Arkadiusz Pawłowski: Jak zainteresowałeś się sportami walki?
Mikkel Parlo: Po próbowaniu sił w różnych sportach takich jak hokej, piłka nożna, koszykówka, skateboarding i jazda na rowerze, zainteresowałem się kickboxingiem w wieku 13 lat. Zobaczyłem jakiś dokument o walkach w klatce i od razu łyknąłem bakcyla. Mój wujek zabrał mnie na jedną z gal Cagefights w Danii i zdecydowałem, że MMA to będzie mój sport. Znalazłem duński klub Shooters MMA, ale odesłali mnie
z kwitkiem, bo byłem za młody. Kazali mi wrócić, gdy będę miał 15 lat, co też uczyniłem. Pozwolili mi trenować razem z nimi i od tego czasu zajmuję się MMA.
Jak wyglądają twoje treningi fizycznie i mentalnie?
- Intensyfikuję mój trening na dwa miesiące przed walką. Trenuję dwa razy dziennie w dzień powszedni, raz w sobotę, a w niedzielę się relaksuję. Moje treningi to połączenie ćwiczeń kondycyjnych, kickboxingu, zapasów, grapplingu i sparingów. Mentalnie używam wielu technik wizualizacji, żeby móc się skupić w stu procentach na nadchodzącym rywalu. Staram się wyłączyć wszystko inne dookoła.
Jedyną porażkę poniosłeś w walce z Sultanem Alievem. Co o tym zadecydowało?
- Wydaje mi się, że nie byłem dostatecznie dobrze przygotowany. Za bardzo skupiłem się na treningu siłowym, a za mało na MMA. Ciążyła też na mnie spora presja, bo to był mój pierwszy turniej w Bellatorze, podpisałem kontrakt z nowym sponsorem betsafe.com i zainteresowanie mediów było bardzo duże. Nie czułem się zrelaksowany i lekki w ruchach, wahałem się w ringu, powinienem podejmować większe ryzyko w ringu i kontrolować tę walkę.
Jak oceniasz poziom MMA w twoim ojczystym kraju, Danii?
- Poziom zdecydowanie rośnie – powstaje coraz więcej klubów, jest coraz więcej zawodników i coraz lepsze gale. Oczywiście mamy też Martina Kampmanna w UFC, ale jest poza nim naprawdę wielu utalentowanych zawodników, którzy są o krok od wyjazdu za granicę i osiągnięcia sukcesu. Duńskie media zaczynają się interesować MMA. Wszystko idzie w dobrym kierunku.
Czy jest ktoś, kogo uważasz za swojego mentora?
- Fedor Emelianenko zawsze był dla mnie wielką gwiazdą. Nie znam go osobiście, ale bardzo uważnie studiowałem wszystko, co znalazłem na jego temat i to od niego najwięcej się nauczyłem. Poza tym moimi mentorami są moi rodzice, wcześniejsi trenerzy i obecny sztab szkoleniowy w USA, Dennis Davis i James McSweeney. Dają mi kierunek w którym mam iść, staram się od nich jak najwięcej nauczyć. Niektórzy mówią, że jestem jak gąbka, bo wysysam z innych wiedzę gdy tylko mam okazję.
Wielu zawodników marzy o karierze w UFC. Czy to także twoje marzenie?
- Od czternastego roku życia moim marzeniem było walczyć z najlepszymi na świecie. Bellator daje mi tę możliwość. Czuję się tu dobrze, ciągle stoją przede mną nowe wyzwania. I kto wie - pewnego dnia Bellator może prześcignąć UFC.
Większość twoich walk kończy się nokautem. Czy mocne uderzenie to twoja najlepsza cecha?
- Mocne uderzenie to bardzo pożądana cecha w MMA - może zmieniać i kończyć walki. Uważam, że moją najlepszą cechą jest mój umysł. Jestem przebiegły i umiem sobie radzić w trudnych sytuacjach. Poza tym ciężko pracuję nad tym, żeby się rozwijać w innych aspektach walki, chcę być jak najbardziej uniwersalny.
Czy jest ktoś, z kim chciałbyś zawalczyć jeszcze raz?
- Zazwyczaj nie spędzam czasu na patrzeniu w przeszłość, bo chcę iść do przodu. Jeśli musiałbym kogoś wybrać, to byłby to Sultan Aliev, ponieważ tylko on mnie pokonał. Wydaje mi się, że mogłem i powinienem wygrać ten pojedynek, ale teraz skupiam się na tym, żeby iść dalej.
Kto był najcięższym przeciwnikiem w twojej karierze?
- Powiem, że był nim Brian Rogers. Przyjął niesamowitą ilość ciosów, ale nie chciał się poddać. Myślę, że może być dumny z walki ze mną, mam nadzieję, że powróci jeszcze silniejszy.