Ludzie są za mną - rozmowa z nowym prezesem PZLA, Jerzym Skuchą

W ostatnią sobotę na zjeździe PZLA w Spale wyprzedził swoich konkurentów o całe okrążenie. - Tak, liczyłem, że wygram w pierwszej turze. Dostałem 69 głosów, a myślałem przed wyborami, że będzie 70 - powiedział portalowi SportoweFakty.pl, nowy prezes związku Jerzy Skucha, który już w pierwszym dniu urzędowania spotkał się z Ireną Szewińską.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Gratulujemy wyboru na stanowisko szefa polskiej lekkoatletyki.

Jerzy Skucha: Kierowanie związkiem to dla mnie ogromny zaszczyt, ale w lekkoatletyce nie funkcjonuję od wczorajszych wyborów. Znam środowisko, problemy i jestem pewien, że sobie poradzę.

Wygrał pan wybory już w pierwszej turze głosowania. Spodziewał się pan aż takiego poparcia?

- Może wszystkich zaskoczę i będę nie skromny, ale tak! Liczyłem na 70 głosów, dostałem 69 to o jeden mniej, ale wystarczyło.(śmiech) Na długo przed zjazdem jeździłem po kraju, rozmawiałem z nowo wybranymi władzami w poszczególnych województwach i po prostu wiedziałem, że ludzie są za mną.

Miał pan dwóch rywali. Może warto ich wykorzystać w dalszej pracy związku?

- Bardzo żałuję, że od momentu ogłoszenia wyników nie spotkałem się z panem dyrektorem Wiesławem Wilczyńskim. Tak na prawdę nie wiem jakie ma plany. Natomiast z prezesem Krzysztofem Wolsztyńskim znamy się długo, byliśmy zresztą obaj trenerami i właśnie ja zgłosiłem jego kandydaturę do nowego zarządu. Spotkało się to z ogromnym poparciem i przytłaczającą większością głosów został wybrany. Mam nadzieję, że będzie pracował równie pożytecznie jak do tej pory.

Rozmawialiśmy dwa miesiące temu, kiedy pan oficjalnie zgłosił swoją kandydaturę na prezesa PZLA. Już wtedy niektórzy mówili, że to nie pan, a prezes firmy Strauss Cafe Polska, Jacek Kazimierski będzie z tylnego siedzenia kierował pojazdem o nazwie "Lekkoatletyka".

- Nasłuchałem się już tych pytań o pana Jacka Kazimierskiego ogromnie dużo. Wszystkim odpowiadam tak samo. Pan Jacek jest doskonałym menadżerem i świetnie zna się na zarządzaniu. Uważam, że taki człowiek jest mi teraz bardzo potrzebny. On sam nie chce jednak pracować w zarządzie i nie chce bezpośrednio uczestniczyć w kierowaniu związkiem. To już jest odpowiedź na pana pytanie. Pan Jacek, jako prezes firmy, ma jednak do dyspozycji środki finansowe, które chce przeznaczyć na lekkoatletykę. Ja współpracę z nim traktuję jako atut. Nie mam jednak żadnych obaw, że będzie mną kierował. Pan Kazimierski wystąpił jednak na zjeździe i jest jedna rzecz, w której weźmie udział. Mam na myśli inicjatywę powołania Rady Sponsorów, w prace której na pewno bardzo mocno się zaangażuje.

Jest pan znany przede wszystkim jako doskonały trener, był pan szefem szkolenia w PZLA. Czy nie będzie pana kusiło, by choć trochę "powtrącać się" w pracę szkoleniowców?

- Cieszę się, że padło takie pytanie, bo można sądzić, że tak jak Jacek Kazimierski związkiem, tak ja szkoleniem mógłbym kierować "z tylnego siedzenia". Obiecuję, że tak nie będzie. W najbliższym czasie ogłosimy konkurs na kierownika szkolenia, czy też dyrektora sportowego (jeszcze nie jest przesądzone jak tak funkcja będzie się nazywała), a ja chciałbym brać czynny udział w pracach komisji. Na pewno będę miał swoje zdanie o poszczególnych kandydatach i oczywiście swojego faworyta. Zapewniam jednak, że zachowane zostaną wszystkie konkursowe wymagania. Wybrana w tym konkursie osoba będzie miała moje pełne poparcie, ale również będzie rozliczana z osiąganych wyników.

To są plany, a jaka będzie pierwsza decyzja nowego prezesa?

- Poniedziałek był pierwszym dniem w nowej pracy. (śmiech) Trudno więc mówić o poważnych decyzjach. Owszem było kilka spraw do załatwienie, ale na tyle drobnych, że nie warto o nich wspominać. W najbliższym czasie najważniejsza będzie moja wizyta w Ministerstwie Sportu i Turystyki, oraz rozmowa z panem ministrem Mirosławem Drzewieckim. Mam nadzieję, że uzyskam odpowiedzi na kilka bardzo ważnych pytań. Co z zadłużeniem związku? Jak będzie wyglądała nasza współpraca? Dopiero po tej rozmowie będę podejmował pierwsze ważne decyzje.

Ministerstwo chce zmienić system finansowania przygotowań olimpijskich. Teraz ogromną pulę dostaną mistrzowie. W lekkoatletyce nie ma ich zbyt wielu.

- To będzie prawdziwa terapia szokowa i dotyczy to wszystkich związków sportowych. Ja popieram tę koncepcję. Zakłada ona , że najlepsi biorą wszystko, no może prawie wszystko. Po prostu podczas przyznawania środków też musi być jakaś gradacja, a nie ma lepszego kryterium niż wyniki. Chcielibyśmy w lekkoatletyce objąć tym specjalnym programem grupę dwudziestu, maksimum trzydziestu zawodników. Drugą tak samo liczną grupę stworzymy z zawodników, na których w kontekście igrzysk londyńskich stawia związek i my znajdziemy dla nich wsparcie finansowe.

A co z wizerunkiem związku? Jest on, mówiąc oględnie, nie najlepszy.

- Najważniejsza rzecz to rzecznik prasowy. Mam nadzieję, że już w przyszłym tygodniu podam jego nazwisko. Kolejnym krokiem będzie nawiązanie współpracy z wyspecjalizowaną firmą zewnętrzną, która zadba o poprawę wizerunku naszego związku.

Ostatnie pytanie jest z gatunku tych często zadawanych. Przed chwilą witał się pan bardzo przyjaźnie z Ireną Szewińską. Czy dalej myśli pan o tym, by zaproponować jej stanowisko honorowego prezesa, tak jak obiecał to trzy miesiące temu?

- Na razie trudno mi powiedzieć czy będzie właśnie takie stanowisko, czy może jakaś inna funkcja. Jestem właśnie po pierwszej bardzo miłej rozmowie z panią Ireną, która jako "stary" prezes wprowadziła mnie do związku. Rozmowa była bardzo obiecująca i prowadzona w życzliwej atmosferze. Mam nadzieję, że również przy pomocy pani Szewińskiej uda mi się zintegrować całe lekkoatletyczne środowisko.

Komentarze (0)