Polscy lekkoatleci przywieźli z mistrzostw świata w Pekinie aż osiem medali (trzy złote, jeden srebrny i cztery brązowe). To nasz najlepszy wynik w historii, który jest świetną prognozą przed przyszłorocznymi igrzyskami olimpijskimi w Rio de Janeiro. - Jednym z twórców tego sukcesu jest najlepszy psycholog sportowy w Polsce - przyznaje prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, Jerzy Skucha.
Uratował Małysza
Tym najlepszym psychologiem jest profesor Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie, Jan Blecharz. Ten sam, który w 2000 roku uratował Adama Małysza. Dosłownie. - Adam po nieudanych dwóch sezonach chciał zakończyć karierę - wspomina ówczesny trener, a obecnie prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Apoloniusz Tajner. - Powiedział, że wraca do zawodu dekarza, bo musi zarobić na utrzymanie rodziny. Nie miałem pomysłu, jak mu to wybić z głowy.
Tajner wpadł na pomysł zatrudnienia psychologa. W Krakowie znalazł Blecharza, wybitnego naukowca z Krakowa. - Adam od pierwszego spotkania mnie oczarował - opowiada profesor. - Z wielką pasją opowiadał o skokach narciarskich. Wiedziałem, że szybko przekonam go do powrotu do skoków. Praca przy budowie dachów nie była jego pasją.
Po kilku miesiącach współpracy Małysz wygrał - jako pierwszy Polak - Turniej Czterech Skoczni. Blecharz (którego wraz z fizjologiem Jerzym Żołędziem skoczek nazywał "doktorami") odniósł spektakularny sukces. Nagle poznała go cała Polska. - Moja praca z Adamem miała charakter treningu psychologicznego. Jego zadaniem było przyswojenie przez zawodnika umiejętności pozwalających na lepszą koncentrację uwagi, radzenie sobie ze stresem oraz zaufanie do możliwości skutecznego działania. Jeżeli zawodnik dobrze je opanuje i wzmacnia kolejnymi ćwiczeniami, to może z nich korzystać przez długie lata - Blecharz skromnie opowiadał na łamach "Polska The Times".
Na kilka lat zniknął
To Blecharz wpadł na pomysł, aby wbić do głowy Małysza, że najważniejszy jest kolejny skok. - Miałem zakaz myślenia o wygranej w konkursie, o kolejnych zawodach, a broń Boże o triumfie w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata czy mistrzostwach świata - przypomina Małysz.
"Taktyka Małysza", jak szybko nazwano takie podejście do sportu, szybko opanowała kolejne dyscypliny. Piłkarze, siatkarze czy szczypiorniści jak mantrę powtarzają, że myślą tylko o kolejnym meczu.
W 2003 roku kontrakt z Blecharzem nie został przedłużony. Naukowiec przestał opiekować się Małyszem, choć plotki mówiły, że panowie czasami spotykają się prywatnie. Z drugiej strony, Orzeł z Wisły był już tak doświadczonym skoczkiem, że doskonale radził sobie z presją. Tysiące godzin przepracowanych z psychologiem robiły swoje.
Blecharz na kilka lat zniknął ze sportu. Zajął się pracą na uczelni, kolejnymi publikacjami, awansem naukowym. - Byłem z nim cały czas w kontakcie - przekonuje Skucha. - Wiedziałem jednak, że nie można naciskać. Profesor miał swój plan na życie. Wiedziałem, że wcześniej czy później wróci do praktyki.
Dobry duch reprezentacji
Wrócił dwa lata temu. Jako że od zawsze fascynowała go lekka atletyka (jako młody człowiek uprawiał biegi średnie), spotkał się ze Skuchą. Szybkie negocjacje i Blecharz rozpoczął współpracę z naszą reprezentacją. Na początek stworzył kilkuosobowy team naukowców. Ostatnie mistrzostwa świata w Pekinie to nie pierwsza duża impreza, podczas której nasi sportowcy mogli liczyć na psychologa. W 2014 roku, z Zurychu, Biało-Czerwoni przywieźli aż 12 medali. A przecież dwa lata wcześniej, w Helsinkach, było kiepsko: zaledwie 4 miejsca na podium.
- Zurych dał sygnał, że praca profesora i jego ludzi przynosi ogromne efekty - podkreślił Skucha. - Co najważniejsze, te efekty można "przeliczyć" na medale.
Blecharz współpracuje z lekkoatletami nie tylko podczas najważniejszych imprez międzynarodowych (mistrzostwa świata czy Europy). Jest blisko naszych sportowców na co dzień. Jeździ na zgrupowania, obozy przygotowawcze, mityngi. - Muszę być zawsze blisko, wtedy to ma sens - tłumacz naukowiec.
- Profesor stał się dobrym duchem reprezentacji - cieszy się Skucha. - Mam nadzieję, że już niebawem wszyscy sportowcy przekonają się do współpracy z psychologiem. Byłoby idealnie, gdyby tak się stało jeszcze przed Rio.
Bo Blecharz nikogo nie zmusza do współpracy. Sportowiec musi sam się zgłosić. Są jeszcze tacy, którzy mają wątpliwości. Po medalach przywiezionych z Pekinu ta grupa pewnie będzie jeszcze mniejsza.