"Kanoute" przebiegł, strzelił i... umarł!

Kibice Górnika przed meczem z outsiderem ze Stalowej Woli drżeli o to, kto w tym spotkaniu weźmie na siebie odpowiedzialność za strzelanie bramek. Z różnych powodów z kadry zabrzańskiej drużyny wypadło aż trzech napastników i jedynym ogranym w lidze graczem linii ataku, jaki pozostał do dyspozycji trenera Ryszarda Komornickiego był Przemysław Pitry. Doświadczony snajper drużyny z Roosevelta jednak nie zawiódł i zapewnił swojej drużynie zwycięstwo w starciu ze Stalą Stalowa Wola.

O obsadę linii napadu kibice Trójkolorowych drżeli już od dłuższego czasu. Pozornie szeroka i wyrównana kadra napastników Górnika w pewnej chwili zaczęła się stopniowo wykruszać. Najpierw z łask trenera wypadł będący w beznadziejnej formie Dawid Jarka, później przyszły kłopoty z pozwoleniem o pracę Ensara Arifovicia, a na zakończenie z powodu kontuzji w meczu ze Stalówką zagrać nie mógł czeski snajper Ales Besta. Odpowiedzialność za strzelanie bramek przy tym układzie spadła na uzdolnionego, choć w lidze nieogranego Roberta Trznadela i doświadczonego Przemysława Pitrego.

Ten pierwszy zgodnie z oczekiwaniami mecz rozpoczął na ławce rezerwowych, zaś drugi wybiegł w podstawowej jedenastce Górnika na mecz ze Stalą Stalowa Wola, będąc jedynym wysuniętym napastnikiem w drużynie. Z tyłu wspierało go aż pięciu pomocników, dzięki czemu 28-letniemu napastnikowi drużyny lidera I ligi sytuacji strzeleckich nie brakowało. Pierwszą miał już w 4. minucie spotkania i z miejsca zamienił ją na bramkę. - Dostałem świetne dośrodkowanie od Piotrka Madejskiego i nie pozostało mi wiele do zrobienia. Wystarczyło dołożyć głowę i piłka sama wpadła do siatki - mówił po końcowym gwizdku sędziego urodzony w Pszczynie zawodnik.

Na tym jednak nie koniec strzeleckich popisów Górnika w meczu ze Stalówką. W 33. minucie do siatki Stalówki trafił Przemysław Kulig, którego doskonałym dograniem uruchomił aktywny Robert Szczot. - Po meczu śmialiśmy się z Przemkiem Kuligiem, że Stalówkę rozstrzelało dwóch Przemków. Mówiąc poważnie, nie ma znaczenia kto strzela, ale najważniejsze jest to, by Górnik miał z tego pożytek - wyjaśnił Pitry, którego popisy strzeleckie nie skończyły się na jednym trafieniu. W doliczonym czasie gry doświadczony napastnik górniczej jedenastki wykorzystał kiks bramkarza Stali, Tomasza Wietechy i zdobył swoją drugą bramkę w tym spotkaniu.

- Druga bramka cieszy równie bardzo jak pierwsza. Nie da się ukryć, że padła po kuriozalnym błędzie bramkarza, ale ja wykonałem swoje zadanie. Pomyślałem sobie, przebiegłem 60 metrów, więc co mi szkodzi przebiec kolejnych 20. Szczęście się do mnie uśmiechnęło, bo bramkarz popełnił błąd i udało mi się trafić do siatki. Potem wróciłem na własną połowę i umarłem ze zmęczenia. Ten mecz kosztował nas wiele sił. Żal mi bramkarza, bo takie błędy nie przytrafiają się na co dzień. Jego dramat okraszony jest moim szczęściem, ale jestem z nim - zapewnił popularny "Kanoute".

Jego dwa trafienia zapewniły Górnikowi wyjazdowe zwycięstwo w Stalowej Woli 3:1. W końcówce pierwszej połowy dla gospodarzy trafił Bartłomiej Piszczek i gdyby nie druga bramka Pitrego niewykluczone, że napierająca Stalówka mogłaby zdobyć bramkę dającą jej w meczu z liderem jeden punkt. Mimo wszystko snajper śląskiej jedenastki nie czuje się bohaterem. - Nie czuję się liderem drużyny, czy bohaterem. Na pochwałę zasługuje cała drużyna, bo wszyscy grają i wszyscy mają swój wkład w zwycięstwo. Mnie cieszą bramki, ale na pewno daleko mi do popadania w huraoptymizm. Cała drużyna zagrała dobre spotkanie i zasłużenie wywozimy trzy punkty. Teraz przed nami kolejne spotkania i nie wyobrażam sobie, byśmy nie mieli w nich grać o pełną zdobycz - zakończył snajper drużyny 14-krotnych mistrzów Polski.

Komentarze (0)