Paweł Kapusta z Soczi
Leczymy kaca i staramy się odnaleźć na urwanym filmie odpowiedź na pytanie: dlaczego impreza skończyła się dla nas tak szybko. Jak to możliwe, że zespół będący symbolem powstania z kolan, kojarzony z sukcesem i zwycięstwami, zarył dziobem o muliste dno? Z lektury setki analitycznych tekstów po odpadnięciu Polaków z mundialu wyłania się cała masa problemów. Mając jednak w pamięci ostatnie tygodnie oraz słowa wielokrotnie wypowiadane przez piłkarzy i trenera - można być teraz tylko skołowanym. Mówi się o złym przygotowaniu fizycznym, złej atmosferze w kadrze, wyborze bazy w fatalnym klimacie i złych warunkach pogodowych, ale przecież wszystkie te zarzuty są bezwzględnie odrzucane przez piłkarzy i selekcjonera.
Dla mnie sprawa jest jasna: ojcem klęski jest Adam Nawałka. Brnął ślepo w taktykę, do której nie mieliśmy wykonawców, nawet w obliczu kontuzji kluczowych graczy odchodził od dobrze nam znanych schematów (i co z tego, że przewidywalnych dla rywali? Przecież na mundialu i tak wszyscy są przeczytani jak bajka na dobranoc), w których czuliśmy się najpewniej, stawiał na zestawienia personalne, w których nigdy wcześniej nie graliśmy. Postawił na Wojciecha Szczęsnego, który znów zaliczył turniej - niewypał. I wszystko runęło.
Jaką kadrę widziałem poza tym w ostatnich tygodniach? Permanentnie odizolowaną. Zamkniętą na cztery spusty. Schowaną przed światem. To również była decyzja selekcjonera. Nawet w momencie, gdy trzeba było szorować brud własnymi łapami, filary drużyny schowały się za filarami hotelu i wysługiwały młodszymi kolegami. Byliśmy przestraszeni, niepewni, smutni, odcięci, odklejeni. Kompletnie nie pasowaliśmy do towarzystwa.
ZOBACZ WIDEO Gmoch: Przeceniliśmy naszą reprezentację po eliminacjach
Pomijając już zawodową klęskę Nawałki i blamaż czysto piłkarski, do tej mundialowej kompromitacji, a raczej do tego, jak bardzo nas to wszystko teraz boli, dołożyliśmy się WSZYSCY. Media kreowały obraz kadry zwycięskiej i gotowej na najtrudniejsze wyzwania. Trudno by było inaczej, skoro z Euro odpadliśmy po ćwierćfinale, eliminacje wygraliśmy, a przed mundialem na każdym kroku słyszeliśmy zapewnienia piłkarzy i trenerów, że są gotowi i w lepszej formie niż przed Euro. Również po seansach filmów z "Łączy nas piłka", przepełnionych pozytywną energią, trudno było podejść do tych mistrzostw inaczej niż bez strachu. Czujność mediów uleciała, izolacja nie pomogła.
Z kolei kibice, spragnieni zwycięstw po latach upokorzeń, wierzyli w ten projekt bezgranicznie. Kochali zespół, wielbili piłkarzy. Pewne zdarzenia z Arłamowa nakazywały nawet sądzić, że miłość to była obłędna, szalona. Dorośli ludzie wybiegali z dzikiego tłumu ze łzami w oczach, ciesząc się ze zdobycia autografu Kuby Błaszczykowskiego, płakali po nieudanej walce o podpis Roberta Lewandowskiego. Wspólnie więc, z własnej woli i pragnienia obcowania z wielką drużyną, stworzyliśmy obraz herosów, dzięki różowym okularom na nosach, wielu z nas w to uwierzyło. Piłkarze też. Dało się odczuć, że niektórym z nich ta miłość mocno się udzieliła, zdążyli się zakochać w sobie samych ze wzajemnością. Przyłożyliśmy później w Rosji ten obraz do rzeczywistości, a ta zlała nas po zszokowanych pyskach.
Chciałbym wierzyć, że dla wielu z tych zawodników - wciąż młodych, mających wiele lat kariery przed sobą - zimny, rosyjski prysznic będzie otrzeźwieniem, siarczystym plaskaczem stawiającym na równe nogi. Obawiam się jednak (chciałbym się mylić), że tak nie będzie. Już rozjechali się na urlopy, niektórzy do swoich wież z kości słoniowej rozlecieli się po Polsce helikopterami, prywatnymi odrzutowcami. Za moment pojadą z idealnymi partnerkami na idealne, rajskie wakacje. Wypiją drogie koktajle, zjedzą kolacje w luksusowych restauracjach, do których dojadą drogimi samochodami. Później wrócą do swoich ogromnych apartamentów i zapomną.
My w tym czasie, wyrabiając nadgodziny i wyglądając nad korporacyjne biurka, a później łapiąc świeżość w niskim pressingu w wynajmowanych mieszkaniach na obrzeżach miast, wciąż dyskutować będziemy o zawalonym mundialu i zawiedzionych nadziejach. O tym, jak bardzo nas to wszystko boli. Będziemy źli, ale też zapomnimy. Tuż po ich pierwszym zwycięstwie, najpóźniej jesienią. 2002, 2006, 2012. Jesteśmy niereformowalni.
Oj wy pismaki i eksperty od 7-miu boleści, całe przygotowania i tego nieudacznika Nawałkę, wszystko i wszystkich n Czytaj całość