[tag=22972]
Jan Błachowicz[/tag] i Aleksandar Rakić zmierzyli się w oktagonie UFC 14 maja. Pojedynek zapowiadany jako walka o status pretendenta do pasa zakończył się zwycięstwem Polaka. W trzeciej rundzie starcia Rakić doznał kontuzji kolana i nie był w stanie kontynuować walki. Błachowicz w rozmowie z nami opowiedział o przebiegu pojedynku, kontuzji oka, której się nabawił, planach na najbliższe tygodnie i walce Pudzianowski - Materla, o której w ostatnich dniach mówiła cała Polska.
Artur Mazur, WP SportoweFakty: Spadł kamień z serca po werdykcie?
Jan Błachowicz, były mistrz UFC: Oczywiście, że tak. Poczułem taką zwykłą, ludzką radość i ulgę. MMA to nie tylko moja praca - to pasja, hobby, sposób na życie. Jeśli tracisz radość z tego, co robisz, to jest słabo. Odnalazłem tę iskrę, dobrze się bawiłem w oktagonie i wygrałem, dlatego ta radość jest podwójna.
Pamiętam naszą wspólną rozmowę przed walką. Biła od ciebie niesamowita energia.
O takie właśnie podejście walczyliśmy w okresie przygotowawczym - żeby się cieszyć wszystkim, co się wokół mnie dzieje. Nawet te obowiązki medialne w trudnym okresie przed pojedynkiem, w trakcie zbijania wagi, również mnie cieszyły, nie wybijały z rytmu. Sprawiliśmy, że wszystko, co jest związane z moją pracą, dawało mi radość.
ZOBACZ WIDEO: Pudzianowski nie wytrzymał. Mocne, bezpośrednie słowa
Ale już przy pierwszej wymianie w oktagonie zaczęły się schody. Nabawiłeś się kontuzji oka. Co wtedy pomyślałeś?
Gorzej nie mogło się zacząć. Kiedyś mój trener Eugeniusz Mandrysz powiedział: Słuchaj, cios, który cię nie wyłącza, nie istnieje. I ten cios Rakicia mnie nie wyłączył, więc pomyślałem, że w sumie nie jest aż tak źle. Denerwowało mnie tylko to, że na lewe oko nie wiedziałem nic, a na prawe - w trzydziestu procentach. Lekarz powiedział, że było blisko przerwania walki. Budujące w tym wszystkim było to, że pomimo tej kontuzji moje ciosy dochodziły do celu. Trafiałem, spychałem go do defensywy i to on zaczął szukać parteru. Pomyślałem: przełamałem cię w tej stójce, już jej nie chcesz, jest dobrze, jest bardzo dobrze.
Ale w drugiej rundzie wróciły stare demony - choćby te z walki przeciwko Alexandrowi Gustafssonowi. Większość czasu spędziłeś na plecach.
Te demony polegały na tym, że w życiu się nie spodziewałem, że zawodnicy jak Gustafsson czy Rakić będą chcieli mnie obalać. I to był największy błąd. Powinienem przewidzieć, że Rakić będzie się tym parterem ratował, bo chciał to zrobić już w pierwszej rundzie. Nie ma się co oszukiwać, przeleżałem tę rundę i wstałem dopiero na koniec. Ale ucieszyłem się, że udało mi się to zrobić, bo to był mały punkt na moją korzyść, taki sygnał, że go przełamuję. Tego nie było słychać, ale leżąc pod nim mówiłem mu, żeby się ruszył, żeby bił mocniej, że nie czuję jego ciosów. Dzięki temu w trzecią rundę wszedłem tak, jak chciałem.
Po raz kolejny kluczem okazały się kopnięcia na łydkę.
Lubię tak kopać i zawsze tę technikę stosuję. Poza tym budowa i pozycja Rakicia powodują, że jest podatny na takie uderzenia. Przecież on już w pierwszej rundzie zmieniał pozycję. Bolało go. Widziałem, jak zwalnia, jak jego mobilność zaczyna gasnąć. Wiedziałem, że jeszcze chwila, jeszcze dwa kopnięcia i klęknie na lewą nogę, a nie na prawą.
Czy bolało cię, że odbierano ci radość z tego zwycięstwa? Zaczął sam Rakić, ale nie brakowało głosów, że wygrałeś tylko dzięki kontuzji.
Oczywiście, że bolało. Na miejscu Rakicia pewnie obrałbym podobną narrację. Mogą sobie odbierać tę radość, ale niech nie zapominają, że kontuzja Rakicia jest wynikiem trudów walki, których nie wytrzymał. Moje ciało okazało się twardsze mimo kontuzji oka. Byłem gotowy do walki, on - nie. Przecież nie złapał tej kontuzji, jeżdżąc na rowerze po parku. Nie wytrzymał trudów walki, MMA, koniec historii.
Ale to nie koniec walki o swoje. Chociaż rywale z rankingu cię podgryzają, już w czerwcu lecisz do Singapuru, żeby tam wyzwać do mistrzowskiej walki zwycięzcę pojedynku Glover Teixeira - Jiri Prochazka.
O to właśnie walczymy - chcemy walki o tytuł. Niech Anthony Smith patrzy na siebie. Ja patrzę na siebie i jego zdanie mnie w ogóle nie interesuje. W sumie to go nawet rozumiem, ale sorry: co mnie to obchodzi? Zrobimy wszystko, żeby jeszcze w tym roku zaatakować pas UFC.
W ostatnich dniach mówi się nie tylko o tobie. W Polsce tematem numerem 1 jest nokaut Pudzianowskiego na Materli. Czy jesteś zszokowany po tym, co się stało?
Chyba każdy jest zszokowany. W walce wszystko może się wydarzyć, a tutaj mieliśmy do czynienia z ogromną różnicą wagi, która miała znaczenie. Ale że w ten sposób?! Tego się chyba nikt nie spodziewał. "Pudzianowi" mogę powiedzieć tylko tyle: wow, megarobota, brawo Mariusz!
Po walce kibice podzielili się na dwa obozy: pchają Mariusza w stronę Mameda i walk kasowych lub w stronę pasa. Czy "Pudzian" może pokonać Phila de Friesa?
To jest sport. Kiedy zamykają się drzwi oktagonu, wszystkie te analizy, przewidywania, typowania i kursy idą do kosza. W klatce zostaje dwóch gości i sędzia. Wtedy jest moment prawdy i weryfikacji, kto lepiej odrobił pracę domową. A dobrze wiemy, że "Pudzian" w rubryce "praca domowa" ma same szóstki. Przecież przed tą walką wszyscy go skreślali, ja też stawiałem na Materlę, ale dopuszczałem myśl, że wszystko jest możliwe. I popatrz, co się stało - Mariusz zamknął wszystkim gęby. Przy okazji walki z de Friesem może być podobnie.
A chciałbyś zobaczyć Mariusza w walce z Chalidowem?
Jeżeli do takiej walki dojdzie, to ją obejrzę. Jeśli się nie odbędzie, nie będzie mi z tego powodu przykro.
Artur Mazur, WP SportoweFakty
Zobacz także:
Dwóch byłych mistrzów zmierzy się na KSW
Szpilka, Radczenko i wielki powrót "Różala"