Do pojedynku Polaka z Amerykaninem miało dojść na gali UFC Fight Night 104. Saint Preux, podobnie jak Błachowicz, należy do ścisłej czołówki dywizji półciężkiej. W rankingu jest notowany na 6. miejscu, były mistrz KSW jest 15.
WP SportoweFakty: To miał być wywiad o pana walce. Niestety, życie napisało inny scenariusz.
Jan Błachowicz: Zaczęliśmy okres sparingowy. W trakcie drugiego sparingu trafiłem rywala w czoło. Raz, drugi i poczułem ból w prawej ręce. Dokończyliśmy sparing, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Miałem tylko nadzieję, że to będzie zwykłe stłuczenie. Ból okazał się jednak duży. W nocy nie mogłem spać i dlatego rano poszedłem do rehabilitanta. Zrobiliśmy prześwietlenie, które wykazało, że jedna z kości śródręcza jest pęknięta.
Czy już wtedy zapadła decyzja, że do walki nie dojdzie?
- Nie podejmowałem żadnych decyzji. Walczyłem. Chciałem odczekać parę dni, zobaczyć, jak ręka będzie się goić. Minęły trzy dni, a ja nie byłem w stanie nic robić tą ręką. Nie przestałem trenować, ale ta ręka była całkowicie wykluczona. W okresie sparingowym taki uraz sprawia, że praca nie jest efektywna. Kiedyś już zmagałem się z taką sytuacją, ale wtedy wziąłem blokadę przeciwbólową i mogłem wyjść do pojedynku.
W UFC nie jest to takie proste.
- Naprawdę chciałem wystąpić w Houston i dlatego złożyłem wniosek do USADA (Amerykańska Agencja Antydopingowa - red.). Blokada wiąże się z tym, że do organizmu mogą się dostać substancje, które są na liście dopingowej. Chciałem zgłosić ten fakt i poprosić o zgodę na leki przeciwbólowe. Poinformowałem też o wszystkim władze UFC. Kiedy matchmaker federacji zobaczył zdjęcie mojej ręki, to oczekiwanie na decyzję USADA nie miało już sensu. On od razu stwierdził, że nie wyrazi zgody na walkę z taką kontuzją. Pojedynek został po prostu zdjęty z karty (ostatecznie Błachowicza zastąpi Volkan Oezdemir - red.).
ZOBACZ WIDEO Ewa Brodnicka: z Ewą Piątkowską już nigdy się nie pogodzimy
Trzeba przyznać, że zrobił pan wiele, żeby do tego starcia doprowadzić.
- Nadal jestem zły, mam wyrzuty sumienia, że do tej walki nie dojdzie. Z drugiej strony okres sparingowy straciłem i występ za wszelką cenę nie ma żadnego sensu. Byłem zdeterminowany, bo byłem bardzo zadowolony z formy. Robiłem badania krwi i miałem rewelacyjne wyniki, kapitalną wydolność. Po raz kolejny przekroczyłem pewien poziom i szkoda było mi tego zaprzepaścić. Włożyłem w te przygotowania sporo pieniędzy, poświeciłem walce święta i Sylwestra.
Kiedy będzie pan mógł stoczyć kolejny pojedynek?
- Mam zamiar odpuścić treningi tylko w najbliższych dniach. Później wrócę na matę, ale będę oszczędzał rękę. Mam nadzieję, że za dwa tygodnie założę dużą rękawicę bokserską i będę mógł uderzyć na 70 procent siły. Jeszcze w czwartek nie byłem stanie sam zawiązać buta, w piątek już mogłem to zrobić. Z każdym dniem jest lepiej, ale o zadawaniu ciosów nie ma mowy. Mam nadzieję, że za trzy tygodnie to się zmieni. Po tym czasie ponowię rentgen i konsultację ortopedyczną w centrum medycznym MML i dopiero wtedy będę mógł powiedzieć więcej. Teraz jestem pod codzienną opieka mojego rehabilitanta Piotra Kwiatkowskiego w Łomiankach. Przy tego typu kontuzji rehabilitacja jest kluczowa, abym mógł szybko wrócić do pełnej sprawności.
Wymarzonym terminem na powrót wydaje się marcowa gala UFC w Londynie.
- Fajnie byłoby wyzdrowieć i zdążyć się na nią przygotować. Dlatego też nie chcę odpuszczać treningów i schodzić z obciążeń, żeby utrzymać tę formę. Występ w Londynie to byłby idealny scenariusz z wielu powodów. Lubię walczyć w Europie, ponieważ nie muszę zmieniać czasowej. No i podatki są niższe.
Zmieńmy nieco temat. W ostatnich dniach głośno zrobiło się o wywiadzie, w którym porównał pan KSW do Ekstraklasy a UFC do Ligi Mistrzów. Słyszałem, że dzwonili niezbyt zadowoleni koledzy po fachu.
- Moje słowa zostały wyrwane z kontekstu i źle odebrane. Nie miałem nic złego na myśli, ale jeśli ktoś poczuł się urażony, to zwyczajnie przepraszam. Może źle dobrałem słowa.
Moim zdaniem Ekstraklasa to raczej komplement...
- Chcę podkreślić, że moim celem nie było obrażanie polskich zawodników. Sam trenuję w Polsce, bo uważam, że tutaj mogę to robić na najwyższym poziomie. Na sparingi też nie wyjeżdżam, bo moim zdaniem polscy zawodnicy są prawdziwymi kozakami. Gdyby zestawić polską i światową czołówkę, to wynik zaskoczyłby wielu. Nie spodziewałem, że jedno, wyjęte z kontekstu zdanie wywoła tak kompletnie absurdalną burzę.
Skoro mowa o burzy, to taka rozpętała się po walce Marcina Helda z Joe Lauzonem.
- Kiedyś też przegrałem walkę z sędziami, ale nie na gali UFC. To jest najgorsze z możliwych uczucie. Wiesz, że wykonałeś swoją robotę, że wygrałeś walkę, a schodzisz jako przegrany. Coś strasznego i przykrego. W tym wszystkim pewnym pocieszeniem jest postawa Lauzona, który otwarcie przyznał, że przegrał. Niestety, to nie wymaże porażki rekordu. Marcin jest młody, już doświadczony i na pewno wyciągnie wnioski. Uważam, że w kolejnym starciu weźmie sprawy w swoje ręce, skończy rywala przed czasem, żeby nie dawać roboty sędziom. Swoją drogą zastanawiam się, co robili dwaj sędziowie podczas walki Marcina. Chyba oglądali jakiś inny pojedynek.
[b]rozmawiał Artur Mazur
[/b]