W grudniu Kaja Ziomek-Nogal wygrała zawody Pucharu Świata w łyżwiarstwie szybkim na 500 metrów. To o tyle wyjątkowe, że były to dopiero jej czwarte zawody po przerwie macierzyńskiej. Zdecydowała się na nią w momencie, kiedy odczuwała wypalenie zawodowe.
Okazuje się, że, by wrócić do sportu na najwyższym poziomie, musiała ruszyć swoje oszczędności. W wywiadzie opowiada o trudach rozłąki z córką, wyjątkowym wsparciu, jakie dostaje od męża oraz, dlaczego wróciła do sportu. Okazuje się, że za wygraną w PŚ dostała śmieszne pieniądze.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Jak się czułaś, gdy w swoim czwartym starcie po przerwie macierzyńskiej wygrałaś i usłyszałaś na podium Mazurka Dąbrowskiego?
Kaja Ziomek-Nogal, zwyciężczyni zawodów Pucharu Świata na 500 metrów: To coś niesamowitego. Zwłaszcza że poprzedni start nie był rewelacyjny. Byłam bardzo zaskoczona i nie wierzyłam, że to faktycznie się wydarzyło.
Spodziewałaś się, że sukces nastąpi aż tak szybko?
Nie. Liczyliśmy, że moja najwyższa forma przyjdzie na sezon olimpijski, a teraz będę powoli podnosić mój poziom. Okazało się jednak, że już doszłam do życiowej dyspozycji.
Sezon 2021/22 był najlepszym w twojej karierze, zajęłaś trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. I nagle przerwałaś karierę.
Miałam dosyć łyżwiarstwa. Marzyłam tylko o tym, żeby założyć rodzinę, urodzić dziecko. Cierpiałam na wypalenie zawodowe. Przez 14 lat z rzędu każda zima wyglądała tak samo i chciałam poczuć coś innego.
Ale to wręcz nieprawdopodobne. Gdybyś miała jakiś zły sezon - rozumiem. Ale właśnie po znakomitym?
Usunięcie się w cień po świetnym sezonie pozostawiło mi fajne odczucie, że jestem dobra i jeśli będę wracać, mam tutaj czego szukać. W momencie, kiedy będę już kończyła swoją łyżwiarską przygodę, też chciałabym być na szczycie i odejść tak zapamiętana.
Ta przerwa spowodowała, że zatęskniłam i zapragnęłam wrócić. Zyskałam ogromną motywację, dużo samozaparcia, siły. Muszę też organizować się lepiej, bo z małym dzieckiem też nigdy nie wiadomo. Stworzyliśmy z mężem system, który działa, ale musieliśmy go jakoś wypracować. Trwało to ponad rok.
Trudno było wrócić do sportu pod względem finansowym? Zarobki w łyżwiarstwie szybkim nie są najwyższe.
Musieliśmy wziąć nasze pieniądze, żebym mogła trenować na pełen etat. Na zgrupowaniach mamy wszystko, najlepszą opiekę, ale w domu musimy o wszystko zadbać sami. Otrzymałam duże wsparcie ze związku, z programu Solidarność Olimpijska, i za to mogę opłacić nianię na zgrupowaniach.
Słyszałem, że nagrody za zwycięstwo w łyżwiarskim Pucharze Świata są bardzo niskie.
Na 500 metrów to 750 dolarów (niewiele ponad trzy tysiące złotych - przyp. red.). Aż z ciekawości sprawdziłam, że skoczkowie za zwycięstwo inkasują ponad 13 tysięcy franków szwajcarskich. To przepaść.
Najważniejsze będą mistrzostwa świata, na których muszę znaleźć się w czołowej ósemce. Za wygraną w Pucharze Świata nie ma żadnego stypendium. Wiem po prostu, że muszę ciężko pracować. Oprócz presji wynikowej dochodzi jeszcze finansowa. Jeden malutki błąd może zrzucić nas kilka miejsc w dół.
Trenowałaś w ciąży jak Maritt Bjoergen czy Adrianna Sułek-Schubert?
Tak. Tak naprawdę pozytywny test nie znaczy czy ciąża się utrzyma i wszystko będzie przebiegało pomyślnie. Lekarz powiedział, że mogę kontynuować treningi i robiłam to do trzeciego miesiąca ciąży. Trochę się bałam. W łyżwiarstwie prędkości są ogromne, ryzyko upadku jest spore. Do tego już w drugim trymestrze nie byłabym w stanie zejść do pozycji łyżwiarskiej przez zbyt duży brzuch.
Pojechałam wtedy do domu i pomyślałam sobie. "Boże, ja już nic nie muszę". Postanowiłam, że przeznaczę ten czas dla siebie, zadbam o ciążę i odpocznę na maksa. Okazało się, że nie chcę cały czas siedzieć w domu. Jak odbywały się zawody Pucharu Świata, to zawsze oglądałam i kibicowałam moim kolegom.
Był taki jeden moment w trakcie ciąży, który przekonał cię do powrotu?
W ciąży nie, ale jak już urodziłam i kilka miesięcy później pojechałam na zawody Pucharu Świata w Tomaszowie Mazowieckim, to zobaczyłam dziewczyny, z którymi się ścigałam sezon wcześniej. Wtedy poczułam ukłucie, że jednak chcę dalej jeździć.
Nadal postrzegasz ciążę jako najtrudniejszy mentalnie etap w swoim życiu?
Nie. Teraz najtrudniejszy moment w moim życiu to ten, w którym wyjeżdżam na zawody i zostawiam córkę w domu. Choć czas ciąży też był trudny. Czułam nieustanny lęk. Każde nowe uczucie sprawiało, że bałam się, czy z dzieckiem jest wszystko okej.
Jak zniosłaś trzytygodniową rozłąkę z córką w czasie Pucharu Świata w Azji?
Bardzo ciężko. Po drugim tygodniu już płakałam, kiedy oglądałam filmiki z Tosią. Mój mąż dbał o to, żebym była silna. Jak Tosia źle się czuła, to mi tego nie mówił. Akurat przed moim startem miała gorączkę i dobrze, że o tym nie wspomniał, bo na pewno bym się martwiła.
Dostawałam mnóstwo filmików od męża i przyjaciółki. Widziałam, jak się uśmiecha i że ma wokół siebie ludzi, którzy ją kochają. Rozmawiałyśmy też na kamerce. Jak wróciłam i ją zobaczyłam, to płakałam, wyłam. Ona nie dowierzała, patrzyła na mnie, czemu płaczę, a ja ją przytulałam z całych sił. Nawet teraz się wzruszyłam, jak o tym mówię.
Jak ci się udaje łączyć bycie matką i pracę sportowca?
To trudne, ale czasem tak jest, że im więcej obowiązków, tym łatwiej coś zrobić. Jak mam jedno zadanie w ciągu dnia, to mentalnie jest ciężko, a jak mam osiem, to umiem sobie zorganizować wszystko tak, że idzie świetnie. Do tego mam ogromne wsparcie mojego męża, teściów, mojej mamy oraz wszystkich przyjaciółek. Bez nich by się to nie udało.
Zabierasz córkę na zgrupowania?
Tośka była ze mną przez cały okres przygotowawczy - od kwietnia do końca sierpnia. Później we wrześniu nie pojechała ze mną na zgrupowanie do Holandii, ale potem znowu ze mną jeździła. Z jednej strony to było trudne, bo w nocy wstawałam na karmienie, ale z drugiej jedna słabsza noc nie wpływa na mój trening.
Jestem silniejsza, bo pogodziłam się z tym, że czasem funkcjonuję nie do końca wyspana, zmęczona, ale jakoś mam tyle energii, że udaje mi się to wszystko poukładać. Jak na zgrupowaniach był mój mąż, a nie niania, to on przejmował opiekę nad córką.
Tosia rozpoznaje mamę już w telewizji?
Teraz ma 1,5 roku, wie, że jeżdżę na łyżwach, sporo czasu spędziła na lodowisku. W stroju wiele osób wygląda bardzo podobnie, ale jak ktoś jej powie, że to ja, to ogląda z zaciekawieniem i pokazuje paluchem w ekran. Dostałam filmik po starcie, kiedy wygrałam. Biła brawo, uśmiechnięta. Bardzo mnie to wzruszyło.
Ta ciążą sprawiła, że jesteś silniejsza psychicznie?
Jak myślę sobie o tym, że jestem odpowiedzialna za innego człowieka, to ten stres związany ze sportem jest mniejszy. Teraz, jak wyjeżdżam na obóz, to myślę: "Jestem poza domem, nie ma mnie z córką. Nie mogę odpuścić sobie treningu". To byłoby egoistyczne marnowanie czasu. Macierzyństwo spowodowało, że jestem silniejsza psychicznie.
Pomaga ci to, że twój mąż sam był łyżwiarzem i rozumie wszystkie twoje troski, także te sportowe?
Zdecydowanie tak. Artur zna się dobrze na łyżwach i wystarczy jedno słowo i wie, o co mi chodzi. Nie daje mi żadnych uwag technicznych, musieliśmy się do tego dotrzeć. Zawsze na początku każdy chce dobrze coś doradzić, ale często to daje efekt odwrotny od zamierzonego. Czuję od niego tylko wsparcie. Wie, ile wysiłku kosztują treningi i zawody.
Artur pracuje w reprezentacji jako asystent trenera. Jak wygląda wasze życie rodzinne podczas pracy?
Najlepiej jest, jak oboje jeździmy na zgrupowania i jest z nami niania, czasem to moja mama, czasem przyjaciółka. On zajmuje się głównie logistyką i nie zawsze jest na lodowisku. Niekiedy zdarza się tak, że nie może jechać i zostaje w domu. Chcemy pogodzić to tak, żeby wykonywać wszystkie obowiązki, a poza tym mieć czas dla Tosi.
Jaki masz cel? Medal w Mediolanie?
Wróciłam do łyżwiarstwa po to, żeby zdobyć medal igrzysk olimpijskich. Zawsze tak czułam, ale teraz naprawdę wierzę w to, że mogę zrobić. Kiedyś tak nie było.