Polska zawodniczka padła ofiarą największego błędu medycyny sportowej w XX wieku. Wykorzystała to Moskwa

PAP / Fot. PAP/DPA
PAP / Fot. PAP/DPA

Lekkoatletki musiały rozebrać się do naga, wejść do wielkiej sali, w której siedziało kilkanaście osób i poddać się badaniu ginekologicznemu. "To było ohydne" - wspomina jedna z upokorzonych sportsmenek. W tej grupie była Ewa Kłobukowska.

W tym artykule dowiesz się o:

Sportowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co tydzień znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisanymi tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.

***

- Coś jeszcze? - zniecierpliwiony premier Józef Cyrankiewicz spojrzał na młodego asystenta, który po dwugodzinnej naradzie nie zamierzał opuszczać jego gabinetu.

- Premierze... Chodzi jeszcze o Kłobukowską. Tę biegaczkę.

[b]

- No, co tam się dzieje? - Cyrankiewicz nie podniósł nawet wzroku znad stosu papierów, który właśnie przeglądał.[/b]

- Dziewczynę skrzywdzili. Poniżyli, wyrzucili na margines, załamała się.

Cyrankiewicz gwałtownie zerwał się ze swojego fotela, jednym susem znalazł się przy przerażonym młodzieńcu, chwycił go za marynarkę i podniósł z krzesła.

- Towarzyszu - cedził przez praktycznie zamknięte usta. - Jeżeli nasi przyjaciele ze Związku Radzieckiego uznali, że są podstawy do stwierdzenia, iż nie może startować z kobietami, to widocznie tak jest. Czyżbyście nie zgadzali się z Moskwą? Co?

***

Chciała być księgową

To była kariera jak z bajki. W 1961 roku Ewa Kłobukowska nawet nie myślała o sportowej karierze. Trzy lata później została mistrzynią olimpijską, a pięć lat później dorzuciła jeszcze trzy medale (w tym dwa złote) mistrzostw Europy. Po drodze "przytrafił się" rekord świata. Jak to możliwe?

ZOBACZ WIDEO Tego nie uczą na kursach prawa jazdy. Zobacz, jak sobie radzić w kryzysowych sytuacjach na drodze

16-letnia Ewa uczęszczała do Technikum Ekonomicznego. Chciała być księgową, może bankierem. Pracująca w tej szkole Regina Morawska już na pierwszej lekcji wychowania fizycznego zauważyła u swojej uczennicy to "coś". - Szybkość - tłumaczyła po latach w wywiadach. Dlatego postanowiła namówić Ewcię - bo tak do niej mówiła - na regularne treningi. Na stadionie warszawskiej Skry jeden z trenerów prowadził zajęcia dla przyszłych sprinterek. - Pani musi zapytać moich rodziców - odpowiedziała na tę propozycję Kłobukowska. Nie była przesadnie zainteresowana bieganiem wokół stadionu.

Fot. PAP/DPA
Fot. PAP/DPA

Morawska pojechała do Włoch, w tej dzielnicy Warszawy mieszkała Kłobukowska. - Pani magister, pani się nie obrazi, ale czy to ma w ogóle sens? - pierwsza zareagowała matka Ewy. - Przecież ona ma już 16 lat, chce być księgową, sport jej nie w głowie.

Ostatecznie się udało. Nauczycielka WF-u obiecała, że będzie jeździć z uczennicą na stadion Skry i potem odwozić ją z powrotem do domu. - Miałam przekonanie, że to przyszła olimpijka - tłumaczyła Morawska.

Kłobukowska w ciągu kilku miesięcy zrobiła takie postępy, że trafiła do grupy Andrzeja Piątkowskiego, który miał przygotować sztafetę 4x100 metrów. Sztafetę, której celem było zamieszanie w światowej czołówce. - Cała Warszawa wiedziała, że u Piątkowskiego trenują przyszłe gwiazdy - pisał Oskar Berezowski w magazynie "Bieganie" w październiku 2011 roku w obszernym materiale dotyczącym Kłobukowskiej.

Do Piątkowskiego dołączyła również Irena Kirszenstein (obecnie Szewińska). To właśnie ona stała się najbliższą przyjaciółką, a zarazem rywalką Kłobukowskiej na bieżni. Latem 1963 roku (czyli zaledwie kilkanaście miesięcy po rozpoczęciu treningów!) nasza bohaterka pokazała się podczas Memoriału Janusza Kusocińskiego. Na tyle dobrze, że została włączona do wąskiej grupy sprinterek, które w 1964 roku w Tokio miały walczyć o złoto olimpijskie. - Jestem szczęśliwa, że mogę biegać i że osiągam coraz lepsze wyniki - mówiła dziennikarzowi Polskiego Radia.

Minęły 52 lata, jej rekord nadal robi wrażenie

Mimo poważnych problemów zdrowotnych, przez które zawodniczka straciła wiele tygodni, Kłobukowska była pewniakiem w sztafecie olimpijskiej. Ona i Irena Szewińska miały zagwarantowane miejsce. W Tokio trener Piątkowski postanowił, że dołączą do nich Teresa Ciepły i Halina Górecka. W Polsce nikt nie spodziewał się złota. Murowanymi faworytkami do zwycięstwa były Amerykanki. Kilka dni wcześniej - podczas finału indywidualnego - tylko "dzięki" Kłobukowskiej nie wywalczyły całego podium. To właśnie nasza "Ewcia" zdobyła brąz.

Na pierwszej zmianie świetnie pobiegła Ciepły, potem Szewińska nie dała się wyprzedzić doskonałej mistrzyni olimpijskiej z biegu indywidualnego, Górecka również wytrzymała presję i na ostatnią zmianę Kłobukowska wychodziła na czele stawki. McGuire nie dała rady jej prześcignąć. Na dodatek Polki pobiły rekord świata 43,6.

To nie był jedyny rekord w karierze Kłobukowskiej. Kilka miesięcy później (w lipcu 1965 roku) w Pradze osiągnęła czas 11,1 w biegu na 100 metrów. To był wówczas rekord świata. Jak był to wielki wyczyn wystarczy zauważyć, że dzisiejsza gwiazda polskiego sprintu - Ewa Swoboda - może pochwalić się rekordem na poziomie 11,12. A minęły prawie 52 lata...

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O TYM, JAK POLSKIE ZAWODNICZKI MUSIAŁY ROZEBRAĆ SIĘ DO NAGA PRZED KILKUNASTOOSOBOWĄ KOMISJĄ W KIJOWIE, O ROLI W CAŁEJ SPRAWIE KGB, ORAZ O TYM, CO WYDARZYŁO SIĘ 25 LAT PO SKANDALICZNEJ DECYZJI MIĘDZYNARODOWEJ FEDERACJI LEKKIEJ ATLETYKI.

[nextpage]
Po rekordzie w Pradze New York Times napisał w jednym z artykułów, że "Kłobukowskiej nikt nie dogoni przez najbliższe 7-8 lat. Polska ma pewne złote medale na 100 m oraz w sztafecie 4x100 metrów podczas najbardziej prestiżowych zawodów na świecie".

W Polsce te słowa oficjalnie się nie pojawiły. Cenzura prasowa nie pozwoliła na ich druk. W obawie przed złością Moskwy. Wystarczyło, że gniew u nich wywołała sama Kłobukowska. Swoim startem podczas ME w Budapeszcie. Polska została - bez większego problemu - mistrzynią w biegu indywidualnym na 100 metrów oraz wicemistrzynią (za Ireną Szewińską) na 200 m. Jednak to, czego dokonała w sztafecie 4x100 m...

- Kiedy Irena Szewińska przekazywała jej pałeczkę na ostatnie 100 metrów, zajmowaliśmy ósme miejsce - wspominał po latach nieżyjący już redaktor Bohdan Tomaszewski. - Do prowadzących zawodniczek NRD traciliśmy ok. 7-8 metrów. Na tak krótkim dystansie to strata niemożliwa do odrobienia. Ewa dokonała cudu. Po kolei, niczym slalomowe tyczki, mijała kolejne sztafety. Wpadła na metę na pierwszym miejscu. Zawodniczki z NRD jeszcze długo siedziały załamane na bieżni. "Jak to jest możliwe?" - zadawały sobie pytanie.

Rozbierały się do naga, przed kilkunastoosobową komisją

Wedle dobrze zorientowanych źródeł, właśnie ten bieg w Budapeszcie spowodował, że działacze z NRD oraz ZSRR postanowili rozprawić się z szybką jak wiatr Polką. Rozprawić ostatecznie. Bieg i... Jeszcze coś.

Przed mistrzostwami Europy lekarz i szef zachodnioniemieckiego związku lekkoatletycznego - Max Danz - poprosił o badania ginekologiczne dla wszystkich zawodniczek. Poparli go... Polacy. Mimo sprzeciwów ze strony radzieckiej, test został przeprowadzony. Kilka zawodniczek z ZSRR jednak do niego nie przystąpiło w obawie o skandal i zostało odesłanych do domu. - Zemsta będzie słodka - mieli usłyszeć nasi działacze na pożegnalnym bankiecie.
***

Kłobukowska weszła do kawalerki, którą otrzymała za złoto w Tokio. No tak, nie posprzątała przed wyjazdem na mistrzostwa Europy w Budapeszcie. W ciemnym przedpokoju weszła na stertę butów, o mały włos, a przewróciłaby się na ziemię. W ręku trzymała stos listów wyciągniętych przed chwilą ze skrzynki pocztowej.

Zaświeciła lampę w kuchni, usiadła przy stole, rozejrzała się dokoła. Nie było tak źle. Jutro od rana weźmie się za sprzątanie i będzie mogła zaprosić rodziców na obiad. Nie widziała ich od dwóch miesięcy. Pochwali się kolejnymi złotymi medalami.

Otworzyła pierwszą kopertę, nie było nadawcy. Wyciągnęła kartkę, na której były przyklejone litery z gazet. Widziała coś takiego w jednym z odcinków "Kapitana Sowy na tropie". Z zainteresowaniem zaczęła czytać:

"Ewcia, daj sobie spokuj z bieganiem. Sowieci cię załatwią".

- Głupi żart. A na dodatek spokój się pisze przez o z kreską - zaśmiała się pod nosem i wyrzuciła list do kosza na śmieci.

***

W 1967 roku Międzynarodowa Federacja Lekkoatletyczna (IAAF) wprowadziła tzw. "paszporty płci". Problem w tym, że procedurę oparto na teście ciałek Barra. Lekarze-specjaliści pukali się znacząco w czoła. - Test jest bardzo zawodny, niejednoznaczny, nie można się na nim opierać - tłumaczył John Gavin, ceniony amerykański genetyk.

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Szefowie IAAF nie chcieli jednak słuchać protestów. Wykorzystali to przedstawiciele federacji ZSRR i NRD. Przed finałowymi zawodami Pucharu Europy w Kijowie zdecydowano o badaniach ginekologicznych. Tylko dla reprezentantek Polski! W sali, w której siedziało kilkanaście osób, kolejno nasze zawodniczki rozbierały się do naga i były badane. - To było ohydne - mówiła na łamach magazynu "Bieganie" Teresa Sukniewicz.

Po zakończeniu badania specjalna komisja, złożona głównie z przedstawicieli ZSRR, wydała dokument, w którym można było m.in. przeczytać, że "u Ewy Kłobukowskiej komisja stwierdziła mozaikowatość chromosomów, czyli pewne grupy komórek miały o jeden chromosom za dużo (XXY), a inne były prawidłowe (XX)". Na tej podstawie IAAF wykluczyło Polkę ze sportu, a w 1970 roku pozbawiło ją wszelkich rekordów. - Medale jej pozostawiono - mówiła po latach w jednym z wywiadów dla "Gazety Wyborczej", Szewińska.

Po 25 latach przyznali się do błędu, co z tego?

Oficjalnie podano informację o kontuzji Kłobukowskiej. IAAF tak załatwiała te sprawy. Wycofanie się "po cichu", brak odwołania, a w zamian informacja o niezdanym teście płci nie przedostawały się do opinii publicznej. Z jednej strony to był szantaż, a z drugiej miało to gwarantować zachowanie resztek godności kobiet. W tym przypadku Sowietom wykluczenie naszej sprinterki nie wystarczyło. Postanowili ją upokorzyć. Jeden z przedstawicieli KGB przekazał wszelkie dokumenty zachodnim dziennikarzom. Informacja o problemach z określeniem płci Kłobukowskiej pojawiła się błyskawicznie w niemieckich i brytyjskich gazetach. Po kilku dniach echa tych materiałów dotarły do Polski.

Po tej aferze Kłobukowska postanowiła zerwać ze sportem. Nie miała sił, aby walczyć o rehabilitację, nie otrzymała wsparcia u polskich działaczy, więc zmieniła zawód. Została księgową, odcięła się od mediów, wyjechała nawet na jakiś czas na kontrakt do Czechosłowacji. Aby jak najdalej od ludzkich języków. Rozpoczęła nowe życie, choć upiory z przeszłości co jakiś czas wracały. - To było żenujące, nasi politycy nie zrobili nic, aby oczyścić Ewę, potulnie przytaknęli Moskwie - żalą się dzisiaj koleżanki Kłobukowskiej z bieżni.

W 1992 roku Międzynarodowy Komitet Olimpijski przyznał, że metoda "testu płci" wprowadzona w 1967 roku była błędem. Kryterium chromosomowe w założeniu nie powinno być stosowane, gdyż naukowcy nie uznają go za odpowiednio skuteczne. - Byłem na konferencji podczas igrzysk olimpijskich w Barcelonie, podczas których ogłaszano ten komunikat. Nikt jednak nie przeprosił Ewy Kłobukowskiej, największej ofiary błędu komisji medycznej MKOl, a przecież zrujnowano jej całe życie. Co gorsza, Ewa nie została przez MKOl do dziś zrehabilitowana. Uważam to za największe naruszenie reguły fair play w historii ruchu olimpijskiego - pisał na łamach portalu dzieje.pl jeden z najbardziej znanych dziennikarzy zajmujących się lekką atletyką, Maciej Petruczenko.

Identycznego zdania jest duński działacz i sędzia lekkoatletyczny, Georg M. Facius. - Sprawa Ewy Kłobukowskiej to najprawdopodobniej największa pomyłka medycyny sportowej XX wieku - napisał.

Marek Bobakowski

Chcesz przeczytać wcześniejsze odcinki Poniedziałkowego deja vu - kliknij TUTAJ >>

Źródło artykułu: