Z Soczi Paweł Kapusta
To tylko cztery lata, a jak wiele zdążyło się wydarzyć. W Soczi gasł olimpijski znicz, świat chwycił narty i rozjeżdżał się po zimowych igrzyskach do domów, gdy w okolice Symferopolu wracali żołnierze formacji Berkut. Ci sami, których oskarżano o otwarcie ognia do demonstrantów na Majdanie. Chwilę później nastąpiła aneksja Krymu, po części Ukrainy rozbiegły się "zielone ludki", wybuchła wojna w Donbasie. Ktoś zestrzelił malezyjski samolot pasażerski, ktoś zaangażował się w konflikt syryjski, wsparł reżim Baszara al-Asada...
Po niedawnej aferze (ktoś otruł w Salisbury Siergieja Skripala) rosyjskie stosunki z Zachodem znów zapłonęły jak pochodnia. Zachód na Putina kolejny już raz się nadął - odwoływał dyplomatów, krzyczał o bojkocie - ale na następne igrzyska przyjechał. Putin stanął przed światem i podczas ceremonii otwarcia mundialu - obok letnich igrzysk olimpijskich najbardziej prestiżowej, sportowej imprezy - z uśmiechem grał wszystkim na nosie.
- Witajcie w Rosji - rzucił w trybuny. Te eksplodowały z radości.
Meldonium, czyli absynt z Red Bullem
Po czterech latach - deja vu. Znów siedzimy w autobusie linii 125c, łączącym centrum Soczi z parkiem olimpijskim. To dobre 30 kilometrów, po drodze kilkanaście przystanków, więc ta podróż trochę potrwa. Suniemy wzdłuż wybrzeża, na południe. Folklor aż wylewa się przez uchylone okna zastępujące klimatyzację. Kierowca słucha skocznej, rosyjskiej muzyki, raz po raz klnie siarczyście na zajeżdżające mu drogę samochody. Dwie babcie dyskutują, zerkają trochę onieśmielone, ale uśmiechają się do grupy kilkudziesięciu kibiców z wymalowanymi twarzami. Wsiedli na przystanku w samym centrum (100 metrów od hotelu, w którym na mundialu mieszka polska kadra). Autobus wypełnia czerwień panamskich trykotów, efekt wzmacniają koszulki belgijskie.
Śpiewy pozbawione agresji, wspólne fotki, dyskusje. Kto przyjechał skąd? Jak długo leciał? Czym się zajmuje? Dla dwóch Szwedów, którzy przylecieli z Malmoe, nie jest to droga wyprawa. Panama to jednak najróżniejsze przypadki. Jeden to gość z biura obsługi Kanału Panamskiego, tłumaczy wszystko dobrym angielskim. Zabrał rodzinę. Widać, że na biednych nie trafiło. Biedniejsi jednak też tu są. To ich podróż życia, wydali całe oszczędności - bo, jak mówią - drugiej takiej okazji już nie będzie. Startowali z lotniska Tocumen w Panamie, później były przesiadki w Hawanie i Moskwie. Czas podróży - 42 godziny. Przejażdżka autobusem z centrum na stadion zajmuje godzinę.
Zabawa przenosi się w okolice stadionu olimpijskiego. Okolice to tutaj pojęcie klucz, bo żaden środek transportu nie dowiezie cię bliżej niż dwa kilometry od bram obiektu. Względy bezpieczeństwa. Ulicami sunie więc czerwona fala, od czasu do czasu uszczkną coś z niej dla siebie właściciele okolicznych barów i restauracji. O, tak jak tutaj, przy lokalu "La Punto". Piękny wystrój, ciekawa karta dań oraz jeszcze ciekawsze karta drinków i koktajli. W niej koktajl o nazwie "Meldonium" (absynt z Red Bullem), dalej - "Próbka B" (sambuca, tequila, tabasco).
Mało kto w ogóle zdaje sobie sprawę, że takie nazwy to w tym miejscu nie przypadek. Mało kto wie, że właśnie ten budynek jeszcze kilka lat temu był królestwem Grigorija Rodczenkowa, rosyjskiego "króla dopingu", człowieka, którego zeznania uruchomiły lawinę dopingowej afery głośnej na cały świat. To on podmieniał próbki sportowców, to on częstował ich autorską miksturą złożoną z wermutu, whisky oraz środka dopingującego. W lokalu mówią, że koktajl "Meldonium" to na cześć Marii Szarapowej (wpadła na stosowaniu tego środka), a pomysł na bar to chęć utrzymywania przy życiu mrocznej historii tego miejsca. - Na zdrowie!
I idziemy dalej.
Kamandir!
Do stadionu jest jeszcze dobrych kilkanaście minut spacerem. Drogi - wyłączone, zablokowane wielkimi, betonowymi zaporami (tak samo jest w okolicy Fan Zony w centrum miasta, tam obok dwóch poziomów zabezpieczeń z betonu jest jeszcze zapora zbudowana z samochodów ciężarowych). Na każdym kroku policjanci, służby bezpieczeństwa. No i wielkie, okrągłe czapki policyjne - to widok niebywale charakterystyczny, zapadający w pamięć. Jakby wszyscy uczestnicy mundialu mieli zdawać sobie sprawę: służby są wszędzie, więc nic ci nie grozi. Ale sam nie wpadaj na głupie pomysły.
- To jest państwo policyjne! Przecież wokół stadionu jest więcej policjantów niż kibiców - powie mi później taksówkarz wiozący mnie z powrotem do centrum miasta. Gdy będzie o tym mówił, zobaczę złość, irytację. Ale strach też będzie, bo gdy przystanie, by zapytać funkcjonariusza o objazd zamkniętej drogi, zrobi to z podkulonym ogonem. - Kamandir! - zwróci się do niego, a policjant z groźną miną, nie odpowiadając, machnie tylko pałką i nakaże odjechać. Nad podjęciem drugiej próby taksówkarz się nawet nie zastanowi.
ZOBACZ WIDEO Zbigniew Boniek zaapelował do dziennikarzy. "Jeźdźcie z nami równo"
W stosunku do przyjezdnych policjanci są aż przesadnie mili. Jakby mieli takie zalecenie od przełożonych. A to pomogą w znalezieniu drogi, a to nawet podwiozą, gdy wpadłeś w logistyczne tarapaty...
Zapewnienie uczestnikom mundialu bezpieczeństwa było priorytetem i czuć to już od samego wjazdu na terytorium Rosji. Bardzo dokładna procedura paszportowa, przejrzenie zaproszeń, papierów, w razie najmniejszych wątpliwości - nawet zawracanie do kraju. Takie przypadki też się zdarzają, wystarczy czasem nawet literówka na wizie. A gdy wwozisz coś większego, wymagającego wypełnienia specjalnych formularzy celnych, wtedy to dopiero zaczyna się zabawa. Przykład?
PZPN przywiózł do Soczi całą siłownię dla piłkarzy. Trzeba było ją skręcić, więc samych śrubek było kilka kilogramów. I tyle samo śrubek musi wrócić do Polski. Jeśli na granicy będzie czegoś brakować, będzie problem. Argentyńczycy mieli inny kłopot. Z drużyną przyleciało do Rosji kilkadziesiąt kilogramów argentyńskiej wołowiny. Wcześniej - oczywiście - niezgłoszonej. Nie brakowało wiele, a mięso zostałoby zarekwirowane i zutylizowane, awantura sztabu Albicelestes trwała ponoć ponad godzinę. Udało się.
Soczi, miasto wybrańców
Polska kadra za bazę pobytową obrała właśnie Soczi, miejsce charakterystyczne na rosyjskiej mapie i w rosyjskiej historii. Nigdy, nawet w czasach zatęchłej komuny, nie wyrugowano stąd turystyki. Przyjeżdżali prominentni działacze partyjni, zasłużeni i nagradzani pracownicy zakładowi. Traktowano to miejsce jako przykład: tak będzie wyglądał robotniczy raj. I właśnie w tym raju partia rozdawała w podzięce za oddanie ziemię, dacze.
Nawet Józef Stalin wzniósł tu na jednym ze wzgórz swój letniskowy dom. Można do niego zajrzeć jadąc na olimpijski stadion. Dyktator kazał w nim zamontować drewnianą podłogę, by jej skrzypienie zdradzało nadejście potencjalnego skrytobójcy. W oknach wisiały krótkie zasłony, nie do samej ziemi, by nikt za nimi nie mógł się skryć. Dom pomalowano na zielono, więc wtapia się w otoczenie. Stalin, ogrzewany letnim słonkiem i owiewany orzeźwiającym wiaterkiem, miał tu ponoć podpisać wiele tysięcy wyroków śmierci. Miasto od tego czasu zdążyło podupaść, wskrzesił je Władimir Putin.
Wielomilionowe inwestycje związane z igrzyskami (wydano na to ponad 50 miliardów dolarów, co jest olimpijskim rekordem) zmieniło to miejsce nie do poznania. Dziś to miasto ryczące jaskrawym kontrastem. Nadmorska promenada ciągnie się od przystani jachtowej po Zimowy Teatr, to droga na kilkadziesiąt minut spaceru. Wzdłuż - dziesiątki dyskotek dudniących muzyką po blady świt, setki sklepów z pamiątkami, kolejne setki restauracji. Gdy zadrzesz głowę i zerkniesz w górę, dostrzeżesz ekskluzywne hotele, szklane apartamentowce z widokiem na morze.
Tych, którzy mają więcej niż inni, nietrudno tu spotkać. Czuć ich drogie perfumy, starsi panowie drepczą w towarzystwie szczebioczących kobiet, które nogi mają długie, a spódniczki krótkie. Odcumowują swoje jachty na przystani, zamawiają drogie bąbelki w knajpach. Wystarczy się jednak od turystycznego centrum oddalić i obecność babiny robiącej interes życia sprzedając wiaderko śliwek za kilkadziesiąt rubli (kilka złotych) albo innej, między palmami na skwerze w centrum miasta załatwiającej się w przykucu bez skrępowania, nikogo nie dziwi. Tym ludziom trudno wytłumaczyć sens organizacji kolejnych imprez sportowych.
Zresztą, miejscowi mundialem się nie grzeją, bo do obecności wielkich wydarzeń zdążono się tu przyzwyczaić. Zimowe igrzyska to jedno, ale przecież cyklicznie odbywa się tu także wyścig Formuły 1, mecze hokejowe, od czasu do czasu gości też piłkarska kamanda. Soczi jest jednym z trzech miast na świecie, które podjęły i mundial, i igrzyska, i wyścigi Formuły 1. W grupie wybrańców są też Mexico City i Barcelona.
Mundialu na co dzień tu jednak nie czuć. W dni niemeczowe, od czasu do czasu, można tu dostrzec nieśmiałe grupy zbłąkanych kibiców - Brazylijczyków, Niemców, wcześniej również Panamczyków. Miasto ożywa w zasadzie tylko w dni, w które na Stadionie Olimpijskim są zaplanowane mecze. No i w czasie, gdy swoje spotkania rozgrywa reprezentacja Rosji. Wówczas Fan Zona wypchana jest po brzegi, alkohol leje się strumieniami. Po meczach gospodarzy do białego rana słychać dzikie krzyki pijanych szczęściem, rosyjskich kibiców. Ale później miasto cichnie. Leniwie wygrzewa się w wysoko wiszącym słońcu.
To juz naprawde nuddne.
W ROSJI TO W ROSJI OWO W ROSJI GOLEBIE LATAJA DO GORY NOGAMI ZEBY IM RUSCY OBRACZEK NIE UKRADLI.