29 września 2000 roku niespełna 17-letnia młociarka wyszła na stadion olimpijski w Sydney pełna nadziei na dobry wynik. Takim byłoby miejsce na podium. W eliminacjach niezwykle utytułowana wśród juniorek zawodniczka uzyskała trzeci wynik, jej szanse na medal wydawały się realne.
W pierwszej próbie Skolimowska wypadła z koła. W drugiej, ostrożnej, bo dwa pierwsze spalone rzuty to w tej konkurencji jak zawiśnięcie nad przepaścią, uzyskała 66,33. Piąte miejsce, dobra pozycja do ataku. I w kolejnej rundzie Kamila zaatakowała tak, że żadna z rywalek nie była w stanie odpowiedzieć.
Weszła do koła, przez chwile zbierała myśli. - To niezwykle ważne. Tu w jednym ułamku sekundy trzeba zrobić wszystko. Uspokoić się i pobudzić - mówił w czasie telewizyjnej transmisji Marek Jóźwik. Polka wykonała trzy obroty i wypuściła młot z rąk. A ten poleciał bardzo daleko - 71,16. Dziś nie działa na wyobraźnię, ale wtedy to był rekord życiowy Kamili i rekord olimpijski.
Do końca zawodów żadna z rywalek nie poprawiła tego rekordu. Faworyzowana Olga Kuzienkowa oddała jeszcze rzut pod 70. metr, ale dwa kolejne zdenerwowana spaliła. Yipsi Moreno, Kirsten Muenchow, Deborah Sosimenko, Ludmiła Hubkina - wszystkie one nawet nie zbliżyły się do najlepszego wyniku Polki. Złoty medal dla 17-latki - to było wydarzenie!
ZOBACZ WIDEO: Pekao Szczecin Open nie będzie turniejem rangi ATP
- Mega niespodzianka - wspomina po latach tamten dzień Jóźwik. - Kamila miała wtedy niespełna 18 lat, a walczyła jak rutyniarz. Nie miała na sobie żadnej presji, obciążenia, no i wygrała. Po zawodach dziewczyna wydawała się być w szoku, ale promieniała - dodaje.
Dziennikarz TVP, a także olimpijczyk z Monachium i trzykrotny złoty medalista mistrzostw Polski w biegu na 110 metrów przez płotki, z tamtego konkursu zapamiętał też... walkę o utrzymanie się na antenie.
- Konkurs rzutu młotem nie był wtedy jeszcze w Polsce popularny. Kiedy Szymon Ziółkowski zdobywał złoty medal, mieliśmy kłopot z utrzymaniem się na antenie. Chcieli nas przerzucić na piłkarzy, którzy dreptali w miejscu, czekając na rozpoczęcie meczu. Zejść z anteny mieliśmy również przed startem Kamili. Na szczęście nie zeszliśmy i skomentowaliśmy kolejne złoto. Ale była walka o to, żeby się utrzymać i pokazać to wydarzenie ludziom - mówi Jóźwik.
Do swojego sukcesu Skolimowska podeszła z dużą skromnością. Podkreślała, że od razu udało się jej coś, do czego inni dążą latami, często bezskutecznie. Niemal prostu z Sydney wróciła do nauki w klasie maturalnej, kupiła fiata cinquecento, by szybciej i łatwiej dojeżdżać na treningi.
Olimpijskie złoto wywalczone jeszcze przed otrzymaniem dowodu osobistego pozostało największym sukcesem w jej karierze. Choć po australijskich igrzyskach wydawało się, że młodziutka Polka może zdominować tę konkurencję, nic takiego nie nastąpiło. Prześcignęły ją Rosjanki, Białorusinki, Kubanka Yipsi Moreno, Niemka Betty Heidler czy Chinka Zhang Wenxiu.
- Po Sydney Kamila nie była jeszcze gotowa, żeby zdominować tę bardzo młodą konkurencję. Potem wypadła z dobrej szkoły trenera Czesława Cybulskiego, próbowała trenować u innych, ale to nie było to samo - tłumaczy Jóźwik. - Nie potrafiła też nauczyć się rzucać z czterech obrotów. Po prostu nie mogła sobie z tym poradzić. W Sydney rzucała z trzech. Później próbowała, ale nie opanowała tej techniki perfekcyjnie. A bez tego jednego obrotu młot leci wolniej, a co za tym idzie bliżej.
- Proces treningowy trwał krócej, niż u Anity Włodarczyk. Gdyby osiągnęła taki poziom wytrenowania, jaki dziś ma Anita, jej kariera potoczyłaby się zupełnie inaczej. A tak jej złoto w Sydney było i pozostało tym, co lubimy w sporcie najbardziej - fantastyczną niespodzianką - mówi dziennikarz TVP.
Kamila Skolimowska zmarła nagle 18 lutego 2009 roku, gdy przebywała na zgrupowaniu polskiej kadry lekkoatletycznej w portugalskim Vila Real de Santo Antonio. Przyczyną śmierci był zator tętnicy płucnej, spowodowany nierozpoznaną zakrzepicą. Została pochowana w Alei Zasłużonych Cmentarza Wojskowego na Powązkach w Warszawie. Na jej nagrobku wygrawerowano słowa "Odchodzimy wtedy, kiedy lepsi już nie możemy być".
Anita Włodarczyk, bezapelacyjnie najlepsza młociarka na świecie i jak na razie także w całej historii tej konkurencji, wszystkie swoje rzuty, rekordy i medale dedykuje właśnie Kamili. Zawsze rzuca w jej rękawicy, podarowanej przez ojca mistrzyni z Sydney, Roberta Skolimowskiego. Rękawica ma już swoje lata, jest mocno wysłużona i co jakiś czas wymaga renowacji. Ale Włodarczyk ani myśli zamieniać ją na nową, zapewne wygodniejszą i lepszą.
Od 2009 roku organizowany jest Memoriał Kamili Skolimowskiej, od 2014 roku odbywa się w pięknej scenerii na Stadionie Narodowym w Warszawie. W sierpniu tego roku właśnie na tych zawodach Włodarczyk ustanowiła fenomenalny rekord świata - 82,98.
W trakcie finału olimpijskiego w Pekinie w 2008 roku, gdy Skolimowska nie weszła do ścisłego finału, a Włodarczyk tak, powiedziała Anicie, że teraz to ona ma godnie reprezentować Polskę. - Pamiętam to cały czas. I staram się, jak mogę - powtarza przy różnych okazjach złota medalistka igrzysk w Rio de Janeiro.