Dodd jest reprezentantem kraju w skoku wzwyż. Nigdy nie miał poważnej kontuzji, żadnego wypadku, nic. Przeżył jednak wyjątkową przygodę, która zakończyła się dramatycznie. Sam jednak opowiadał, że niczego by nie zmienił. - Mogło skończyć się tragicznie, nie tylko dla mnie - mówił dla "Daily Telegraph".
Wypadek wydarzył się trzy tygodnie temu pod jego domem w New South Wales. Lekkoatleta wrócił z rodziną z zakupów i stanął wielkim VAN-em na podjeździe. Wysiadł z jednej strony, a z drugiej żona z córką. Z niewiadomych początkowo powodów auto zaczęło się staczać.
Dodd doskoczył do samochodu, bowiem 4-letnia córka, Ella, stała na drodze auta i zostałaby zgnieciona pod kołami. Zdążył ją odtrącić i dziewczynka skończyła przygodę jedynie z siniakami. W znacznie gorszym stanie był jej tata.
1,5 godziny pod autem
Auto go staranowało, a on został uwięziony pod pojazdem. Doznał złamania miednicy, ma uszkodzony pęcherz i kręgosłup. Wezwani na miejsce ratownicy przez 1,5 godziny wyciągali sportowca spod samochodu.
- Chyba i tak mam szczęście, choć brzmi to dziwnie. Wystarczyło, żeby auto wjechało pod nieco innym kątem, a mój kręgosłup zostałby złamany na zawsze. Leżąc na betonie, zastanawiałem się, w jak głupi sposób ludzie umierają - mówił Dodd.
25-letni Dodd opowiadał, że poczuł jedynie lekkie uderzenie, a potem pamiętał jedynie ciepło silnika, gdy trafił pod auto. Sytuacja była poważna, bowiem przez jakiś czas się nie odzywał, rodzina nie była pewna, czy żyje.
W helikopterze, gdy już leciał do szpitala, jego jedyną myślą było - czy będzie chodzić. Mógł lekko poruszać nogami, jednak strasznie bolał go kręgosłup. - Nie myślałem nawet o ponownym skakaniu. Koło VAN-a zatrzymało się na mojej miednicy, inaczej zostałbym zgnieciony zupełnie - relacjonował Dodd.
Lekarze mieli dla niego dobre informacje. Kręgosłup nie został poważnie uszkodzony. Być może za jakieś trzy miesiące zacznie ponownie naukę chodzenia, ale to wariant optymistyczny. Ten gorszy wiąże się z rocznym powrotem do sprawności.
Nie wiadomo też, czy kiedykolwiek samodzielnie będzie chodzić. Jego żona, Kelly, mówiła: - Dla nas jest bohaterem. Uratował życie Elly. Ona cały czas tłumaczy lekko zdziwiona, że tata chyba nie był wystarczająco silny, żeby zatrzymać auto.
Został bez pieniędzy
Badanie auta wykazało, że ktoś - prawdopodobnie 4-latka - przypadkowo zwolniła hamulec bezpieczeństwa. W tym pojeździe system ten uruchamiany jest za pomocą jednego przycisku, co, jak widać, do końca bezpieczne nie jest. Sam Dodd opowiadał w mediach, że to on sam zwolnił hamulec, żeby - jak sugerowały australijskie media - chronić córkę także w ten sposób.
Dodd najprawdopodobniej zakończy karierę. O wyjeździe do Brazylii nie ma mowy na 99 procent. - Tylko cud mógłby mnie uratować, ale nie myślę teraz o tym. Ważniejsze jest, że córce nic się nie stało - mówił Australijczyk. Nie wiadomo, czy wróci do pracy - jest nauczycielem WF.
Problemem były pieniądze, bowiem sportowiec... nie posiadał ubezpieczenia zdrowotnego. Kosztów leczenia po wypadku nie obejmowała również polisa motoryzacyjna. Jego matka, Jenny Dodd, zorganizowała publiczną pomoc w internecie. W ciągu pierwszych trzech dni wpłacono ponad 17 tysięcy dolarów (ok. 47 tys. zł).
- Ta pomoc bardzo mnie wzruszyła. Niesamowite, jak ludzie zareagowali na kłopoty nieznanego im człowieka - powiedział wzruszony Australijczyk.
Operacja przebiegła dobrze. W miednicy Dodd ma umieszczone specjalne "kołki", które mają prostować uszkodzone kości. Przez kolejne dwa miesiące będzie nosić cewnik, a pęcherz będzie wymagał osobnego zabiegu.
Dramat sportowca: uratował czteroletnią córkę, jego samego zmiażdżyło auto
Australijczyk Christopher Dodd miał jechać na igrzyska w Rio de Janeiro. Miał, bo wszystko wskazuje na to, że nie pojedzie. Prawdopodobnie nigdy też nie stanie na bieżni, jednak nie żałuje. On prawie zginął, ale jego 4-letnia córka żyje.
Źródło artykułu: