Piłka nożna, podobnie jak cały świat, idzie mocno do przodu. Dziś nie wystarczy już ocena "na oko". Piłkarze monitorowani są z każdej możliwej perspektywy, a analitycy zalewani są setkami, jak nie tysiącami liczb. Najlepsze kluby na świecie potrafią za pomocą tych danych wpłynąć na rozwój zespołu. W Polsce jednak wciąż większość drużyn się przed nimi wzbrania. Te natomiast są dla nich bezlitosne. O tym, dlaczego tak jest i w czym najbardziej nasze drużyny odstają od reszty Europy, rozmawiamy ze specjalistą w dziedzinie analityki piłkarskiej, Filipem Dutkowskim.
Bartłomiej Bukowski, WP SportoweFakty: Jeszcze dobrze nie skończył się lipiec, a my już mamy za sobą pierwszą kompromitację w europejskich pucharach i zagwarantowany kolejny rok bez polskiej drużyny w Lidze Mistrzów. Czy polska piłka naprawdę jest aż tak słaba?
Filip Dutkowski, współzałożyciel firmy Sport Solver zajmującej się statystycznym konsultingiem dla klubów piłkarskich: Na to pytanie odpowiedzi poszukałem w danych. Moją inspiracją do tego był jeden z paneli podczas Kongresu 590 sprzed paru lat. Byli tam prezesi polskich klubów grających w pucharach i padło na nim fundamentalne pytanie: Dlaczego jest tak źle?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pozamiatał! Wolej Brazylijczyka robi furorę w sieci
Wówczas sprowadzali oni problem głównie do braku pieniędzy. Nie mieli żadnej diagnozy poza tym, że trzeba dosypać kasy. Moim zdaniem to jednak nie jest prawidłowa odpowiedź. W polskiej piłce pieniądze są. Nie są oczywiście bardzo duże, ale wystarczające, aby tych punktów w rankingu UEFA było nieco więcej. Te dawałyby nam natomiast lepsze rozstawienie czy też od razu awans do fazy grupowej. Obecnie natomiast mamy równię pochyłą.
Usiadłem zatem do liczb i stworzyłem model. Był on mi potrzebny po to, aby z blisko setki różnych zmiennych wyłowić te, które są istotne. Mówiąc w bardzo dużym skrócie, model ten szacuje, czy dana drużyna jest dostatecznie dobra by grać na poziomie fazy grupowej europejskich pucharów, przy czym było to jeszcze przed powstaniem Ligi Konferencji.
Na czym polegał ten model?
Wziąłem do niego dane z czterech sezonów Ekstraklasy i lig podobnych do naszej ze Słowacji, Czech, Danii, Węgier, Austrii itp. Pozwoliło mi to wyłowić trzy kluczowe zmienne. Założenie było takie, aby nie patrzeć na tak oczywiste wskaźniki, jak choćby expected goals, a poszukać jakichś danych wysokiej częstotliwości, tzn. czegoś, co się dosyć często dzieje w meczu, a co nie jest aż tak oczywiste, by zawsze na to zwracać uwagę.
Jakie to zmienne?
Pierwsza - celność podań progresywnych [wg. danych WyScout, na których pracuje Filip Dutkowski są to podania, które posuwają piłkę do przodu o 10 m na połowie rywala bądź o 30 m jeżeli podanie zaczyna się na własnej połowie], druga - ogólna skuteczność pojedynków zarówno w ofensywie jak i w defensywie i trzecia - udział wysokich odbiorów (tj. w tercji rywala) w łącznej liczbie odbiorów.
Gdy wyskoczyły mi akurat te trzy zmienne, to mi się to spodobało, ponieważ po pierwsze ma to sens, a po drugie pozwala monitorować jakość gry niezależnie od stylu. Zarówno drużyna, która broni i kontruje, jak i drużyna grająca atakiem pozycyjnym mogą dobrze wypadać w tych statystykach. Ten model jest o tyle fajny, że nie patrzy na styl, a raczej na jakość gry.
Tak więc na podstawie tego modelu wyszło mi, że w przeciągu ostatnich lat tylko Legia Warszawa raz zbliżyła się do grupy klubów, które mają na tyle jakości, by grać regularnie w fazach grupowych europejskich pucharów.
Tylko na tych trzech parametrach można oprzeć wniosek, że polskie kluby nie dojeżdżają do Europy?
Nie tylko. Inną rzeczą, do której można było dojść bez żadnego modelowania, a jedynie patrząc na dane, to intensywność podań, czyli ile średnio dana drużyna wymienia podań w ciągu minuty posiadając piłkę. W skrócie - jak szybko krąży piłka. No i okazało się, że polska liga odstaje tu od tych lig, które uważamy za porównywalne, ale które osiągają lepsze wyniki w Europie. Po prostu w Polsce gra się wolniej, natężenie jest mniejsze.
Kolejna rzecz, w której polska liga odstaje, to utrzymanie się przy piłce, co pokazują dane platformy SmaterScout. To jest skutek niskiej celności podań, w tym właśnie progresywnych, ale także dryblingów czy pojedynków. Pod tym względem polskie kluby wypadają dużo gorzej niż Europa i tu następuje zderzenie.
Jak w ogóle doszło do tego, że postanowiłeś sprawdzać poziom naszych klubów przy pomocy analityki?
Moja droga do tworzenia takich analiz jest raczej dość standardowa. Zaczęło się od filmu Moneyball, po którym zacząłem się zastanawiać, czy coś takiego da się robić w piłce, budować modele matematyczne, które pozwalają osiągać lepsze wyniki przede wszystkim poprzez rekrutację piłkarzy, którzy są niedoceniani przez inne kluby.
I tak to ruszyło. Rozpocząłem współpracę z EkstraStats, później założyliśmy Sports Solver czyli firmę, która ma doradzać polskim klubom w takich analizach. Takie rzeczy zaczęły się już wcześniej dziać w innych krajach, przede wszystkim w Anglii, gdzie ten ruch analityczny się bardzo rozwinął.
Założyliśmy, że kiedyś to przyjdzie on także do nas. W Anglii, nie tylko w Premier League, ale i niżej, już w zasadzie każdy klub ma takie działy analityczne, które zajmują się jedynie liczbami. Tak oto znalazłem się w centrum polskiego ruchu analitycznego.
Polskie kluby jednak wciąż z dystansem patrzą na tego typu metody…
Obecnie, w porównaniu do dawnych czasów, gdy do dyspozycji były w zasadzie tylko dane dotyczące minut, bramek i asyst, kluby i analitycy są zalewani informacjami i trzeba się nauczyć pływać w tym morzu danych, wyłapywać to co jest przydatne.
Jest sporo pomysłów czy możliwych do wyciągnięcia wniosków i wydaje się naturalne, że polskie kluby mogłyby być zainteresowane, by na podstawie liczb określić przynajmniej kluczowe wskaźniki, na które powinny zwracać uwagę oraz by móc monitorować postęp i rozwój swojej gry. My zaproponowaliśmy współpracę wielu klubom, natomiast praktycznie bez odzewu.
Kluby argumentowały jakoś dlaczego nie są tym zainteresowane?
Kluby w ogóle tego nie argumentują. To nie jest tak, że “nie bo…”. Czasami zdarza się jakieś wyświechtane “mamy inne opcje”, że sobie jakoś inaczej poradzą. Nigdy jednak nie ma argumentacji merytorycznej.
Jak rozumiem to nie byłyby straszne koszta?
Absolutnie, to jest kwestia wydania tysięcy, by zaoszczędzić miliony. Przecież zły transfer, brak awansu do pucharów to są miliony, a dobre usługi analityczne to koszt liczony w tysiącach złotych. W zasadzie żaden klub nie powiedział nawet czegoś na zasadzie: “hmm… w sumie jest to ciekawe, wytłumaczcie nam to dokładnie”. Dlaczego jednak tak jest to trzeba pytać klubów. Moja teoria jest taka, że w klubach boją się merytorycznej weryfikacji na liczbach. Jeżeli bowiem przychodzisz z liczbami i dyskutujesz na jakikolwiek temat to masz od razu argumenty, a kluby nie są przygotowane merytorycznie. Bazują tylko na opiniach. Wejście z danymi sprawia, że te opinie trzeba uargumentować. To nie jest oczywiście tak, że liczby zawsze mają rację. Musisz jednak mieć bardzo dobre argumenty by je zbić i to również takie oparte na danych.
Jak ważna jest dziś analiza statystyczna w zestawieniu z tradycyjnym skautingiem?
Przede wszystkim na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nigdy nie argumentowałbym za tym, że należy odpuścić obserwację na żywo. Natomiast jeżeli analizujesz zawodnika pod kątem liczb i masz dobrze opracowane modele, to błyskawicznie możesz przeanalizować mnóstwo piłkarzy z kilku sezonów. To oznacza, że ekonomia procesu oceny i decyzji jest dużo lepsza. Czy skaut da radę obejrzeć wszystkie mecze zawodnika z kilku lat? Nie. Natomiast dzięki danym możemy przeanalizować każdy mecz po kolei czyli możemy bardzo szybko przeanalizować dużo więcej. Dzisiaj dane też są coraz lepsze i w coraz większym wymiarze uwzględniają nie tylko to co dzieje się przy piłce, ale także poza piłką, jak zawodnik się przemieszcza itp, dzięki czemu możemy chociażby sprawdzić czy dany zawodnik wychodzi na pozycję czy jak kontroluje przestrzeń. Coraz więcej rzeczy da się sprawdzić czysto analitycznie.
Im wcześniej w procesie selekcji postawi się filtr ilościowy tym lepiej. To znacząco oszczędza czas skautów. Nie będą oni musieli jeździć i obserwować zawodników, którzy nie przejdą danego filtra opartego o pożądane wskaźniki.
Widzisz dziś nadzieję, że w najbliższym czasie podejście polskich klubów do tej kwestii się zmieni?
Trzeba przyznać, że. troszeczkę się to rozruszało, niektóre kluby pracują z danymi i to widać, np. w Rakowie. Problem w wielu klubach jest jednak taki, że najpierw musi zapaść decyzja, że robisz analitykę, a następnie klub musi zbudować u siebie kompetencje, by oddzielić słabą analitykę od dobrej analityki. Bo analityka może być zła i wówczas powstają błędne wnioski, klub się rozczaruje i się skończy jak tak jak to było w przypadku Legii.
Ostatnią kwestią jest jeszcze wprowadzenie tej analityki do funkcjonowania klubu. Bo co z tego, że zatrudnimy płatnych analityków, jeżeli dyrektor sportowy będzie miał zupełnie inną wizję. Sama decyzja o tym, by wejść w analitykę, to dopiero pierwszy krok, od którego daleko jest do tego, by miało to realny wpływ na wyniki. Jesteśmy jednak w takim momencie, że polskim klubom coraz trudniej mówić, że nie ma to sensu i wymyślać absurdalne uzasadnienia pokroju tego, że statystycznie człowiek z psem mają po 3 nogi. Trochę takich kretynizmów się nasłuchałem. Teraz tego na szczęście już nie ma.
Najlepiej by było, aby było jakieś succes story, aby np. Raków zdobył mistrzostwo Polski podpierając to fajną analityką. Wówczas byłoby jasne, że nie da się bez tego pracować. Najwięcej dałby oczywiście sukces w europejskich pucharach. Widzę jednak, że mało klubów posiada dziś zaawansowane pracownie analityczne. Chyba nikt nie kupuje surowych danych do pracy własnej wewnątrz klubu, może poza tymi, którzy posiadają Statsbomb, bo jest tam strumień danych surowych, ale raczej mało kto kombinuje samodzielnie.
Sam co jakiś czas podajesz na swoim Twitterze analizy statystyczne różnych zawodników po ich transferach do ekstraklasowych klubów. Był kiedyś jakiś piłkarz, który szczególnie Cię zaskoczył swoją grą, wymykając się liczbom?
Był taki przypadek, który bardzo dobrze pamiętam. To był Pekhart, który gdy przychodził do Legii w ogóle mi się nie podobał. Okazało się jednak, że byłem w błędzie i zacząłem się zastanawiać co zrobiłem źle w tej analizie. Wówczas wpadłem na to, że można sprawdzić, czy zawodnik, który strzela więcej goli niż wykazuje expected goals robi to przypadkowo czy nie. Pekhart był do tego inspiracją. Okazało się, że ma tę umiejętność wykańczania akcji ponadprzeciętną w porównaniu do zwykłych napastników. To był przypadek, gdy pomyliłem się in minus, myślałem, że jest za słaby, a okazał się bardzo dobry. To też jest argument za tym, że zawsze warto obserwować zawodników.
Z drugiej strony innym przykładem jest Jasur Jakszibojew. Koledzy zaproponowali, bym na niego spojrzał. Na pierwszy rzut oka stwierdziłem, że wygląda ok. Jednak osoby, które go oglądały w akcji (nie byli to ludzie z Legii), zaczęli mi zadawać pytania jak rozumiem to i tamto. Wówczas poważniej mu się przyjrzałem i przestał mi się podobać, bo wgryzłem się w te dane. Czyli dopiero solidna analiza pokazała, że należy przy nim dać kciuk w dół.
Nie liczyłem nigdy ile razy trafiam, a ile nie trafiam z oceną piłkarza. Poza tym zawodnik może nie odpalić z wielu różnych powodów, nie tylko dlatego, że statystyki się nie spinają.
Ważne są też kryteria oceny. Np. taki Rafa Lopes był według mnie od początku za słaby na Legię. Jednak grał, strzelał bramki, strzelił też gola Lechowi. Myślę, że dziś każdy uważa, że swoją robotę jako rezerwowy zrobił. Także tutaj pojawia się również pytanie o oczekiwania. Ja patrzyłem na Lopesa jako na napastnika, a nie na zapchajdziurę.
Czasem można też w ten sposób niejako przewidzieć przyszłość. Gdy do Piasta przychodził Kostadinov, to wyszło mi, że jest to drugi Lipski, co mi kompletnie nie pasowało, taki duplikat nie miał sensu. Zaraz potem okazało się jednak, że Lipski odchodzi i nagle wszystkie klocki się ułożyły.
Podsumowując, gdzie dziś analitycznie jest nasza liga? Jakie jest nasze miejsce w Europie?
Można tutaj stosować różne kryteria. Oczywiście jeżeli chodzi o brak udziału w Lidze Mistrzów, to już naprawdę zostaliśmy prawie sami. To jest trudne pytanie, bo można na nie odpowiedzieć na wiele sposobów. Na pewno jednak jesteśmy dużo niżej, niż nasza siła finansowa, nie chciałbym, żebyśmy się pogodzili z tym, że dla nas to tylko Liga Konferencji. Kluby dostają duże pieniądze, które są marnowane. Brakuje strategicznego myślenia i zastanowienia się przed każdą decyzją.
Czytaj także:
- Może stracić mundial przez żonę! Kłopoty gwiazdy rywala Polaków
- Polak z kolejnym golem w Niemczech. Powrót do wielkiej formy?