Wojownik na boisku
Sport w życiu Błażeja Cymermana zawsze stał na pierwszym miejscu. Kochał piłkę. Ale nie chciał być napastnikiem tak jak większość chłopców w tym wieku. Jego idolem był Kamil Glik, jeden z największych wojowników w reprezentacji Polski. Błażej wierzył, że kiedyś zagra w kadrze właśnie na pozycji obrońcy. Wierzył również jego ojciec, były piłkarz Legii.
- Zawsze uważałem, że będzie dobrym obrońcą. Dosyć silny fizycznie, szybki. Gdzieś jednak wydawało mi się, że ta piłka nie po drodze mu jest. A to nogę skręcił, a to nogę w gipsie miał. Ale nic nie mówiłem, myślałem sobie, że może gdzieś to się ułoży. A skończyło się tak jak się skończyło - wspominał w Uwadze Tomasz Cymerman.
Potworny wypadek
Podwarszawski Józefów, 10 października 2016 roku, poniedziałek, godzina 18:00. Błażej jak zwykle wsiadł na rower, żeby pojechać na trening w miejscowej Józefovii. Nie zdawał sobie sprawy, że ta podróż odmieni jego życie już na zawsze. Było ciemno, 14-latek miał na głowie kaptur. Według ustaleń nie zauważył nadjeżdżającego pociągu lub zatrzymał się zbyt blisko torów. Na przejściu skład zahaczył chłopca i przeciągnął kilkadziesiąt metrów dalej. Aż do peronu.
ZOBACZ WIDEO: "Nie mam zamiaru tego ukrywać". Gamrot zaszalał po walce
Błażej w stanie krytycznym trafił do szpitala, gdzie toczył najtrudniejszy mecz w swoim życiu. Jedną z nóg stracił pod kołami pociągu, lekarze nie byli w stanie uratować również drugiej. Przez kilka dni chłopiec był utrzymywany w śpiączce farmakologicznej.
- To było straszne, zawaliło mi się życie. Dla męża, dla córci, która tak potwornie krzyczała, ale syn żyje, żyje – tłumaczyła tuż po wypadku Iwona Cymerman, mama Błażeja (cytat za Polsatem).
Rodzina, znajomi, koledzy z klubu nie czekali na rozwój sytuacji. Rozpoczęli zbiórkę krwi. Kiedy okazało się, że życiu chłopca nie zagraża niebezpieczeństwo, ruszyła kolejna spontaniczna akcja.
Drużyna Błażeja
W ciągu kilku dni od wypadku w sieci powstała specjalna drużyna, która obrała sobie jeden cel - pomoc w powrocie do normalnego życia. - Musimy spowodować, żeby wrócił do normalności, żeby stanął na nogi, żeby był sprawny, aktywny, żeby jak najmniej odczuł to zdarzenie - wyjaśniał miesiąc po wypadku Ireneusz Stawiński, wujek Błażeja, jeden z inicjatorów akcji.
A wyzwanie było niemałe: rehabilitacja, przystosowanie domu do nowej sytuacji i przede wszystkim zakup protez. Tylko ich koszt wyniósł aż 200 tysięcy złotych. W akcję wsparcia włączyli się mieszkańcy Józefowa, sportowcy z całej Polski, gwiazdy reprezentacji, dziennikarze, aktorzy, celebryci, a nawet para prezydencka. Odzew przerósł oczekiwania rodziny.
- Na początku wyliczyłem, że może nam pomóc pięć, może sześć osób. Najbliższa rodzina. Od razu pomyślałem o jakimś kredycie. Z pięciu osób zrobiło się tysiąc pięćset. To nam dodało siły i nadziei, że będzie dobrze - wspominał w Uwadze ojciec Błażeja.
Powrót do normalności
Ogromne wsparcie tylko zachęciło chłopaka do mozolnej walki. Nie chciał zawieźć siebie samego i tych, którzy w niego wierzyli. - To wszystko daje mi siłę. Na pewno dam radę. Nie poddam się - zapowiadał Błażej.
Już po miesiącu otrzymał protezy, ale - jak sam przyznał - w tym czasie ledwo chodził i poruszał się głównie na wózku. Nie poddawał się - do codziennej rehabilitacji dołączył również zajęcia na siłowni. Łącznie ponad trzy godziny pracy nad sobą. Efekty przyszły po trzech miesiącach.
- Zacząłem chodzić w miarę dobrze: o kulach, powoli, ale stabilnie - wspomina w rozmowie z nami Błażej. Prawdziwy przełom nastąpił w niecały rok po wypadku. Wtedy też Błażej otrzymał nowe protezy z Niemiec.
- Były dziesięć razy lepsze od tych pierwszych. To się przełożyło na jakość chodzenia. Ostawiłem kule, zacząłem poruszać się stabilnie, przestałem się chwiać - tłumaczy. Postęp zachęcił go do uprawiania sportu. Zaczął od roweru, dokładniej handbike'a, a więc pojazdu napędzanego siłą rąk. Marzył o występie na igrzyskach paraolimpijskich, ale bakcyla nie złapał.
- Nie czułem tego. Szybko doszedłem do wniosku, że to nie jest sport dla mnie. Uwielbiam przebywać z ludźmi, chodzić do klubu, trenować jak prawdziwy sportowiec - wspomina. I tak trafił do warszawskiego Uniq Fight Club.
Mata zamiast boiska
W transferze do klubu z warszawskiego Wawra pomógł trener, który prowadził Błażeja w Józefovii. Chłopak trafił pod skrzydła utytułowanego kickboksera Radosława Paczuskiego, który wcześniej zaangażował się w pomoc chłopakowi, wstępując do Drużyny Błażeja. Początki na macie nie były łatwe.
- Przyszedł do klubu i powiedział, że chce trenować. Oczywiście, musieliśmy sprawdzić, jakie są jego możliwości. Wtedy nie był jeszcze na tyle stabilny, żeby uderzać dużo, ale to jest gość, który nigdy się nie załamuje, który chce żyć normalnie. Nie poddał się i teraz na tarczach bije pełne kombinacje ciosów - podkreśla Radosław Paczuski.
W podobnym tonie wypowiada się jego brat, współzałożyciel Uniq Fight Club i jeden z trenerów klubie.
- Zaczął od indywidualnych treningów z Radkiem. Później przyszły wyjazdy na gale z udziałem Radka, obozy. Jest z nami już dobrych kilka lat. Oczywiście, że ma pewne ograniczenia, ale on stara się je przełamywać i robić wszystko to, co tylko może. Jest młodym chłopakiem, ale bierze tego byka za rogi i się nie zastanawia - komplementuje Błażeja Kamil Paczuski.
Jeden z nas
Ekipa Uniq Fight Club przebywa obecnie w Zakopanem. W czwartek po długim i wyczerpującym obozie treningowym, trenerzy rzucają pomysł: wchodzimy na Nosal.
- Tych jednostek treningowych było naprawdę sporo i wszyscy dostali w kość. Dlatego stwierdziliśmy, że skorzystamy z dobrej pogody i poświęcimy ten dzień na rekreację - mówi Kamil Paczuski.
Nosal to szczyt w Tatrach Zachodnich. Mierzy ponad 1200 metrów. Błażej nie zastanawia się ani chwili, postanawia wejść razem z grupą, żeby zdobyć swój drugi po Łysicy szczyt. Trenerzy nie odwodzą go od tego pomysłu - w końcu Błażej jest jednym z nich.
- Najpiękniejsze jest właśnie to, że wszyscy traktują go normalnie. Nie ma czegoś takiego jak wyróżnianie czy specjalne traktowanie. Myślę, że dla Błażeja to jest najcenniejsze. Jest naszym klubowym kumplem, jednym z nas, naszą rodziną. Do tego jest normalnym, skromnym chłopakiem, dlatego każdy go lubi - podkreśla Radek Paczuski.
Na szlaku Błażej skupia uwagę turystów. Jedni patrzą z zaskoczeniem, drudzy z podziwem w oczach zadają pytania typu: czy on też wchodzi na sam szczyt?! Ale nie to było tego dnia najważniejsze. Podczas wejścia Błażej okazuje się motywacją dla turystów, którzy tracą wiarę we własne siły.
- Ludzie byli zdumieni - mówi Radek Paczuski. - "O kurczę, i ja narzekałem, że nie mogę podejść?", "dobra, przestaję narzekać" - non stop słyszeliśmy takie komentarze. To jest chłopak, który zaraża innych swoją postawą. Znalazł się w trudnej sytuacji, ale nie odpuszcza i jest wzorem do naśladowania. On nam wszystkim otwiera oczy i udowadnia, że jeśli tylko jesteś zmotywowany, możesz zrobić wszystko - dodaje.
Błażej dociera na szczyt pełen turystów odpoczywających po wzmożonym wysiłku. Na widok chłopaka w protezach wszyscy zaczynają bić brawo. Zdjęcie z trenerem obiega media społecznościowe. - Nie będę ukrywał, to było przyjemne uczucie - cieszy się Błażej.
Pozdrawiamy ze szczytu Nosala https://t.co/b2kjQ29527 pic.twitter.com/rilYBBXUK2
— Uniq Fight Club (@FightUniq) July 7, 2022
Ale nie tylko o tym wyczynie jest głośno. Na profilach w mediach społecznościowych Uniq Fight Club pojawia się nagranie, na którym Cymerman trenuje w parze z Radkiem Paczuskim.
- Radek go trochę zaskoczył. Błażej nie planował, że będzie z nim te "zadaniówki" robił - zdradza Kamil Paczuski. Okazuje się, że chłopak nie zabrał nawet ochraniacza na szczękę i rękawic. Pożycza je od trenera i walczy z zawodnikiem KSW, ale też swoimi ograniczeniami. Błażej zadaje ciosy, przyjmuje je, często traci równowagę i upada na matę, ale nie poddaje się i za każdym razem wstaje o własnych siłach.
- Niejednokrotnie na treningach jest tak, że chcę podać mu rękę, ale on nie chce. Sam wstaje. Tak było na wspomnianym sparingu, tak też było w górach. Kiedy zbliżaliśmy się do stromego podejścia, pytałem, czy podać mu rękę, czy coś mu potrzymać. Nie chciał. On wszystko robi sam - mówi Radek Paczuski.
Obaj robią na sali kilka cennych rund. - Myślę, że dużo to Błażejowi dało, bo udowodnił sobie, że nie musi rezygnować z takiej formy treningu. Wszyscy mamy ogromną satysfakcję - cieszy się Kamil Paczuski.
- Na początku było lekkie zaskoczenie - nie ukrywa Cymerman. - Ale jak już zaczęliśmy walczyć, rozkręciłem się. Wiem, że lądowałem na macie, ale tak już w tym sporcie jest, że trzeba wstać i walczyć dalej - dodaje Błażej.
Po ciężkiej pracy przychodzi czas na relaks i regenerację. Trenerzy wybierają termy. Błażej i tu pokazuje swój charakter. - Myślę, że dla niego to było wyjście ze strefy komfortu, bo musiał na te termy wjechać na wózku. Ale tym właśnie zyskał mój szacunek. On się nie łamie, nie zamyka w pokoju, tylko wstaje i mówi: pewnie, jadę z wami! Popływaliśmy, poszliśmy na saunę - tłumaczy Radek Paczuski.
Jeden cel, jedno marzenie
Pomimo niezłomnego charakteru, Cymerman zdaje sobie sprawę z własnych ograniczeń. Przez to, że porusza się za pomocą protez, nie może wykonać pełnego, kilkutygodniowego obozu przygotowawczego do walki.
- Właśnie to mi się marzy - nie ukrywa Błażej. - Chciałbym poświęcić cztery miesiące na ten jeden cel. Chciałbym być w reżimie treningowym, chciałbym dostosować do niego swoje życie, chciałbym zostawić w tych przygotowaniach całego siebie. A na koniec, po tych kilku tygodniach stoczyć walkę. Tak, to chciałbym przeżyć - dodaje Cymerman, który oprócz sportu zajmuje się rozwijaniem Drużyny Błażeja, bo ta ze spontanicznej akcji przerodziła się w fundację, która ma pod swoimi skrzydłami 50 podopiecznych.
Zobacz także:
Co za nokaut na gali UFC!
Wyzwał Pudzianowskiego, riposta przyszła szybko