Konrad Bukowiecki: Nie zrobiłem nic złego

Getty Images / Na zdjęciu: Konrad Bukowiecki
Getty Images / Na zdjęciu: Konrad Bukowiecki

- Ludzie pisali, że jestem bezczelnym gnojem i burakiem. Nie rozumiem tego, bo nie zrobiłem nic złego. W aferze z Anitą Włodarczyk nie mam sobie nic do zarzucenia - mówi nam polski kulomiot Konrad Bukowiecki.

Kamil Kołsut: (WP SportoweFakty): Jak to jest, kiedy młodemu chłopakowi wali się świat?

Konrad Bukowiecki: To był najgorszy czas w moim życiu i nie lubię do niego wracać. Przeżyłem ciężkie chwile. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy.

Dwa lata temu Polskę obiegła informacja: "Bukowiecki na dopingu". Nieświadomie zażył pan zanieczyszczoną odżywkę. Skończyło się naganą.

Targały mną różne myśli. Miałem 19 lat, i co? Mam nagle zmienić całe swoje życie? Siąść do książek, iść na studia, chodzić do pracy? Przecież poświęciłem się sportowi, podporządkowałem mu całe życie. Edukację, przyjaciół, rodzinę... Nie wiem, co bym zrobił, gdyby mi tego zabrakło. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.

I jeszcze ta świadomość: "Co pomyśleli o mnie ludzie?" Przecież w świat poszedł prosty komunikat: "Bukowiecki na dopingu". Niektórzy czytają przecież tylko nagłówek.

W jaki sposób dowiedział się pan o wpadce?

Dostałem telefon z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Zapytali, czy sprawdzam skrzynkę mailową. Otworzyłem i nie wiedziałem, o co chodzi. Zobaczyłem napis "WADA" i wiedziałem, że są dwie możliwości. Nie uaktualniłem danych w systemie i ominęła mnie kontrola dopingowa, za co dostanę żółtą kartkę, albo to drugie. Dramat.

Jaka była pana pierwsza reakcja?

Byłem w domu z mamą, od razu do niej pobiegłem. Płacz, lament i szok. Co robić? Zadzwoniłem do ojca i brata. Rodzinna tragedia...

Nie, to zamknięta sprawa. Nie gadajmy o tym.

Pozwał pan producenta?

Tak, ale podczas sprawy ugodowej oskarżeni uznali, że nie poczuwają się do winy. Teraz czeka nas sprawa cywilna.

Ta historia się za panem ciągnie?

Nie, raczej na co dzień się z tym nie stykam. Pomijam tu oczywiście hejterów, którzy siedzą przed komputerem i piszą różne rzeczy w internecie. Nikt z nich nigdy nie powiedział mi w twarz, że coś zrobiłem źle. Czy to w przypadku zanieczyszczonej odżywki, czy przy ostatnim zamieszaniu z Anitą Włodarczyk.

Czasem mam wrażenie, że więcej mówi się o lekkoatletach za sprawą afer niż dzięki wynikom sportowym. Po zamieszaniu z piwem w Chula Vista śmialiśmy się z Piotrem Liskiem, że dzięki temu będzie o nas głośniej niż kilka tygodni wcześniej po złotych medalach na mistrzostwach Europy. Tego typu akcji codziennie dzieje się na świecie mnóstwo. Tylko niektóre zostają podchwycone.

Jest panu głupio po zamieszaniu z Anitą Włodarczyk?

Ani trochę. Nie zrobiłem nic złego.

Znając konsekwencje, wstawiłby pan taki post na Instagrama jeszcze raz?

Tak. Nie mam sobie nic do zarzucenia.

Zdziwiły mnie niektóre komentarze. Ludzie pisali, że nie mam szacunku do kobiet i jestem bezczelnym gnojem, burakiem. Nie rozumiem tego. Moje zachowanie nie miało nic wspólnego z brakiem szacunku, z bezczelnością czy z buractwem. Po prostu zaprosiłem ludzi na mityng. Gdybym nie zakrył na plakacie Anity, to równie dobrze mogłaby mieć do mnie pretensje o to, że na swoim Instagramie wykorzystuję jej wizerunek.

Nie lubimy się i nie jest to tajemnicą. Wniosek jest taki, że nie możemy być razem na plakatach. Po prostu.

Słychać o panu od lat, a w metryce rocznik 1997.

Ostatnio zdałem sobie sprawę, że zaliczyłem już w życiu wszystkie możliwe imprezy. Od juniora młodszego po seniora. Hala, powietrze, igrzyska, uniwersjada, mistrzostwa Europy i świata. Szybko ten czas leci.

Piotr Małachowski czy Tomasz Majewski to ikony lekkiej atletyki. Wielcy nie tylko na stadionie, także poza nim. Wyraziści, otwarci. Pan też chce taki być?

Trzeba być w sporcie otwartym i opiniotwórczym. Na Piotrka i Tomka zawsze patrzyłem z podziwem. Miałem to szczęście, że mogłem się z nimi zakumplować, razem startowaliśmy. Majewskiego pokonałem jako 18-latek i to była dla mnie wielka rzecz.

Marzę, żeby być jak oni. Chciałbym, żeby za dwadzieścia lat usiadł pan w tym miejscu z kolejnym młodym sportowcem i usłyszał: "Chcę być jak Bukowiecki". Myślę, że każdy powinien mieć takie podejście.

ZOBACZ WIDEO Dziennikarka na płotkach. Annimari Korte wygrała życiowy bieg

Jak pracuje się z ojcem-trenerem?

Nie wyobrażam sobie pracy z kimkolwiek innym. Mogę z nim pogadać o wszystkim. Jest moim tatą, rozumie mnie i niejedno w życiu przeszliśmy. Ważne jest dla mnie to, że mogę z nim konsultować trening. Dyskutujemy, przekonujemy się, czasem działamy intuicyjnie.

Przy mocnych charakterach iskrzy. To nie jest problem, zdążyliście się już dotrzeć?

Jestem dorosłym facetem, rozumiem coraz więcej, przeszedł mi bunt nastolatka. Nie spinam się o głupoty, ojciec też trochę wyluzował. Jest dobrze.

Był pan skazany na sport?

Moi rodzice byli trenerami, wszędzie z nimi jeździłem. Patrzyłem, jak trenuje mama, z ojcem chodziłem na basen. Zapisał mnie do sekcji pływackiej, później na jujutsu, judo, boks. W szkole miałem koszykówkę, siatkówkę, epizod z piłką nożną. Sport był ze mną ciągle.
[nextpage]Najbardziej ciągnęło mnie do pływania. Miałem świetną formę i robiłem życiówki na treningach, a na tydzień przed mistrzostwami Polski 12-latków złapałem anginę i nie wystartowałem. Wkurzyłem się. Zacząłem chodzić na treningi do ojca, nieregularnie. Wreszcie pojechałem na pierwsze zawody w pchnięciu kulą i wygrałem. Wow!

Później okazało się, że jestem najlepszy w województwie, wreszcie najlepszy w Polsce. A w pływaniu byłem dwudziesty w kraju. Nieźle, bo ten sport trenuje mnóstwo dzieciaków. Ale w pchnięciu kulą byłem najlepszy! To mnie nakręciło. Wielu ludzi mówi, że motywuje ich porażka. "Nic się nie stało, wrócę silniejszy". Mnie motywują zwycięstwa. Chęć ciągłego bycia najlepszym.

Nie tylko pcha pan kulą, także rzuca dyskiem.

Nawet byłem brązowym medalistą mistrzostw Polski U-23. Kiedyś miałem rekord kraju młodzików, rekord juniorów młodszych do tej pory jest mój. Zdobyłem srebro na Europejskich Igrzyskach Młodzieży. Teraz rzucam może dziesięć razy w roku, bo to jednak inne dyscypliny. Może obrót jest trochę podobny, ale już napięcia, koło, ułożenie dłoni... Kompletnie inna bajka.

Zawsze był pan postawny?

Kiedy pływałem, byłem najgrubszy ze wszystkich. Moja sylwetka nie do końca pasowała do tego sportu, ale jakoś dawałem radę.

Gruby na bramkę?

W żadnym wypadku. Zwykle byłem tym, który rządzi na podwórku. W podstawówce zostałem nawet przewodniczącym samorządu szkolnego. Spory wpływ miał na to brat, który jest pięć lat starszy. Byłem w niego wpatrzony. A poza tym często jest tak, że jeśli masz starszego brata, to nikt ci nie podskakuje.

Chuliganił pan?

Nie powiem, że byłem grzeczny. Zdarzało się w czasach podstawówki wylądować na dywaniku u pani pedagog czy dyrektor, ale nigdy większej akcji nie zrobiłem. Byłem rozsądny. Kiedy wiedziałem, że coś przekracza granice, to nie brałem w tym udziału.

Jak teraz układa się w szkole?

Jestem na drugim roku studiów bezpieczeństwa wewnętrznego w Wyższej Szkole Policyjnej w Szczytnie. To dobry kierunek, jeśli myśli się o służbach mundurowych. Zobaczymy, jak się wszystko ułoży. Moje studia mogą potrwać dłużej niż trzy czy pięć lat, mam tego świadomość. Nie pali się, mam czas.

Łączy pan z tym przyszłość?

Zawsze trzeba mieć plan B, żeby w przypadku nieprzewidzianych zdarzeń nie obudzić się z ręką w nocniku.

To studia cywilne?

Tak, ale do wojska też idę. Do zespołu sportowego.

Szykuje się unitarka?

Przeszkolenie będzie, ale po sezonie, więc nie sprawi mi problemu. Nie znam jeszcze szczegółów. Na pewno będzie krótsze od standardowego.

Sierpień to dla was dobry czas. Jest okazja pocieszyć kibica po niepowodzeniu piłkarzy.

Mamy mocną kadrę i wielu ludzi, których stać na sukcesy. Na pewno w Berlinie damy kibicom dużo emocji. Wiadomo jednak, że nie odbije się to takim echem, jak chociażby mecz towarzyski piłkarzy. Nie mam z tym problemu.

Kiedyś się pan żalił, że "taki piłkarzyk pobiega chwilę za skórą i zarabia niewyobrażalne pieniądze".

Nie jestem pewien, czy dokładnie tak powiedziałem. Mogło to być trochę podkoloryzowane.

Nie zaprzeczam: w młodości żywiłem urazę, że piłkarze poziomem sportowym w Polsce do lekkoatletów równać się nie mogą, a zarabiają wielką kasę. Ktoś mi to jednak wytłumaczył na przykładzie muzyki. Nie można mieć pretensji, że Madonna czy Rihanna zarabiają więcej niż największy skrzypek czy baryton na świecie. Większość słucha Madonny, nie każdy lubi operę. Tak samo jest ze sportem. Piłka jest bardziej popularna i widowiskowa niż lekka atletyka.

Zdrowie na Berlin jest?

Bywało w tym roku gorzej. Forma też jest niezła i jeśli wszystko dobrze pójdzie, to powinienem mieć tam najlepszy start w sezonie.

Palec już nie boli?

Nie zaleczyłem go jeszcze do końca, ale jest lepiej niż w hali. Przede wszystkim nie przeszkadza w treningach. Jesienią planuję powtórzyć zabieg, ale tym razem podejdę do niego książkowo. W tym sezonie zacząłem za wcześnie trenować, powinienem mieć 6 tygodni przerwy. Teraz zalecenia lekarza wezmę sobie do serca.

Najważniejsze jest to, że już teraz pcham normalnie.

I regularnie.

Miejmy nadzieję. Do Michała Haratyka jeszcze mi sporo brakuje. Nie mówię tu o regularności samych wyników, tylko o technice. U niego każde pchnięcie wygląda podobnie, mi jeszcze tego brakuje.

Dlaczego? To brak doświadczenia, jeszcze umiejętności, czy pokłosie problemów zdrowotnych?

Wszystko po trochu. Może też za bardzo chcę. Podświadomie próbuję coś zmieniać, bo nigdy nie jestem zadowolony. Fajnie, że mam regularność wyniku, cztery razy przepchnąłem w tym sezonie dwadzieścia jeden metrów. Brakuje tego jednego "strzału". Mam nadzieję, że przyjdzie w Berlinie. Taki jest plan.

Pan zawsze mówi: "Jadę wygrać".

Mówię: "Jadę wygrać", ale nie obiecuję: "Wrócę ze złotem". Każdy powinien mieć takie nastawienie. Sport bywa piękny, brutalny i nieprzewidywalny. Medal może zdobyć ktoś, na kogo nikt nie stawiał.

Autor na Twitterze:

Źródło artykułu: