W ostatnim czasie kariera Marcina Tybury w Ultimate Fighting Championship znalazła się na zakręcie. Polak z pięciu poprzednich walk wygrał tylko jedną. Po dwóch porażkach z rzędu, na dodatek w bardzo słabym stylu, nie brakowało głosów, że ewentualna porażka z Siergiejem Spiwakiem oznaczać będzie koniec jego kariery w UFC. Zamiast być na szczycie wagi ciężkiej, 35-latek musiał bić się o utrzymanie w szeregach organizacji.
Zobacz także: MMA. ACA 108. Bartosz Leśko poznał rywala. Trudne zadanie przed Polakiem
Mołdawianin wyszedł jako zawodnik znacznie mniej doświadczony. Wcześniej przegrał tylko raz w zawodowej karierze. W słynnym oktagonie światowego potentata stoczył dotychczas dwie walki. W debiucie, w maju 2019 roku, przegrał przez szybki nokaut z Waltem Harrisem, ale w drugiej walce zanotował niespodziewane zwycięstwo przez poddanie z Taiem Tuivasą. W konfrontacji z Marcinem Tyburą był przez niektórych wskazywany nawet w roli faworyta.
Znając stawkę pojedynku, uniejowianin wszystko podporządkował walce. Od listopada trenował w Stanach Zjednoczonych pod okiem najlepszych specjalistów. Nie ukrywał, że jego motywacją była historia Jana Błachowicza. "Cieszyński Książę" w pewnym momencie także był jedną nogą poza UFC, a teraz czeka na walkę o mistrzowski pas z Jonem Jonesem.
Od początku zanosiło się na nokaut. W stójce lepiej wyglądał Mołdawianin, ale Polak podjął słuszną decyzję o zejściu do parteru. Tam kontrolował i po pierwszej rundzie prowadził na kartach punktowych. Optymistycznie mógł spoglądać w kierunku następnych rund.
W drugiej odsłonie Tybura postawił na klincz. Tam również punktował, ale gorzej radził sobie już na środku oktagonu. Przyjął od Spiwaka kilka ciosów. Próba obalenia zakończyła się jednak komfortową pozycją byłego zawodnika M-1 zza pleców rywala. Tam "Tybur" dążył do poddania. Ostatecznie jednak wygrał kolejną rundę i stworzył poważne zagrożenie konkurentowi.
Po dziesięciu minutach nie można było widzieć innego rozwiązania niż zwycięstwa Polaka przez decyzję. Mołdawianinowi pozostawała tylko szansa wygranej przed czasem, a i tak była niewielka, bo "Niedźwiedź Polarny" opadł już z wszelkich sił.
ZOBACZ WIDEO: Andrzej Wasilewski o kulisach wyjazdu z Kinszasy. "Musieliśmy uciekać jak jacyś mordercy"
Na 120 sekund przed ostatnim gongiem Polak sprowadził do parteru. Kontynuował swoją kontrolę, powtarzał sprawdzone schematy. Sensacji nie było i w spokoju mógł oczekiwać na wygłaszany przez Bruce'a Buffera oficjalny werdykt sędziowski.
Dwóch arbitrów punktowało konfrontację po 30-27. Jeden sędzia przyznał jedną z rund Spiwakowi (29:28). Dzięki temu Marcin Tybura wygrał po raz osiemnasty w zawodowej karierze, z czego już piąty w oktagonie UFC. Na triumf musiał długo czekać, bo od lipca 2018 i potyczki ze Stefanem Struve'em.
Marcin Tybura odniósł bardzo cenny triumf. Ocalił swoje miejsce w szeregach wagi ciężkiej UFC i udowodnił, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Na tym nie może jednak poprzestać. Jego kolejne pojedynki będą kluczowe w kontekście dalszej kariery. Z pewnością ma większe ambicje niż bicie się z dolną częścią swojej kategorii wagowej.
Zobacz także: MMA. Jan Błachowicz nawołuje do walki o pas. "Pretendent jest gotowy!"
W walce wieczoru gali UFC on ESPN+ 27 w Norfolk o pas wagi muszej zmierzą się Joseph Benavidez i Devison Figueiredo.