Anita Włodarczyk: Większość mi zazdrości

Anita Włodarczyk wreszcie powiedziała, dlaczego tak naprawdę nie wystartowała w Memoriale Kamili Skolimowskiej. - Dużą rolę w mojej decyzji odegrał pan Robert Skolimowski, tata Kamili. Źle się o mnie wyrażał, nie tylko w mediach - zdradziła.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Anita Włodarczyk Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu: Anita Włodarczyk

Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali dużych skupisk ludzkich, uważali na siebie, poświęcili czas sobie i najbliższym. Zostańcie w domu, poczytajcie. Pod hasztagiem #zostanwdomu będziemy proponować Wam najlepsze teksty WP SportoweFakty z ostatnich lat.

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: "Poczuła się ważna, z nikim nie rozmawia" - słyszałem o pani. Większość odradzała mi ten wywiad. Anita Włodarczyk: Nie poczułam się ważna, zawsze byłam sobą. Od samego początku, kiedy zaczęłam odnosić sukcesy, bardzo się pilnowałam. Wiedziałam, że muszę mocno stąpać po ziemi, żeby nie uderzyła mi do głowy woda sodowa. I nie uważam, żeby mi odbiło. To, co ktoś o mnie myśli, to jego sprawa.

Jest pani introwertyczką?

Taki mam charakter. To, że jestem mistrzynią i rekordzistką świata, nie sprawi nagle, że będę ze wszystkimi rozmawiać. Za każdym razem to moja indywidualna decyzja. Nie wiem, czy jestem lubiana, pewnie większość powie, że nie. Ale już się do tego przyzwyczaiłam. Wielu osobom moje wyniki sportowe nie pasują i jest to po ludzku przykre. Nie jestem jednak jedyna. Każdy, kto był na szczycie, wie, że natychmiast pojawiają się osoby, które chcą wszystko zniszczyć. Mam przyjaciół, mam bliskie osoby w sporcie, ale większość, nie ma co ukrywać, zwyczajnie mi zazdrości. Każdy ma drogę otwartą do sukcesu, ale to ja się w stu procentach poświęciłam, by zostać mistrzynią.

Nie myślała pani o tym, by zatrudnić specjalistę od wizerunku, by odrobinę go ocieplić?

Ale po co? Ludzie gadali, gadają i będą gadać. Mi to nie przeszkadza.

Od siedmiu lat do kolejnych zawodów przygotowuje się pani sama, tylko ze swoim trenerem.
I regularnie przywożę medale. Przez większość kariery trenowałam sama, na początku był jeszcze Szymon Ziółkowski, a od ostatniego zgrupowania w Stanach Zjednoczonych dołączyła do mnie Malwina Kopron, która poprosiła mojego trenera Krzysztofa Kaliszewskiego o wsparcie. Nie widziałam w tym problemu. Razem robimy jednak tylko ćwiczenia siłowe i sprawnościowe, na trening rzutowy wchodzimy osobno. Sposób przygotowań to indywidualna sprawa, każdy dokonuje najlepszego dla siebie wyboru. Niektórzy wolą budować formę w grupie, a ja sama.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Bójka Lewandowskiego z Comanem dała pozytywny impuls? "Takie sytuacje biorą się z ambicji"
Mogłaby pani trenować jakiś sport drużynowy?

Nie.
Dlaczego?


Bardzo profesjonalnie podchodzę do treningów i jakbym widziała, że ktoś olewa zajęcia, albo nie dba o regenerację, nie odpoczywa, to zalałaby mnie krew. Pracuję na swój rachunek, do tego jestem przyzwyczajona. Zależę tylko od siebie. Oczywiście bez trenera nie dałabym rady, ale ciężar startu spoczywa już tylko na moich barkach. W lekkoatletyce to norma, poza sztafetami, każdy jest kowalem swojego losu.

Zobacz także: Denis Urubko: Nie jestem dobrym człowiekiem

Na zgrupowaniu w Katarze spędzi pani trzy tygodnie, razem ze świętami Wielkanocnymi. Nie czuje się pani samotna?

Do Dauhy latam regularnie od trzech lat, do Stanów Zjednoczonych - od dziesięciu. Mam przyjaciół, mam z kim spędzać czas wolny i nie narzekam na brak towarzystwa. Podczas zgrupowania jedynym wolnym dniem jest niedziela. W ciągu tygodnia, poza czwartkiem, mam dwa treningi dziennie i tak naprawdę brakuje czasu, żeby wyjść z ośrodka. Po drugich zajęciach, około dziewiętnastej, jest kolacja, a później wizyta u fizjoterapeuty, masaże i regeneracja. Taka forma przygotowań mi odpowiada, wieczorem mam już siłę tylko na sen. Czasami obejrzę jakiś film, nie wychodzę nigdzie, bo przy 35 stopniach na zewnątrz nie mam na to ochoty. Słońca mam dość na treningach. Większość osób widzi sportowców tylko na ostatnim etapie pracy, mnie - kiedy wchodzę do koła i rzucam. Ale te dziesięć miesięcy pracy, których kibic nie widzi, to czas, bez którego nie byłoby sukcesów.

Organizowanie zgrupowania akurat w Dausze wywołało wiele kontrowersji w Polskim Związku Lekkiej Atletyki.

Tak, było do nas dużo pretensji. Słyszałam, że w głowach nam się poprzewracało. Po każdych igrzyskach trener przygotowuje jednak czteroletni plan, który ma mi pozwolić odnosić kolejne sukcesy. Tak samo było w 2016 roku po złotym medalu w Rio de Janeiro. Nie przylatujemy do Dauhy tylko po to, żeby przystosować się do warunków, jakie będą panować tu na przełomie września i października podczas mistrzostw świata. W ośrodku Aspire mam zapewnione świetne warunki przygotowań, a że przy okazji moja aklimatyzacja za kilka miesięcy będzie krótsza - tym lepiej. Katar bardzo się zmienia, także w związku z organizacją mundialu za trzy lata. Jestem tu już piąty raz, za pierwszym razem podczas mityngu w 2008 roku mieszkałam w hotelu Sheraton w samym centrum. Tyle że centrum tak naprawdę jeszcze nie było, dopiero budowano drapacze chmur. Teraz wygląda to zupełnie inaczej. Zmieniło się także otoczenie Aspire - stadion przeszedł modernizację, wybudowano metro.

Pracuję na swój rachunek. Zależę tylko od siebie. Oczywiście bez trenera nie dałabym rady, ale ciężar startu spoczywa już tylko na moich barkach. W lekkoatletyce to norma, poza sztafetami, każdy jest kowalem swojego losu

Jak czuje się pani po kontuzji stopy? Czytałem, że po zdjęciu gipsu była pani przerażona stanem swoich mięśni.

To było w listopadzie, już zdążyłam zapomnieć. Nie sądziłam, że przez pięć tygodni mój organizm zareaguje tak, że stracę mięśnie łydki. Lekarze uspokajali mnie jednak, że mięsień brzuchaty jest łatwy do odbudowania. Nie jest jeszcze idealnie, nie ma zachowanej równowagi między lewą i prawą stroną, ale najważniejsze, że nic mnie nie boli i nie przeszkadza w treningach.

Zdobyła pani w rzucie młotem wszystko. Skąd bierze pani motywację do kolejnych startów?

Często słyszę to pytanie i sama też często je sobie zadaję. Oczywiście mogłabym już usiąść i nie rzucać - są takie momenty w treningu, w procesie szkoleniowym, kiedy mam dość. Po dziesięciu miesiącach pracy mam półtora miesiąca wakacji, czasami jeszcze mniej. Pytam sama siebie, po co to robię, zamiast leżeć gdzieś w ciepłym miejscu i odpoczywać po całej karierze. Przed igrzyskami w Rio brakowało mi złotego medalu olimpijskiego i to była moja wielka motywacja. Teraz, po odebraniu medalu Tatjanie Łysienko z igrzysk w Londynie, mam już dwa złota, więc chcę powalczyć o trzecie. 2016 rok był dla mnie wyśmienity, ale utwierdził mnie w przekonaniu, że mogę jeszcze więcej. Przed igrzyskami mój przelicznik z treningów wskazywał, że jestem gotowa na rzut w granicach 84 metrów. To dało mi siłę do kolejnych czterech lat ciężkiej pracy.

Niedługo po zdobyciu złotego medalu w Rio pobiła pani rekord świata na memoriale Kamili Skolimowskiej. Zaczęła się pani wtedy zastanawiać, gdzie jest pani limit?

Plan treningowy układany jest w taki sposób, żeby kulminacja formy następowała właśnie na największych imprezach. Przelicza się to wszystko na tygodnie, później na dni. Memoriał Kamili był tydzień po Rio i naprawdę nie spodziewałam się, że stać mnie na coś wielkiego. Przez konkurs finałowy w Brazylii, przez panujący tam upał, straciłam wiele sił. Później był powrót do Polski, zmiana czasu. Na dwa dni przed konkursem rzucałam po 72, 73 metry i nic nie wskazywało na to, że rzucę dziesięć metrów dalej i pobiję rekord świata. Myślę, że zadziałał efekt braku presji. Osiągnęłam cel, zdobyłam złoty medal na igrzyskach, głowa się uspokoiła, to i organizm też wypoczywał. Wszystko się skumulowało w odpowiednim momencie. A głowa to podstawa. Mogę być świetnie przygotowana fizycznie, ale jeśli wyjdę na zawody, a jak to mówimy - "głowa nie poda", to nic się nie uda. Oczywiście trzeba się odpowiednio przygotować fizycznie, ale jakieś sześćdziesiąt procent zależy od psychiki.

Przed zawodami drżą pani czasami ręce? Stres zjada?

Już teraz nie. Moja droga jest trochę nietypowa, bo nie startowałam w żadnych imprezach juniorskich i tak naprawdę moim pierwszym poważnym sprawdzianem były igrzyska w Pekinie w 2008 roku. Zostałam rzucona od razu na głęboką wodę i była to dla mnie duża szkoła. Tak, wtedy się denerwowałam. Rok później na mistrzostwach świata w Berlinie startowałam już bez obciążenia. Tydzień przed zawodami nie mogłam chodzić, tak bardzo bolały mnie plecy. Wcześniej rozstałam się jeszcze z trenerem i tak naprawdę nie wiedziałam, na co mnie stać. Przeszłam eliminacje, a później pobiłam rekord świata. Nie dochodziło do mnie, że mogę wygrać, miałam spokojną głowę, bo moim jedynym celem był sam start. Nie wiedziałam, czy dam radę w ogóle wejść do koła, o sukcesie nawet nie marzyłam. Później było mi już łatwiej startować na wielkich imprezach, chociaż, kiedy zaczęły się pojawiać medale, musiałam przyzwyczaić się do nowej roli - faworytki. Między 2010 a 2013 rokiem uporałam się z problemem presji. Udało mi się odpowiednio przygotować dzięki pracy z psychologiem. Dzięki niemu umiałam wyrzucić niepotrzebne myśli, ale zajęło to trochę czasu.

Powiedziała pani wtedy, że psycholog był potrzebny, bo najbliżsi nie wystarczyli.

Z doktorem Nikodemem Żukowskim zaczęłam pracę już w 2004 roku. Na pierwszym spotkaniu przeszłam testy, bo trzeba było dopasować odpowiednie metody do mojego charakteru, by później włączyć je do treningu. Współpracujemy do dzisiaj, chociaż po igrzyskach w Rio doktor powiedział, że nie widzi już sensu w dalszych spotkaniach, a ja jestem jedną z tych zawodniczek, które od podstaw udało mu się doprowadzić na poziom mistrzowski.

Z czym najtrudniej było sobie poradzić?

Z roku na rok widziałam efekty pracy z psychologiem. Odpowiadałam na pytania: jakie jest moje nastawienie przed zawodami, czy mogłam spać w nocy przed startem, jak objawiał się stres, co czułam w trakcie walki. Kiedy moimi głównymi rywalkami były Łysienko i Betty Heidler, pracowaliśmy głównie nad tym, jak sobie z nimi poradzić, czyli co zrobić, gdy jedna z nich rzuci dalej ode mnie, co zrobić, gdy obie. Czy podjąć ryzyko? Wiem, że wiele osób wstydzi się współpracy z psychologiem. Znam takich, którzy się zawzięli i odrzucają taką formę rozwoju. Mnie to jednak bardzo pomogło.

Z badań u psychologa wyszło, że jaki ma pani charakter?

No przecież wiedziałam, że trudny. Chodziło raczej o określenie temperamentu, skłonności do ryzyka. Myślę, że na początku kariery po dwóch słabych próbach rozłożyłabym ręce, powiedziałabym, że to nie dla mnie i że dalej nie walczę. Teraz już tego nie zrobię, zostałam odpowiednio ukształtowana w głowie. Wiem, że w sporcie liczą się tylko waleczni.

Na czas startu potrafi pani odciąć wszystko co dookoła?

Codzienność tak, ale myślę, że złej wiadomości przed zawodami nie potrafiłabym wyrzucić z głowy. Mojej przyjaciółce Magdzie Fularczyk-Kozłowskiej przed igrzyskami w Londynie zmarł ojciec, to nie był dla niej łatwy okres, ale potrafiła się zmobilizować i się nie poddała. Bardzo ją za to podziwiam, wzbudziła mój wielki szacunek. Bo my tylko wyglądamy na twardych wojowników, ale warto pamiętać, że jesteśmy także normalnymi ludźmi.

Czy między panią a rywalkami jest niezdrowa rywalizacja? Mówicie sobie mijając się w drodze do koła rzeczy, które mogą wyprowadzić z równowagi?

Nie, to zupełnie inny świat. Panuje między nami przyjazna atmosfera. Wszystko zależy oczywiście od konkretnych zawodniczek, ale mamy swoje rytuały - przed samym konkursem na mityngu w Ostrawie wszystkie zawsze chodzimy na wspólną kawę. W trakcie zawodów są to rywalki, po zawodach - koleżanki.

Na drugiej stronie Anita Włodarczyk mówi, dlaczego nie wystartowała w Memoriale Kamili Skolimowskiej.

Czy Anita Włodarczyk w 2019 r. zdobędzie złoto podczas mistrzostw świata w Katarze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×