Stawka: 130 mln zł. Lewandowski właśnie dopiął swego

Getty Images / Mateusz Wlodarczyk/NurPhoto  / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / Mateusz Wlodarczyk/NurPhoto / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Robert Lewandowski chciał pokazać, że potrafią ze swoim agentem grać brutalnie. To rozgrywka o 130 mln zł. Mleko się wylało, ale "Lewy" właśnie tego chciał - pisze felietonista WP SportoweFakty Dariusz Tuzimek.

- Mój czas w Bayernie dobiega końca. A po tym, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, nie wyobrażam sobie dalszej współpracy z klubem. Transfer będzie dobrym rozwiązaniem dla obu stron - powiedział Robert Lewandowski.

W praktyce słowa te mają konkretny wymiar finansowy i definitywnie kończą grę Polaka w klubie z Monachium. Mleko się wylało, bo Robert chciał, żeby się wylało. Skąd taka determinacja kapitana naszej kadry? Dlaczego gra tak ostro? Bo musi.

To nie jest tak, że Robert na ten jeszcze jeden rok kontraktu, jaki mu pozostał do wypełnienia obowiązującej go do czerwca 2023 umowy z Bayernem, może zostać w Monachium. Nie, nie może. Bo za rok będzie miał niemal 35 lat i żadnej pewności, że wtedy uda mu się podpisać kontrakt z kimkolwiek na kolejne dwa lata na poziomie 25-30 mln euro rocznie

ZOBACZ WIDEO: Wiemy, kiedy Lewandowski chce odejść z Bayernu i dlaczego

Oczywiście nie ma żadnego przypadku, że napastnik powiedział te słowa na poniedziałkowej konferencji prasowej. Chciał je powiedzieć, zaplanował taką wypowiedź i zapewne skonsultował to ze swoim agentem Pinim Zahavim.

W jednym ze znanych filmów o piratach jest taka scena: kiedy ma dojść do abordażu na zaatakowany statek, kapitan piratów strzela z armaty... we własny pokład, robiąc w nim olbrzymią dziurę, przez którą zaczyna się wlewać woda. Dla wszystkich staje się jasne, że nie ma już drogi odwrotu, że trzeba zdobyć zaatakowany statek, bo okręt piratów zatonie. Atak nie może być nieskuteczny, obowiązuje zasada: wygrać albo umrzeć.

Lewandowski też strzelił we własny pokład. Chciał dać znać monachijczykom, że odwrotu już nie ma. Słowa, które padły z jego ust, i fakt, że zdecydował się na drogę publicznej konfrontacji, zostały odebrane w Bayernie jako brak szacunku dla klubu o takiej renomie i tradycji.

Niemcy są przekonani - zresztą mówił o tym Oliver Kahn, prezes Bayernu - że Robert zawdzięcza klubowi równie wiele, co klub jemu. Działacze liczyli na profesjonalne podejście Lewandowskiego, że nawet jeśli nie przedłużą mu kontraktu, to Polak posłusznie rozegra ostatni sezon w Monachium.

Robert chciał pokazać, że on i jego agent potrafią grać inaczej, brutalnie. Po tym, co padło w poniedziałek, jest już jasne, że próby zatrzymania Polaka są bezcelowe. Nikt nie wyobraża sobie, że w kadrze drużyny mógłby być zawodnik, który przed każdym meczem opowiada publicznie jak bardzo jest tutaj nieszcześliwy. To rozsadziłoby szatnię, utrudniło pracę trenerowi, o team spirit w ogóle nie ma co mówić. Stało się jasne, że Lewandowskiego trzeba wypuścić.

Lewandowski nie ma zamiaru grać już w Bayernie
Lewandowski nie ma zamiaru grać już w Bayernie

A - co bardzo ważne - jego słowa przekładają się na pieniądze. To był sygnał do działaczy Bayernu: musicie obniżyć swoje wymagania wobec Barcelony, bo ja u was i tak już nie zagram.

W Bayernie (zresztą nie tylko tam) nie mogą na Zahaviego patrzeć, nie znoszą go. Izraelski menedżer jest w swoich działaniach bezwzględny, ale jednocześnie skuteczny. Dlatego właśnie wybierają go piłkarze, by ich reprezentował. W biznesie jest taka zasada, że dobry deal jest wtedy, kiedy obie strony są z niego zadowolone. Ale Zahavi nie uznaje tej zasady. On ją nieustannie gwałci. Trudno się dziwić, że w klubach takich jak Bayern odbierają to jako brak szacunku. Ale do rozmów z agentem i tak usiąść muszą. Nawet jeśli ich na widok Zahaviego skręca.

Izraelski agent najpierw wyprowadził monachijczykom Davida Alabę do Realu Madryt, a teraz właśnie robi to samo z Lewandowskim, tyle że do Barcelony. Jeśli ta akcja się powiedzie, będzie to prawdziwy majstersztyk Izraelczyka. I jedno jest pewne, w Monachium kwiatami Zahaviego witać nie będą, kiedy przyjedzie do nich następnym razem.

Bayern jest poważnym klubem. Co do tego nie ma wątpliwości, mimo że w tłumaczeniu słów Roberta na angielski w czasie konferencji wyszło - niezgodnie z intencjami piłkarza - że to nie jest poważny klub.

Jest. Jest jednym z najpoważniejszych na świecie. Niemcy właśnie w zgodzie ze swoimi przekonaniami i zasadami, chcą podejmować zrównoważone decyzje, zgodne z wyznawaną filozofią, że nie można rozsadzić budżetu płac dla żadnego piłkarza. Żadnego.

W głowie im się nie mieściło, że skoro na przedłużenie kontraktu tylko o rok zgodziły się takie legendy Bayernu i reprezentacji Niemiec jak Thomas Mueller czy Manuel Neuer, nie zgodzi się na to Polak Lewandowski.

Cała gra idzie tu o drugi rok kontraktu i podwyżkę, która - gdyby weszła w życie - dotyczyłaby również tego najbliższego (zakontraktowanego już) sezonu. Tego oczekiwał "Lewy", ale w Bayernie chcieli być rozważni i ostrożni. Nie mają przekonania, że za dwa lata Lewandowski - wówczas już 36-latek - będzie na pewno zdrowy i nadal tak skuteczny.

Pini Zahavi reprezentuje interesy "Lewego"
Pini Zahavi reprezentuje interesy "Lewego"

Uznali, że jeśli wtedy rzeczywiście tak będzie, to podpiszą kontrakt na kolejny rok, bo nie chcą ryzykować. Tyle że Robert też nie chce ryzykować i trudno mu się dziwić, bo to może być rozgrywka o jakieś - bagatela - 130 mln złotych!

W poniedziałek drogi Roberta i Bayernu rozeszły się definitywnie. Już na dobre, powrotu nie będzie. Zostało już tylko przeciąganie liny o kasę, jaką ma zapłacić monachijczykom Barcelona.

Przy tym przeciąganiu może paść jeszcze kilka mocnych słów, ale trzeba na nie już uważać. W Monachium Robert spędził osiem lat. Stał się legendą klubu i całej Bundesligi. Wypowiedziane w poniedziałek słowa Lewandowskiego były jak lodołamacz.

One teraz spełnią swoją rolę, ale później trzeba ten konflikt wyciszać. Nie warto niszczyć renomy, jaką zbudował sobie w Niemczech kapitan naszej kadry. Pomników stawiać Robertowi nie będą, ale dajmy im szanować jego piłkarskie dokonania.

Dariusz Tuzimek, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: