Urodził się 31 stycznia 1936 roku we wsi Florentynowo pod Łodzią. Gdy miał 15 lat, zaczął uprawiać rzut dyskiem. Była to znakomita decyzja - już po czterech latach treningów zdobył tytuł mistrza Polski, a w 1958 roku pojechał na swoją pierwszą wielką imprezę.
Na mistrzostwach Europy w Sztokholmie Edmund Piątkowski nie miał sobie równych. W stolicy Szwecji wywalczył tytuł najlepszego dyskobola na Starym Kontynencie. Został gwiazdą polskiego sportu, ale swoją pozycję na świecie ugruntował rok później. Na Memoriale Janusza Kusocińskiego w Warszawie pobił rekord globu wynikiem 59,91. W tym samym roku wybrano go najlepszym sportowcem Polski w plebiscycie "Przeglądu Sportowego".
Właśnie wtedy został bohaterem reportażu Ryszarda Kapuścińskiego "Wielki Rzut". Mistrza gatunku zaintrygowała postać dyskobola. Opisał go jako człowieka twardo stąpającego po ziemi, nieśmiałego, nie szukającego poklasku i źle czującego się w roli gwiazdy.
"Zwykle jest powolny, nawet nieco ospały w ruchach, mówi wolno, nie zapala się. Nie uznaje kawiarń, zabaw, milczy na zebraniach, peszy go większe towarzystwo. Ale niech wyjdzie na stadion, niech pojawi się na dnie tej huczącej, rozpalonej misy! Ożywia się, nabiera zapału. Przeciwnicy nie budzą w nim tremy, nie peszą go ich wyniki. Bo jego to nie obchodzi, ponieważ on to przyszedł robić swój wynik. Jest więc skupiony, myśli tylko o tym, co ma tu zrobić" - pisał Kapuściński.
Takim zapamiętał go także Marek Jóźwik - były polski sprinter, obecnie dziennikarz i komentator TVP Sport.
- Kapuściński miał rację. Zamknięty w sobie, hermetyczny, skupiony na swojej pracy i na tym, żeby osiągnąć wynik. I to zrobił - wspomina Piątkowskiego Jóźwik w rozmowie z WP Sportowe Fakty.
[nextpage]
- Fantastyczny dyskobol, człowiek sportu pełną gębą - był szalenie zdyscyplinowany, nie zajmował się niczym innym, tylko treningiem. Co ciekawe, miał pewną zadrę do sportu, bo właściwie nigdzie poza zawodami się nie pokazywał i nie brał udziału w życiu publicznym - ujawnia nasz rozmówca.
Jóźwik zdradza także, że Piątkowski był jedynym człowiekiem, którego bał się potężny Władysław Komar, mistrz olimpijski z 1972 roku z Monachium w pchnięciu kulą.
- Władek, choć był od niego większy, bał się jego siły. W tamtych czasach był taki zwyczaj, że młodemu chłopakowi robiło się chrzest. I gdy Edmund uderzył go w tyłek, to Władek to odczuł. Bał się go, ale równocześnie miał do niego ogromny szacunek. Był wzorem dla wielu - wspomina.
Dzięki swojej pracowitości potrafił łączyć sport z nauką. Zdobywanie medali przeplatał ze zdobywaniem wiedzy w dziedzinie ekonomii, co przyniosło mu tytuł magistra.
Mimo trzech prób nie zdobył w swojej karierze olimpijskiego medalu. W 1960 roku w Rzymie był piąty, a w Tokio i Meksyku (1964 i 1968) był siódmy. Na pocieszenie pozostało mu 13 tytułów mistrza Polski (w barwach ŁKS-u Łódź, Śląska Wrocław i Legii Warszawa). Dołożył do tego dwa srebra i jeden brąz - nadal plasuje go to na pierwszym miejscu w klasyfikacji medalowej tej konkurencji.
Z racji swojego stroju z treningów, złożonego z białych spodenek i koszulki w tym samym kolorze, Piątkowski był nazywany "białym aniołem". - Najbardziej charakteryzowała go jednak dyscyplina do pracy. A to przecież fundament sportu - dodaje Jóźwik.
Zobacz wideo: "4-4-2": kto pojedzie na Euro 2016?
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.