Maj - mistrzostwo kraju, czerwiec - pierwszy gol w reprezentacji, lipiec - oficjalne przejście do VfL Wolfsburg, sierpień - debiut w Bundeslidze. Ostatnie miesiące to kamienie milowe w karierze 20-latka. Jakub Kamiński dąży do tego, by również na przełomie listopada i grudnia wydarzyło się coś doniosłego.
Konrad Witkowski, "Piłka Nożna": Tytuł mistrza Polski ma znaczenie w momencie wejścia do zagranicznej szatni?
Jakub Kamiński, piłkarz VfL Wolfsburg i trzykrotny reprezentant Polski: Wydaje mi się, że wśród piłkarzy Wolfsburga nikt nawet o tym nie wiedział. Dowiedzieli się później, podczas rozmów ze mną. To nie wygląda tak, że przychodzisz jako mistrz Polski i jesteś noszony na rękach.
Niemniej bardzo udany poprzedni sezon musiał mieć wpływ na pańską pewność siebie.
Wyjechałem jako zawodnik spełniony w kraju. Zrealizowałem swoje cele, zabrakło jedynie wygrania Pucharu Polski. Mistrzostwo z Lechem na stulecie klubu było czymś wyjątkowym, to wspomnienie zostanie ze mną na zawsze. Zdaję sobie sprawę, że na powtórkę podobnych przeżyć mogę długo poczekać.
ZOBACZ WIDEO: 3 mln odtworzeń! Tego gola można oglądać w nieskończoność
Już kilka miesięcy przed wyjazdem do Niemiec miał pan stały kontakt z Wolfsburgiem. Na czym polegało to przygotowanie do transferu?
Wszystko zostało profesjonalnie zorganizowane. Trener Karol Kikut ze sztabu Lecha był w kontakcie z ówczesnym szkoleniowcem przygotowania fizycznego Wolfsburga, a ja wykonywałem konkretne ćwiczenia zalecane przez niemiecki klub. Wdrożyłem kilka nowych rozwiązań, jednocześnie uważając, żeby nie przesadzić. Miałem świadomość, że jeśli nagle zmienię podejście do treningu o 180 stopni, to może się negatywnie odbić na mojej dyspozycji.
Czy polski piłkarz w Bundeslidze jest w jakimś stopniu postrzegany przez pryzmat dokonań Roberta Lewandowskiego?
Każdy pracuje na swoje nazwisko. Lewandowski jest tutaj powszechnie szanowany, uznawany za jednego z najlepszych piłkarzy w historii Bundesligi. W kontekście postrzegania innych polskich zawodników nie ma to jednak większego znaczenia.
Jakie pierwsze wrażenie wywarła na panu liga niemiecka?
Tempo gry jest zupełnie inne niż w Ekstraklasie. Wszystko dzieje się w sprincie, dwa razy szybciej w porównaniu do polskiej ligi. Do tego dochodzi wysoki poziom poszczególnych zawodników. Trzeba być bardzo dobrze przygotowanym, żeby podołać warunkom meczowym. Jest dużo faz przejściowych, z obrony do ataku bądź w drugą stronę. Nie było mi łatwo się przestawić, ale powoli się zaadaptowałem. Co kolejkę jestem w kadrze meczowej. Do tej pory nie zagrałem tylko w jednym spotkaniu - akurat w Monachium, ale liczę, że jeszcze uda mi się wystąpić na Allianz Arenie. Postaram się o to.
Za to miał pan okazję rywalizować z inną czołową drużyną Bundesligi.
Tu generalnie nie ma niewymagających przeciwników. Większość zespołów w lidze preferuje ofensywny styl, chce grać ciągle do przodu. RB Lipsk jest jednym z nich. Spośród drużyn, z którymi jak dotąd zetknąłem się na niemieckich boiskach, ta zrobiła na mnie największe wrażenie. Są zgrani, dobrze poukładani, bardzo mocno idą do pressingu.
Jeśli chodzi o codzienną pracę na treningach, różnica względem Polski jest bardzo odczuwalna?
Przede wszystkim trzeba znacznie szybciej podejmować decyzje. A przy tym zawsze grać do przodu, nie ma podań w poprzek boiska. Jeżeli jest możliwość zagrania do przodu, ale z niej nie skorzystasz i postanowisz wycofać piłkę, trener natychmiast zwraca na to uwagę. Kluczową rolę odgrywa przygotowanie fizyczne, to główny aspekt, z którym musiałem się uporać. To ono przesądza, czy w momencie otrzymania podania myślisz o tym, jak rozwinąć akcję drużyny, czy o tym, że jesteś zmęczony. Właściwie przygotowany biegowo zawodnik panuje nad piłką, a nie ona nad nim. Cieszę się, że dość szybko doszedłem do siebie po letnich przygotowaniach. Teraz może być tylko lepiej. Muszę pokazać swoje mocne strony z piłką przy nodze, to mój cel na najbliższe tygodnie. Chciałbym przenieść na boiska Bundesligi najlepsze z tego, co prezentowałem w Polsce.
Intensywność przedsezonowych przygotowań była dla pana szokująca?
Byłem na to gotowy: może nie fizycznie, ale mentalnie. Mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać. Przed wyjazdem rozmawiałem z Arturem Sobiechem, który rozegrał w Niemczech sporo sezonów. Mówił, że nie będzie łatwo, przestrzegał, że zderzenie może być bolesne. Po zgrupowaniu reprezentacji a przed startem przygotowań z Wolfsburgiem miałem dwa tygodnie wolnego. Dostałem na ten czas rozpiskę treningową, już wtedy pracowałem. W okresie przedsezonowym ćwiczyliśmy głównie na naszych obiektach, wyjechaliśmy na tygodniowy obóz, podczas którego działaliśmy na dużej intensywności. Nie opuściłem żadnego treningu. Dzięki temu dzisiaj czuję się dobrze przygotowany, a w kolejnych meczach ta praca powinna jeszcze bardziej procentować.
Wymagania trenera Niko Kovaca wobec skrzydłowych odbiegają od tego, czego oczekiwał Maciej Skorża?
Mogę występować na kilku pozycjach, stosujemy różne systemy, w zależności od przeciwnika i przygotowania do danego meczu. Trener Kovac zwraca uwagę przede wszystkim na atakowanie i wypełnianie przestrzeni. Pokazuje nam na przykład, że czołowe drużyny świata czasami grają dłuższym podaniem, bo mają z przodu zawodników zdolnych do pościgania się z rywalem. W Lechu lubiłem grać bliżej środka pola, schodzić po piłkę. Teraz wręcz przeciwnie - często mam za zadanie poruszać się "od piłki", wykonywać ruch na wolne pole. Muszę się jeszcze w pełni przestawić.
Jakie cele na ten sezon postawiono przed Wolfsburgiem?
Zespół dość istotnie zmienił się w porównaniu do poprzedniego sezonu, pojawiła się spora grupa młodych zawodników. Nie doszło do spotkania, na którym by nam przedstawiono konkretne cele, natomiast jest to klub, który może stawiać przed sobą ambitne wyzwania. Miejsce w czołowej siódemce w lidze i zajście daleko w Pucharze Niemiec są w naszym zasięgu.
Zmartwiło pana wypożyczenie Bartosza Białka (do Vitesse Arnhem - przyp. red. więcej TUTAJ)?
Szkoda, że Bartek opuścił Wolfsburg, ale zapadła decyzja, że spędzi sezon w Vitesse, aby regularnie grać. Polaka w szatni już nie mam, muszę teraz jeszcze bardziej przyłożyć się do tego, aby z innymi porozumiewać się po niemiecku. Naukę zacząłem jeszcze w Poznaniu, teraz ją kontynuuję. Uczęszczam na indywidualne lekcje, uczy mnie Polka, która została oddelegowana przez klub.
Angielski również obowiązuje w drużynie?
Bez problemu mogę komunikować się po angielsku. Szatnia Wolfsburga jest otwarta, z każdym można porozmawiać. Staram się utrzymywać dobry kontakt ze wszystkimi w zespole, przy czym najbliżej mi do Chorwatów, czyli Josipa Brekalo oraz Bartola Franjicia. Pewnie wynika to z podobieństwa języka polskiego do chorwackiego.
Zdążył się pan oswoić z uporządkowanym, niemieckim stylem życia?
Należę do osób, które lubią mieć wokół siebie porządek, więc jak najbardziej mi to odpowiada. Jestem tutaj chwilę, niecałe trzy miesiące, także potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby się w pełni zaaklimatyzować. Wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Wejście do której szatni wiązało się z większym stresem: nowego klubu czy reprezentacji?
Wolfsburga, ponieważ tu wszystko było nowe: kraj, obyczaje, język, ludzie. W reprezentacji spotkałem wielu zawodników, których znałem z Lecha. Wejście do kadry przebiegło naturalnie, zostałem dobrze przyjęty. Od początku czułem się swobodnie.
Kiepskie recenzje występu w ubiegłorocznym spotkaniu z San Marino zmąciły panu radość z debiutu?
Bardzo cieszyłem się z pierwszego meczu w drużynie narodowej. Wiele osób oceniło mój występ negatywnie. Zaprezentowałem się średnio, mogłem pokazać zdecydowanie więcej. Wystąpiłem na pozycji, na której nie grałem od początku roku, u specyficznego moim zdaniem trenera, z którym pierwszy raz miałem styczność. Dla mnie to było cenne doświadczenie. Na zgrupowanie w czerwcu tego roku przyjechałem już jako dojrzalszy zawodnik.
Czesław Michniewicz już odwiedził pana w Niemczech?
Selekcjoner osobiście jeszcze nie, ale członkowie jego sztabu też jeżdżą po Europie. Na spotkaniu z Schalke był trener Andrzej Dawidziuk.
Koszulka z meczu przeciwko Walii została potraktowana ze szczególnymi honorami?
Jak najbardziej, na pewno trafi do prywatnej gabloty. Miło będzie przypominać sobie chwilę zdobycia pierwszej bramki w reprezentacji. Świetne uczucie.
Podniosły moment trafił na nietypowy jak na skrzydłowego numer. Skąd wzięła się dwójka na plecach?
Nie miałem na to wpływu. Tak po prostu zostały dobrane numery. Bardziej doświadczeni zawodnicy mają je przypisane na stałe, młodzi nie wybierają. Mnie na ten mecz przypadła akurat dwójka. Sporo osób się z tego śmiało, że zagrałem z takim numerem.
Wyjazdowe spotkanie z Belgią było doświadczeniem z gatunku tych, po których inaczej postrzega się swoje miejsce w hierarchii?
Pomimo rozmiarów porażki, to była super lekcja, życzyłbym tego każdemu. Reprezentacja Belgii na każdej pozycji ma zawodników z najwyższej półki, podczas nadchodzącego mundialu będzie celować w złoto. Granie obok Kevina De Bruyne czy Edena Hazarda było niesamowitym, bezcennym przeżyciem. Pierwszy raz wystąpiłem przeciwko tej klasy piłkarzom. Liczę na to, że w przyszłości będę miał ku temu okazję co tydzień.
Co robił pan podczas mistrzostw świata w 2018 roku?
Byłem we Wronkach, grałem w Centralnej Lidze Juniorów. Jeszcze nawet nie trenowałem z pierwszą drużyną Lecha.
Wyjazd do Kataru - marzenie czy realny cel?
I jedno, i drugie. Mundial byłby spełnieniem marzeń, a zarazem jest w moim zasięgu. Doceniam to, w jakim miejscu się znajduję, czego mogę doświadczać i od kogo się uczyć. Z każdej minuty rozegranej w Wolfsburgu chcę wyciągać jak najwięcej. Walczę o to, żeby pojechać na mistrzostwa świata.