Polak spełnia marzenia. Dał się zamknąć na wyspie

- Trudno jest znaleźć sędziego, który da się zamknąć na wyspie na kilka tygodni. To bardzo mocno otworzyło drzwi dla mnie - mówi nam Łukasz Bosacki, który jako pierwszy Polak miał okazję sędziować w klatce walkę wieczoru gali UFC.

Artur Mazur
Artur Mazur
Łukasz Bosacki Newspix / PIOTR KUCZA/FOTOPYK / Na zdjęciu: Łukasz Bosacki
W lipcu oraz na przełomie września i października tego roku oczy fanów MMA z całego świata były skierowane na wyspę Yas w Abu Zabi. To właśnie tam boje podczas gal UFC z cyklu Fight Island toczyli najlepsi zawodnicy na świecie. Wśród nich byli między innymi Chabib Nurmagomiedow, Jan Błachowicz czy Israel Adesanya. Nad bezpieczeństwem zawodników w klatce czuwali sędziowie z całego świata, a wśród nich Łukasz Bosacki, który jako pierwszy Polak był rozjemcą w walce wieczoru gali UFC, w której zmierzyli się Chang Sung Jung i Brian Ortega. Z Bosackim rozmawiamy o kulisach gal Fight Island, pracy sędziego MMA i wspomnieniach z wyjazdów na gale M1 do Inguszetii.

Artur Mazur: Ile kosztuje realizacja marzeń?

Łukasz Bosacki, sędzia MMA: Bardzo dużo.

Liczyłeś, ile weekendów w roku spędzasz poza domem?

Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, ale mogę spróbować. Rok ma 52 weekendy. W normalnym czasie, kiedy gale odbywały się co chwile, około 45 z nich spędzałem poza domem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Maria Szarapowa szykuje formę na święta

Ile razy sędziowałeś gale UFC przed wyjazdami na wyspę Yas w Abu Dhabi?

Zaczęło się od czterech gal jako arbiter klatkowy. Później były trzy "na punktach".

Dlaczego UFC tak rzadko po ciebie sięga? Na Wschodzie jesteś o wiele częściej.

Gale w Stanach Zjednoczonych obstawiają tamtejsi sędziowie, ponieważ są delegowani przez Sportowe Komisje Stanowe. Jest jeszcze Marc Goddard (sędzia z Anglii - red.), który posiada licencję na poszczególne stany. Gale w Brazylii były obsługiwane przez sędziów z Anglii, USA i miejscowych, bo tam nie ma komisji sportowych podobnych do tych w USA. Azja i Oceania należy do Anglików i sędziów z Australii. Pozostaje Europa, która została opanowana przez sędziów z Anglii. Jeśli zostawały jakieś miejsca, to wskakiwał ktoś spoza Wysp. W przypadku gal Fight Island sytuacja wyglądała inaczej.

Dlaczego?

Trudno jest znaleźć sędziego, który ma na tyle dużo czasu, żeby dać się zamknąć na wyspie na kilka tygodni i odciąć od codziennych zajęć. To bardzo mocno otworzyło drzwi dla mnie.

Na jak długo dałeś się tam zamknąć?

Na pierwszym Fight Island w lipcu były to trzy tygodnie, na drugim - pięć. Duża w tym zasługa mojej kochanej żony, która się na to wszystko zgadza, rozumie i wie, że dla mnie to ogromna szansa. Kluczową kwestią było pojawienie się na pierwszym Fight Island. Jest jeszcze jedna historia z tym związana.

Jaka?

Jak już wspomniałem, pierwsze cztery gale dla tej organizacji sędziowałem w klatce. Później była cisza i nagle we wrześniu 2018 przed galą w Moskwie dostałem telefon od człowieka z UFC. Zapytał, jakie wizy mam w paszporcie. Miałem rosyjską i australijską. Podłapali temat i zapytali, czy mogę pomóc "na punktach", bo wypadł im jeden sędzia. Odwołałem inną zaplanowaną galę i poleciałem do Moskwy. Nie mogłem przepuścić takiej szansy. To była świetna decyzja. Od tej pory brali mnie na każdą galę w Rosji. Na pierwszym Fight Island też wrzucili mnie "na punkty". Był tam również Herb Dean (jeden z najlepszych sędziów klatkowych na świecie - red.), z którym pracuję na galach ACA. On sam z siebie zaproponował, żeby przesunęli mnie do klatki. Tak się stało i największa w tym zasługa Deana.

Podczas drugiego wyjazdu na Fight Island w klatce widzieliśmy cię częściej.

Byłem tam przez pięć tygodni na przełomie września i października. Pracowałem podczas pięciu gal. Pierwotnie był pomysł, żebym trzy razy punktował gale, a dwukrotnie wchodził do klatki. Mam takie szczęście, że plan znów się zmienił. Na trzy dni przed pierwszą galą dostałem zapytanie, czy mogę wejść do środka. To była gala "numerowana", nie ta z cyklu Fight Night, a więc ta bardziej prestiżowa. To było moim wielkim marzeniem. Nie spodziewałem się, że spełni się tak szybko. Wiem, że to jest proces, że on jest rozłożony w czasie. W moim przypadku minęło pięć lat od momentu debiutu w UFC. Może dla kogoś to dużo, dla mnie - nie. I fakt, że na galę "numerowaną" wskoczyłem trochę z przypadku dla mnie niewiele zmienia. Najważniejsze, że byłem gotowy podjąć to wyzwanie. Ostatecznie cztery gale sędziowałem w klatce, a jedną jako sędzia punktowy. Mogę się pochwalić, że jako pierwszy Polak prowadziłem walkę wieczoru gali UFC. Jestem z tego powodu ogromnie zadowolony.

Czego się tam nauczyłeś?

Było wiele sytuacji, które otwierały oczy na nowe doświadczenia. Już pierwsza gala to był prawdziwy "ogień". Miałem bardzo trudną do oceny sytuację w walce Brada Ridella z Alexem da Silvą. Byłem przekonany, że Ridell zaatakował palcem oko rywala i zatrzymałem walkę na chwilę. Po gali na powtórce okazało się, że to był czysty cios.

Ridell mógł tę walkę zakończyć przed czasem. Miał o to pretensje.

To było dla mnie duże doświadczenie. Popełniłem dość duży błąd, który - na szczęście - nie zmienił wyniku walki, bo Ridell wygrał ten pojedynek po decyzji sędziów. To plus tej sytuacji. Minusem jest fakt, że przeoczyłem czysty cios. Z drugiej strony cieszę się, że to się wydarzyło, bo wyciągnąłem wnioski z sytuacji, która prędzej czy później by mnie spotkała. Nie chcę zakłamywać rzeczywistości, popełniłem błąd i on był szeroko komentowany.

Zastanawiałeś się, skąd się wzięła taka pomyłka w ocenie?

Reakcja da Silvy była dokładnie taka, jak w przypadku tego typu fauli. A po drugie, kiedy spojrzałem na jego oko, to zauważyłem tam małe rozcięcie na powiece. I to mnie "uspokoiło". Byłem przekonany, że podjąłem słuszną decyzję. Trenerzy Ridella sugerowali, żebym spojrzał na powtórkę, ale na tej gali mogłem to zrobić tylko w przypadku sytuacji, która kończyła walkę. Przepisy zmieniły się kilkanaście dni temu. Teraz w MMA też mam VAR. To będzie duży przełom.

Czy analizowałeś tę sytuację z innymi sędziami?

Odezwałem się do Deana. To jest człowiek, z którym toczę wiele rozmów, zadaję pytania, korzystam z jego doświadczenia. Udzielił mi wielu cennych wskazówek, które już miałem okazję zastosować w praktyce. Wiele mnie też nauczyła sytuacja z walki Mateusza Gamrota z Guramem Kutateladze. W pierwszej rundzie wydawało się, że Gruzin zadał nielegalne uderzenie kolanem w parterze. W powtórkach okazało się, że kolano Mateusza nie dotykało maty, co okazało się kluczowe w ocenie tej sytuacji. Podjąłem słuszną decyzję, a wszystko działo się w ułamku sekundy.

Czy ten właśnie fakt powoduje, że sędziowanie na UFC jest trudniejsze? Ma się wrażenie, że tam wszystko dzieje się szybciej.

To nie jest takie oczywiste. Czasami gorzej jest sędziować walki początkujących. Ich starcia często są dla sędziów drogą przez mękę. Oni nie mają wyrobionych instynktów. Kompletnie nie wiadomo, jak się zachowają w klatce. A jeśli mowa o UFC, to prawda, że tam wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Zupełnie tak jak w pojedynku Aleksandra Wołkowa z Waltem Harrisem, który prowadziłem w klatce. Po walce spotkałem się z hejtem kibiców.

Ale dlaczego? Rosjanin znokautował Amerykanina po czystym kopnięciu w splot.

W ocenie pomylili się amerykańscy komentatorzy. To oni sprowokowali fanów do nieprzychylnych komentarzy pod moim adresem. Jeden z komentatorów od razu zaczął krzyczeć, że to mogło być kopnięcie w krocze. Dopiero w powtórce Daniel Cormier wyjaśnił, że to było prawidłowe kopnięcie. Ale fani zdążyli zrobić szum. Ta pierwsza reakcja ma ogromne znaczenie. Bardzo mi to przeszkadza i jeszcze bardziej mi się to nie podoba. Jeżeli komentator nie jest czegoś pewien, to nie powinien o tym mówić. Podobnie jest z komentowaniem walki i jednoczesnym jej punktowaniem. Nie da się tego zrobić. Jest jeszcze inny aspekt takiej sytuacji. A co jeśli komentator nie zna kryteriów punktowania pojedynków MMA? Wtedy dochodzi do totalnego absurdu.

Ważna jest też perspektywa, z której ogląda się walkę. Pamiętam pierwszą galę, którą oglądałem spod klatki. Byłem zszokowany. Widziałem grymas bólu, słyszałem jęk po ciosie, a sam cios był słyszalny.

To wszystko ma wpływ na ocenę walki. A punktowanie starć sprzed telewizora jest częste. Trudno to wszystko, o czym powiedziałeś, wytłumaczyć osobom, które zapewne nigdy nie zobaczą chociaż jednej walki spod klatki. Nawet jeśli ktoś ogląda walkę z trybuny usytuowanej blisko klatki, efekt jest zupełnie inny. I te nasze tłumaczenia są walką z wiatrakami. Z komentatorami jest podobnie. Starcie Wołkowa z Harissem było idealnym przykładem sytuacji, w której komentatorzy nie mieli odpowiedniej perspektywy i wprowadzili widza w błąd. Jeżeli podczas komentowania patrzyli na mały ekran, nie mieli szans na prawidłową ocenę akcji. Po tej walce czułem ogromną niesprawiedliwość. A najgorsze jest to, że nikt podszedł później i nie powiedział: "słuchaj, źle cię oceniłem na wizji, nie miałem racji, przepraszam".

A czy sędziowanie gal UFC wiąże się z większym hejtem?

W życiu nie spotkałem się takim hejtem jak po walce Rauliana Paivy z Żalgasem Żumagulowem. Kibice z Brazylii i Kazachastanu dosłownie zasypali moje media społecznościowe. W tym momencie dowiedziałem się, jak to jest blokować ludzi na masową skalę. Zawsze staram się dyskutować z kibicami: żartem, merytoryczną uwagą czy też zwykłym ściągnięciem kogoś na ziemię. W tym przypadku dyskusje nie miały sensu. A najśmieszniejszy jest fakt, że dwaj pozostali sędziowie punktowali dokładnie tak samo.

Kibice spoza Polski atakowali cię też po walce Gamrota. Byli zdziwieni, że Polak sędziuje w klatce pojedynek Polaka.

Tak, ale jakoś nikogo nie szokuje fakt, że Amerykanin sędziuje Amerykaninowi, Anglik - Anglikowi a Brazylijczyk - Brazylijczykowi. Ale kibice z Polski też mnie "podgryzali". Część z nich nie wiedziała, że sędzia klatkowy nie punktuje walki. Dostawałem wiadomości typu: "dlaczego tak zapunktowałeś, dlaczego podniosłeś do góry nie tę rękę, którą trzeba"? Brak wiedzy u wielu kibiców jest porażający. Boli mnie to, że jestem oceniany przez osoby, które o sędziowaniu nie mają zielonego pojęcia. Co ciekawe, gdy dzwonią do mnie Marc Goddard, Herb Dean czy Tomek Bronder, to nie wyjeżdżają z tekstami: "słuchaj, Łukasz, dałeś dupy, jesteś do niczego". Oni zazwyczaj pytają, co myślałem, podejmując daną decyzję, bo wiedzą, że praca sędziego jest złożonym procesem.

Jakie recenzje od najlepszych zebrałeś po Fight Island?

Wydaje mi się, że Dean był po prostu zadowolony, że wszedłem do klatki. Wiele się od niego nauczyłem na galach ACA i teraz mogłem to wszystko pokazać w najsilniejszej organizacji na świecie. Ważne było to, co powiedział w sytuacji, w której popełniłem błąd. Dzięki niemu wiem, że trzeba to wziąć na "klatę", zaakceptować i wyciągnąć wnioski. Nie można tego z siebie wypierać.

Czego nauczyła cię praca podczas gal UFC Fight Island?

Tego, że zawsze musisz być gotowy podjęcie wyzwania i wykonać swoją pracę. Wydaje mi się, że między innymi dlatego na Fight Island jako pierwszy Polak sędziowałem w klatce walkę wieczoru gali UFC. Poza tym uzyskałem wiele cennych wskazówek i wiem, że styl mojego sędziowania się zmieni. Nie ukrywam, że praca tam wiązała się z dużym stresem. Takimi galami możesz ugruntować swoją pozycję, albo stracić nazwisko. Z jednej strony dostałem wiele pozytywnych wiadomości, ale wiem, że w biznesie przyjdą trudne chwile. I trzeba się z tym pogodzić.

Jak wyglądał wyjazd na Fight Island od strony logistycznej?

Najpierw lot do Londynu. Tuż po wylądowaniu, odebrali mnie z lotniska i zrobili test na obecność wirusa. Po tym teście zamknęli mnie w pokoju hotelowym na trzy dni, bo tyle trzeba było czekać na wynik. Kiedy się okazało, że test jest negatywny, pojechaliśmy na lotnisko specjalnym autobusem. Na terminal wprowadzono nas wejściem dla załóg lotniczych. Wszystko po to, żeby uniknąć kontaktu z osobami, które nie były testowane. Później lot do Abu Zabi i ta sama historia: wyjście drogą dla VIP-ów, podróż do hotelu, test i dwa dni oczekiwania w pokoju na wynik. Po dwóch dniach przyszli po mnie w specjalnych skafandrach, żeby ponowić test. Na jego wynik czekałem dzień. I dopiero po tym czasie mogłem się kontaktować ze światem.

Ale i tak przez cały czas byłeś o niego odcięty.

Można tak powiedzieć. Policja i armia pilnowały, żeby osoby, które już się na wyspie Yas znalazły, nie miały kontaktu z innymi. Służby stworzyły bufor bezpieczeństwa. Gdyby ktoś przedarł się przez jeden kordon, był jeszcze drugi. Ale po dwóch negatywnych testach nie mogłem narzekać. Mogłem już stołować się w restauracji, pójść na plażę, albo pojeździć na rowerze. Oprócz tego był basem, konsola do gier, piłkarzyki, tenis stołowy. Można powiedzieć, że byłem więźniem w złotej klatce.

Nie przerażało cię to?

Nie. Wiele osób mówiło mi, że oni nie daliby sobie rady z kwarantanną w pokoju hotelowym. W sumie to kilka dni w zamknięciu. Ale ja nie miałem z tym problemu, może dlatego, że lubię od czasu do czasu pobyć sam ze sobą, wyciszyć się. To może mieć związek z faktem, że na gale jako sędzia zawsze jeździłem sam.

Czy Fight Island było najciekawszym przeżyciem w karierze?

Jeszcze ciekawiej było na gali M1-Global w Inguszetii. Klatkoring był ustawiony na łące w górach. Obok niego był wychodek, taki tradycyjny, drewniany. Zawodnicy wychodzili do klatki górską ścieżką. Pobito wtedy rekord frekwencji podczas gali MMA organizowanej na otwartej przestrzeni. Wokół klatkoringu zgromadziło się 25 tysiecy widzów. Siedzieli na drewnianych ławkach. Widok nie do opisania. Już sama podróż była przygodą.

Bosacki podczas gali M1 Challenge 81 w Inguszetii (fot. youtube.com) Bosacki podczas gali M1 Challenge 81 w Inguszetii (fot. youtube.com)

Jak wyglądała?

Z hotelu jechaliśmy ponad dwie godziny mały busem po stromych górskich drogach. Podczas jednej takiej podróży kierowca musiał się co chwilę zatrzymywać. Tłumaczył, że z układu chłodniczego wycieka płyn. Zatrzymywał samochód, nabierał wodę z górskiego potoku, wlewał ją do chłodnicy i jechał dalej. Momentami się zastanawiałem, czy dojedziemy, czy stoczymy się w jakąś przepaść. Na miejscu pełno policji i wojska, a to dlatego, że gościem specjalnym gali był prezydent Inguszetii. Obok klatki siedział też Chabib Nurmagomiedow z ojcem. Gala była niesamowitym przeżyciem, które zapewne nie wróci. Mówię to z ogromnym bólem serca. Pracy tam nie da się z niczym porównać. Sędziujesz w klatkoringu i wiesz, że na okolicznych stokach rozlokowani są snajperzy. To było intrygujące i jednocześnie trochę przerażające.

M1 jako pierwsza duża organizacja dała ci szansę.

Bardzo mi żal tego, co stało się z tą organizacją. Cieszę się, że jest ACA, które jakoś spina swoją działalność i daje mi szansę. Mało kto wie, że w KSW sędziuję krótko i wcześniej debiutowałem w UFC. To właśnie organizator M1 jako pierwszy duży gracz postawił na mnie. Dostałem szansę wskoczenia ze średniego na wyższy poziom. Bez gal M1 oraz ACB i ACA na pewno nie wskoczyłbym do UFC. To był przełom.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×