Ngannou trenuje MMA zaledwie 6 lat. W tym czasie zdołał całkowicie zmienić swoje życie. Od bezdomnego emigranta z Kamerunu stał się gwiazdą największej organizacji na świecie, siejąc postrach w oktagonie. Powiedzieć, że bije mocno, to nic nie powiedzieć. Jego ciosy kładą przeciwników do snu - dosłownie. 29 czerwca jego monstrualnej sile postara się przeciwstawić Junior dos Santos.
W poszukiwaniu lepszego życia
Francis Ngannou do Francji przybył z Kamerunu. W ojczyźnie nie widział perspektyw na lepsze życie. Miał marzenia i predyspozycję, aby osiągnąć coś więcej niż jego koledzy. Do Europy przybył przede wszystkim, aby poprawić swoją sytuację materialną i pomóc swojej rodzinie.
Zobacz także: Sowiński chce rewanżu z Bakoceviciem w KSW
W Francji, gdzie paradoksalnie MMA jest jeszcze zabronione, trafił pod skrzydła Fernanda Lopeza z paryskiego klubu Factory. Pierwotnie zamierzał trenować boks i być jak jego idol Mike Tyson. Trener zdecydował się jednak przekonać go do walk w klatce. Efekty przyszły szybciej niż oczekiwał, bo Ngannou szybko chłonął wiedzę. Po dwóch latach treningów i pojedynków na lokalnych galach do "Predatora" odezwało się UFC.
ZOBACZ WIDEO Sulęcki - Andrade. Zobacz spotkanie face to face!
Postrach o gołębim sercu
W walkach bezlitosny, poza nimi skromy i miły facet. Francis Ngannou szybko udowodnił, że do UFC nie przyszedł asystować największym, a ich bić. Trzech pierwszych rywali szybko poczuło moc uderzeń Kameruńczyka, później zabrał się on za ścisłą czołówką królewskiej kategorii. Najpierw położył do snu byłego mistrza, Andrieja Arłowskiego, a później legendę MMA i K-1, Alistaira Overeema. W styczniu 2017 roku podopieczny trenera Lopeza stanął przed szansą zdobycia pasa. Doświadczony Stipe Miocic znalazł jednak sposób, aby go poskromić. Kilka miesięcy później "Predator" dał jedną z najsłabszych walk w historii amerykańskiej organizacji i zamiast wielkiej wojny z Derrickiem Lewisem, kibice przeżyli wielkie rozczarowanie.
Powrót na szczyt
Dwie porażki nie złamały bohatera Kameruńczyków. Pod koniec 2018 roku Ngannou wrócił z podwójną siłą. Efekt? 45 i 26 sekund - tyle zajęły mu dwie walki, kolejno z Curtisem Blaydesem i Cainem Velasquezem. Najsilniej bijący człowiek w MMA powrócił, a druga walka o tytuł jest na wyciągnięcie ręki. By tego dokonać 29 czerwca Ngannou musi pokonać Juniora dos Santosa. Ten z pewnością otwartej wojny na pięści unikać nie będzie, bo w niej czuje się najlepiej. Kibice w Minneapolis będą czuli nokaut w powietrzu. Ngannou zmierza po "głowę" kolejnego mistrza wagi ciężkiej.
Idol młodych Kameruńczyków
Kiedy za sukcesami poszły duże pieniądze, Ngannou poczuł, że ma do spełnienia ważną misję. Zaangażował się w działalność charytatywną w swoim kraju. Stworzył tam klub MMA, dając szansę swoim rodakom, której on musiał szukać poza granicami ojczyzny. To bohater narodowy. Jego pensja w UFC sięgnęła ostatnio 220 tysięcy dolarów, kiedy średnio obywatel w Kamerunie zarabia 1300 dolarów rocznie. Jemu się udało. Pokazał, że niemożliwe nie istnieje. Wyrwał się z biedy, ale nie zapomniał skąd pochodzi. Jego historia jest jak z bajki.
Waldemar Ossowski
Inne teksty autora >>>