Bułgar znalazł się z Łukaszem Sapelą sam na sam, ale górą był bramkarz rywali. Zanim Micanski trafił do Lubina, to występował w Lechu Poznań, gdzie trenerem był Smuda. Doświadczony szkoleniowiec nie przepadał za tym napastnikiem i praktycznie nie dawał mu szans na grę. Micanski musiał zatem szukać nowego klubu. Trafił do Zagłębia, gdzie już w pierwszym sezonie zdobył koronę króla strzelców I ligi.
Kolejny sezon rozpoczął w podstawowym składzie. Strzelił bramkę Piastowi Gliwice, ale wraz z przyjściem Smudy usiadł na ławce rezerwowych. W Warszawie nie pojawił się na boisku nawet na minutę. W Bełchatowem wystąpił w drugiej połowie. Dwoił się i troił. Walczył nie tylko w ataku, ale ciężko harował także w defensywie. W końcówce miał znakomitą okazję, żeby pokazać Smudzie, iż należy mu się miejsce w podstawowym składzie. Jednak nie wykorzystał wspomnianej okazji. Chwilę później rywale doprowadzili do wyrównania.
- Pretensji do piłkarza to się nie ma nigdy - mówi Franciszek Smuda, oceniając sytuację, po której Micanski nie pokonał Sapeli. - Rozstrzygają umiejętności danego zawodnika. Czy ma umiejętności, czy też ich nie ma. Albo ja go nauczę, albo go nie nauczę - dodaje trener Zagłębia.
Jednak gołym okiem widać, że zmiana szkoleniowca dobrze zrobiła drużynie. Efekty pracy Smudy już widać, ale kandydat na selekcjonera reprezentacji Polski zapewnia, że będzie jeszcze lepiej. - Piłkarze muszą nabrać większej wiary w to, co robią. 2-3 tygodnie powinny wystarczyć, aby graliśmy tak jak chcę. Myślę, że ta przerwa "na kadrę" nam posłuży - opowiada Smuda po czym dodaje w swoim stylu: - Teraz trzeba im podać rękę i pomóc się podnieść. Natomiast jak już będzie wszystko dobrze zorganizowane, to wtedy będzie można mieć pretensje i butelką o ścianę walnąć.