Rafał Gikiewicz - to prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjny spośród wciąż aktywnych polskich piłkarzy.
Gdy jeden z najbardziej lubianych i szanowanych dziennikarzy piłkarskich w internecie Tomasz Ćwiąkała zapowiedział nowy format właśnie z Rafałem Gikiewiczem, zasypały go setki negatywnych komentarzy, co w jego przypadku, praktycznie się nie zdarza. "Każdy kiedyś coś od*ebał" - brzmiał najpopularniejszy z nich. Skąd tak mocna niechęć w kierunku bramkarza Augsburga?
Wyrzucony jeszcze zanim zaczął
Różnego rodzaju "przypały", towarzyszyły Gikiewiczowi od małego. Jeszcze zanim na dobre zaczął przygodę z piłką, już został wyrzucony z klubu. Jak opowiadał w wywiadzie z Weszło, szukając klubu, w którym mógłby trenować, udał się z bratem do Naki Olsztyn. Testy wypadły świetnie. Rzecz w tym, że "Giki" miał rękę w gipsie... o czym nie powiedział trenerowi. - Jak trener się dowiedział, że go oszukałem, to nas wyrzucili - przyznał zawodnik.
ZOBACZ WIDEO: Kulisy powołań Michniewicza
Droga Gikiewicza do wielkiej piłki od początku nie była łatwa. W Olsztynie brakowało zespołu, w którym mógł trenować. Gdy wreszcie trafił do piłki seniorskiej, nie było wiele lepiej. - Pamiętam, że zawsze mieliśmy z bratem problemy z grą w Olsztynie - przyznawał.
Sytuacja nie poprawiła się, gdy trafił do Ekstraklasy, w której spędził w sumie 6 sezonów. Tylko w jednym przekroczył jednak liczbę 10 meczów. O cały jeden.
Nie powinno zatem specjalnie dziwić, że gdy dość niespodziewanie pojawiła się informacja o podpisaniu przez niego kontraktu z Eintrachtem Brunszwik, kibice wieszczyli mu grzanie ławy i szybki powrót do kraju.
Zdrajca pijaka
Do Eintrachtu Gikieiwicz odchodził ze Śląska, z którym wcześniej rozwiązał kontrakt. Oczywiście okoliczności były "barwne".
"Giki" miewał we Wrocławiu momenty lepsze (jak znakomite występy w eliminacjach do pucharów) i gorsze (jak zesłanie do rezerw). Od początku nie miał jednak lekko. Do klubu trafił jako zmiennik Mariana Kelemena. Pełniący wówczas rolę szkoleniowca wrocławian Orest Lenczyk jednak bardzo szybko się do niego zniechęcił. Lenczyk głośno mówił, że "musi szukać drugiego bramkarza, bo trzeciego już ma - Gikiewicza".
To jednak było tylko preludium do problemów w klubie. Najpierw była "afera alkoholowa", w której jako jedyny opowiedział się po stronie brata. Wówczas Łukasz Gikiewicz zdecydował się donieść trenerowi o "wątpliwej dyspozycji" Patrika Mraza, który miał być na kacu, a Łukasz nie zamierzał trenować z "pijakiem". Drużyna wzięła jednak stronę Słowaka, a bracia zostali postawieni w roli czarnych charakterów.
Wówczas wrocławska "Gazeta Wyborcza" pisała nawet: "Teraz podobno wraz z bratem przebierają się osobno, a koledzy w szatni na głos puścili fragment filmu 'Psy', w którym jest mowa o zdradzie". W świat przekaz poszedł podobny. Do Gikiewicza przylgnęła łatka piłkarza konfliktowego, problemowego i generalnie niezbyt lubianego. Do dziś panuje przeświadczenie, że nie nadaje się do kadry, bo zmąci w niej atmosferę.
W odklejaniu wspomnianej łatki nie pomogła także późniejsza bójka w szatni z Przemysławem Kaźmierczakiem. To był początek końca "Gikiego" we Wrocławiu. Trener odsunął go do rezerw, zwolnił się dopiero, gdy kontrakt został rozwiązany..
Odejścia w atmosferze skandalu to jednak dla Gikiewicza w Polsce był chleb powszedni. Nie inaczej było bowiem wcześniej w Jagiellonii. Gdy Michał Probierz posadził go na ławce z Arisem Saloniki - obraził się. Kamery pokazały wówczas, że gdy jego drużyna traciła gola, on zwyczajnie się z tego śmiał. Ta sytuacja zakończyła jego karierę w Białymstoku.
Choćby minuta
Problemy i kontrowersje przestały prześladować Gikiewicza dopiero w Niemczech. Przynajmniej jeżeli chodzi o relacje z osobami w klubie. Trzeba przyznać, że za naszą zachodnią granicą najczęściej był bohaterem swoich drużyn. W Brunszwiku jeden z fanów stworzył nawet serię butów z podobizną piłkarza. W Augsburgu za to uznawany był za najlepszego golkipera w całej Bundeslidze.
Lata świetnej gry w Niemczech nie pomogły jednak Gikiewiczowi w realizacji wielkiego marzenia, jakim byłby debiut w reprezentacji Polski. Jak bardzo mu na tym zależy najlepiej zobrazuje kilka cytatów:
Marzec 2022, TVP Sport: "Trochę się śmieję, że często mówi się o wieku i patrzymy na to, kto ile ma lat, a nie na to, kto ile grał w ostatnich miesiącach. Nie neguję decyzji selekcjonera, bo to on wybiera, ale najważniejszym kryterium powinna być regularna gra, a nie wiek".
Kwiecień 2022, Viaplay: "Zagrałem 70. mecz z rzędu w Bundeslidze. Dla mnie argument, że ktoś jest młodszy, perspektywiczny, to możesz wrzucić za siebie i nogą przydeptać. Bartek Drągowski na dzień dzisiejszy nie gra, ja gram. I to powinna być hierarchia".
Lipiec 2022, Kicker: "Wystarczy mi minuta przeciwko San Marino czy Białorusi. Chcę zagrać tylko raz, chcę spełnić to marzenie".
Do tego rzecz jasna liczne wpisy w social mediach:
Oczywiście, to tylko kilka przykładów, które można by mnożyć niemal w nieskończoność. Dziś temat powołania Gikiewicza stał się już w internecie memem i obiektem żartów jak choćby tego, dotyczącego jego występów w telewizji, gdy ludzie martwią się o operatorów bo "Gikiewicz często nie mieści się w kadrze". Doszło do sytuacji, gdy kibice wręcz świętują za każdym razem, gdy jego nazwiska zabraknie na liście stworzonej przez selekcjonera.
- On ma po każdych powołaniach pretensje, że nie jedzie. To co by było, gdyby pojechał? On wie, że byłby trójką i nosiłby piłki. Dla mnie to byłoby uwłaczające. Ja bym nie umiał się tak zachowywać - skomentował już przed rokiem w programie "Foot Truck" Kamil Grabara.
60
Relacje Gikiewicza z innymi piłkarzami to temat na oddzielną dyskusję. Nie pomógł mu tutaj fakt, że niejednokrotnie nie bał się z nazwiska skrytykować konkretnych zawodników. Oddajmy raz jeszcze głos Kamilowi Grabarze.
- Fajnie, gdy masz jaja wymieniać kogoś z nazwiska. Ale nie możesz mówić, że Dawid Kownacki ch**a grał w Bundeslidze. Nie możesz powiedzieć do gościa, który robi podcast, że Płacheta zagrał od niego 210 minut więcej w tym sezonie. To są obcesowe rzeczy - mówił młodszy golkiper.
- To jest niesmaczne z jego ust. On myśli, że jest fajny. Nie chciałbym, żeby on czuł się zbyt ważny, że o nim mówię. Nie mam nic do Gikiewicza, ale to, w jaki sposób on dedukuje i obwieszcza to światu... Sam sobie robi krzywdę, nie wiedząc o tym. Gdyby mówił tak o mnie, mógłby dostać w tubę - dodawał Grabara.
Największa afera, która już na stałe przylgnęła do Gikiewicza, nadając mu w internecie pseudonim "60" (odniesienie do artykułu 60. Kodeksu karnego, określenie na donosicieli), miała jednak miejsce na początku 2021 roku.
To właśnie w tym momencie Gikiewicz stracił resztki sympatii wśród fanów, stając się najbardziej znienawidzonym spośród aktywnych piłkarzy w naszym kraju. O co poszło? O sprzedanie do mediów sytuacji Roberta Gumnego.
- W poniedziałek rozmawiałem z Rafałem Gikiewiczem i mówił, że został poproszony o udział w rozmowie jako tłumacz przy spotkaniu Roberta Gumnego i sztabu szkoleniowego. Trenerzy prosili, aby Rafał przekazał Robertowi, by ten wziął się do roboty, bo władze klubu czują, że te wydane kilka milionów euro można było lepiej spożytkować. Władze więcej spodziewały się po wyłożeniu takiej sumy, a Robert na razie odstaje fizycznie oraz piłkarsko i zawodzi oczekiwania szefostwa klubu - wyjawił dziennikarz Viaplay, Marcin Borzęcki. I się zaczęło.
Ależ znakomite muszą być relacje Gumnego z Gikiewiczem, skoro ten drugi pośredniczył w tłumaczeniu rozmowy między Gumnym a trenerem, po czym poszedł całą krytykę ze strony trenera opowiedzieć mediom.
— Damian Smyk (@D_Smyk) January 20, 2021
Abstrahując od formy Gumnego - taki kolega, to jak skarb.
Fani byli bezlitośni. Gikiewicz został uznany za zdrajcę, donosiciela i ogólnie wszystko co najgorsze. Sam zainteresowany jednak bagatelizował problem. Porównywał tę sytuację chociażby do wywiadów ze Szczęsnym, w których ten opowiada co dzieje się w Juventusie.
- Dla mnie trolle internetowe wywołały burzę. No i Gikiewicz sprzedawczyk. Jak tak sądzą, mogą tak sądzić, ja ich nie będę wyprowadzał z błędu - mówił bramkarz na kanale "Prawda Futbolu".
Selekcjoner nie skreśla
Pytanie, czy jednak te wszystkie kontrowersje faktycznie powinny wykluczać "Gikiego" z kadry? Co do jednego nie można mieć cienia wątpliwości - to piłkarz, który dałby się pokroić, by wreszcie otrzymać szansę.
Trzeba też pamiętać, że Gikiewicz to od lat uznana marka w Bundeslidze. Pod kątem czysto sportowym na pewno mógłby być wartością dodaną dla naszej bramki. Poza tym "Giki" to nie tylko kopalnia anegdot kontrowersyjnych i niekoniecznie dla niego pozytywnych.
Bywało przecież tak, że sam ruszał na grupkę pseudokibiców, którzy wtargnęli na murawę podczas derbów Berlina, by nie dopuścić do zadymy. Innym razem, widząc kontuzjowanego kolegę i opieszałość medyków, sam ruszył do pomocy i wniósł na boisko nosze.
Gikiewiczowi nie można odmówić jednego - nie jest nijaki. A osoby mające własne zdanie, nie bojące się go wypowiadać, często spotykają się z wieloma atakami. Zresztą sam zawodnik wydaje się rozumieć, przynajmniej po części, swoje błędy.
- Muszę się trochę uderzyć w pierś. Może niepotrzebnie za dużo było tych wywiadów odnośnie reprezentacji Polski. Posypuję głowę popiołem. Mogę dać słowo, że więcej się o kadrze nie wypowiem, choć te pytania same do mnie przylatują, jak bumerang - stwierdził przed miesiącem w "Call of Giki".
Ostatnio Czesław Michniewicz zapowiedział z kolei, co musi się stać, by Gikiewicz dostał szansę: - Nie jest tak, że całkowicie go skreślam. Jeśli wypadłby nam któryś doświadczony bramkarz, to wtedy sięgnę po Rafała. I on o tym wie.
Kibicom natomiast pozostaje cieszyć się, że na pozycji bramkarza mamy takie bogactwo, że bez większego problemu możemy ignorować czołowego bramkarza Bundesligi.
Czytaj także:
- Kolejny gigant w grze o młodą gwiazdę. To będzie najgorętsze nazwisko okienka?
- Media: jest decyzja ws. Milika