[b]
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Została pani jedną z twarzy akcji "Nie oczerniaj górnika", mającej na celu zatrzymanie stygmatyzacji górników i osób żyjących na Śląsku ze względu na liczby zakażonych koronawirusem w tym regionie Polski. Jako osobie wychowanej i mieszkającej w Raciborzu, było łatwiej podjąć tę decyzję?[/b]
Justyna Święty-Ersetic: Nikt mnie nie musiał do tego zachęcać, zawsze będę takie akcje popierać. Zachowanie ludzi wobec mieszkańców Śląska jest niesprawiedliwe, jest na nas nagonka.
Z powodu miejsca zamieszkania dziecku mojej znajomej odmówiono wyjazdu na kolonie letnie, to nie jest w porządku, nie tędy droga. Przecież dzieci nie są niczemu winne, zupełnie tego nie rozumiem.
Skąd to się według pani bierze?
Jesteśmy atakowani, mówi się o wielkiej liczbie zakażonych osób, ale przecież to na Śląsku, w kopalniach, zostało przeprowadzonych najwięcej testów, dlatego też te liczby podskoczyły i są większe niż w innych rejonach Polski. Trzeba to nagłaśniać.
ZOBACZ WIDEO: Orlen nie rezygnuje ze wspierania polskiego sportu w czasie kryzysu. "Zwiększyliśmy na to budżet o prawie 100 procent"
W komentarzach na pani profilu na Facebooku można znaleźć dużo ciepłych słów od górników i podziękowań za poruszenie tej sprawy.
Dostałam bardzo dużo wiadomości z podziękowaniami od nieznanych mi osób. To świadczy, że odbiór akcji był pozytywny. Wyszło fajnie i liczę, że da to pewnym ludziom do myślenia.
Czy sama została pani zaatakowana tylko za to, że jest Ślązaczką?
Całe szczęście ja nigdy osobiście nie byłam ofiarą takiego ataku. Chociaż gdy ostatnio rozmawiałam z moją przyjaciółką Małgosią Hołub, to przestrzegła mnie, że gdy spotkamy się na najbliższym zgrupowaniu, najpierw całą mnie zdezynfekuje, a dopiero potem się przywita.
A jak podchodzi pani do hejtu w internecie? Tam każdy, zwłaszcza rozpoznawalny człowiek, może znaleźć pod swoim adresem pełne nienawiści komentarze.
Staram się zupełnie nie przywiązywać do tego wagi. Podchodzę do tego w ten sposób, że każdy ma prawo do swojej opinii.
W sobotę, w mityngu "Królowa Sportu wraca na Stadion Śląski" rozpoczęła pani sezon startowy. Jak pani opisze uczucie, gdy wreszcie mogła stanąć na bieżni?
Radość to zdecydowanie zbyt małe słowo. Gdyby nie pandemia, sezon rozpocząłby się już w kwietniu, teraz byłabym już po co najmniej kilku startach. Ale sytuacja jest jaka jest, tym bardziej cieszyłam się z możliwości wystąpienia w mityngu
W kwietniu, zaraz po odwołaniu Mistrzostw Europy w Paryżu mówiła pani (więcej TUTAJ), że teraz trudno momentami znaleźć motywację do dalszych treningów, skoro w tym roku nie ma imprezy głównej. Sytuacja się zmieniła o tyle, że zaplanowano na najbliższe trzy miesiące kilka dużych mityngów. Zmieniło się więc też podejście Justyny Święty-Ersetic?
Nadal trochę trudno mówić o takiej pełnej, stuprocentowej motywacji. Trenujemy jednak jak najmocniej i tak, żeby się najlepiej prezentować już teraz. Mam nadzieję, że zapowiedzi się sprawdzą i sezon ruszy w sierpniu pełną parą.
W Chorzowie zawody się udały, smutny był jedynie widok trybun.
Brak widzów był bardzo odczuwalny, zawsze będę powtarzać, że zawody bez widzów to nie to samo. Niby wszystko było, duży stadion, dobrze przygotowana bieżnia, ale nie czuliśmy tej wrzawy, dopingu, który niezwykle nam pomaga, bardzo tego brakowało. Liczę, że już w sierpniu kibice będą mogli pojawiać się na naszych zawodach.
W sobotę wystartowała pani aż na trzech dystansach - 100 m, 300 m i jako pacemaker w biegu na 600 metrów. Wyniki są zadowalające?
Uważam, że mój rezultat na 300 metrów (37,05 s, najlepszy w tym roku wynik na świecie - przyp. red) to dobry prognostyk przed kolejnymi mityngami. Bardzo cieszy mnie też wynik jaki osiągnęłam na 100 metrów (12,10 s), zdaje się, że wszystko jest na dobrej drodze, by w sierpniu osiągać naprawdę dobre wyniki.
Czyli jakie?
Nie ma co się czarować, będzie bardzo ciężko o bicie rekordów życiowych. Liczę przede wszystkim na dobrą rywalizację, jeśli nie uda się wystartować za granicą, to przecież w Polsce mam bardzo mocne przeciwniczki, pojedynki z nimi zawsze napędzają do szybszego biegania
Nie po raz pierwszy zdecydowała się pani wystartować jednego dnia w więcej niż jednej konkurencji. Skąd taka decyzja?
Śmiałam się, że dla mnie jeden dystans to chyba zbyt duża nuda i coś musi się dziać. Po prostu chcieliśmy z trenerem wykorzystać ten mityng do maksimum, potraktować go jako sprawdzian i jako przetarcie. Jestem z niego bardzo zadowolona.
Pierwszy występ po tak długiej przerwie i od razu trzy biegi w ciągu dwóch godzin. Co na to organizm?
Zmęczenie przyszło wieczorem, ale to było naturalne. Przez dwie godziny byłam w ciągłej gotowości, organizm musiał w końcu to odczuć. Ale o jakimś potwornym wyczerpaniu nie było mowy.
Już za kilka dni rusza pani do Zakopanego na zgrupowanie, ale słyszałem, że chętnie pobyłaby jeszcze w domu.
Coś w tym jest. Moje życie do tej pory wyglądało tak, że w domu najczęściej tylko przepakowywałam walizki, teraz wreszcie mogłam w nim pobyć dłużej i naprawdę mi w nim dobrze! Nie za bardzo chcę się ruszać na zgrupowanie, mam tutaj dobre obiekty do treningu. Trzeba jednak wrócić do sportowej normalności, zgrupowań i dwóch treningów dziennie.
Pewnie bardziej tęskni pani za koleżankami ze sztafety.
Na szczęście w czasie obowiązywania obostrzeń nie było tak, że nie miałyśmy ze sobą kontaktu, on był wręcz codzienny dzięki internetowi i telefonom. Ale spotkania z nimi nie mogę się już doczekać.
Na początku miesiąca pani rywalka, złota medalistka z mistrzostw świata w Dosze na 400 m Salwa Eid Naser została zawieszona za czterokrotne uniknięcie kontroli antydopingowej (więcej TUTAJ). Wierzy pani w jej wyjaśnienia, że to mogło się przytrafić każdemu?
Czekam na dalszy rozwój sytuacji. Jej tłumaczenie, że to przypadek, mnie nie przekonuje. To może zdarzyć się raz, wtedy jestem w stanie to zrozumieć, ale nie trzy. Nie wierzę w takie tłumaczenia, uważam, że nie jest to gra fair-play. Mam nadzieję, że ta zawodniczka czuje się z tym źle, bo zachowywała się jak oszustka, nie można tego inaczej nazwać. Liczę, że jeśli są jeszcze takie osoby, to zostaną złapane.