I nie, wcale nie chodzi o problem, który diagnozował Hiszpan, a który dotyczył odpływu publiczności od futbolu i coraz mniejszego zainteresowania młodych. Słowa Pereza idealnie pasują bowiem do tego, co aktualnie dzieje się w piłce nożnej, a co przy okazji trwającego mundialu uderza z siłą, z którą wcześniej się nie spotkaliśmy.
Krew na rękach
Żeby lepiej zrozumieć dyskusję o przesileniu, która się obecnie toczy, trzeba się cofnąć o dekadę, do momentu przyznania Katarowi praw do organizacji finałów mistrzostw świata. Cudowne wizje szejków rozbijały się bowiem o fakty. Wiele z futurystycznych stadionów, które oglądaliśmy na wizualizacjach nigdy nie powstało, natomiast raporty o codzienności prac na budowach, tych które jednak miały powstać - przerażała.
Tym zagadnieniom poświęcono jednak już wystarczająco wiele miejsca, a jak świat długi i szeroki, najlepsi dziennikarze śledczy ujawniali nie tylko kulisy ludzkich dramatów robotników pracujących w Katarze, ale także kuchnię tego jak w ogóle doszło do tego, że to właśnie ten mały kraj na Bliskim Wschodzie otrzymał możliwość organizacji najważniejszego piłkarskiego turnieju świata.
ZOBACZ WIDEO: Ekspert tłumaczy radość po odpadnięciu z mundialu. "Poprzednie spotkania nas załamały"
Dziś po latach, na moment szczerości zdobył się nawet ten, który 2 grudnia 2010 roku wyciągał z koperty kartę z napisem "Katar", a więc Joseph Blatter. Były i całkowicie skompromitowany prezydent FIFA ujawnił podczas rozmowy z dziennikiem "Tages-Anzeiger", że wybór ten był pomyłką. - Katar otrzymał finalnie mundial dzięki czterem głosom Michela Platiniego i UEFA. Wszystko to pogrzebało plan przyznania turnieju Stanom Zjednoczonym. To był błąd - stwierdził.
Opaska i konferencja
O tym wszystkim już jednak wiedzieliśmy. Imprezy nikt jednak nie odwołał, a prawa Kataru jako organizatora mundialu były niepodważalne. Zanim jednak wybrzmiał pierwszy gwizdek w meczu Katar - Ekwador, FIFA zaczęła zaliczać wpadkę za wpadką.
Najpierw szerokim echem odbiła się kuriozalna wypowiedź prezydenta organizacji, Gianniego Infantino, który sprzeciwił się krytykowaniu Kataru, a swoją konferencję okrasił głośno cytowanymi słowami. - Dziś czuję się Katarczykiem. Dziś czuję się Arabem. Dziś czuję się Afrykaninem. Dziś czuję się gejem. Dziś czuję się niepełnosprawnym. Dziś czuję się robotnikiem-imigrantem - stwierdził, czym wywołał ogromne oburzenie opinii publicznej.
Jakby tego było mało, Infatino zaczął łajać krytykujących, wspominać winy Europy w kontekście imigrantów czy przyznał, że wie czym jest radzenie sobie z krytyką oraz hejtem, bo sam kiedyś był... rudy.
Za tym wszystkim poszła prawdziwa lawina. Wyłamanie się przez Katar z porozumienia o piciu alkoholu na stadionach, na które FIFA nie zareagowała mimo tego, że przecież jednym ze sponsorów turnieju jest wiodący producent piwa. W tym przypadku Infantino schował głowę w piasek, a gdy trzeba było wykazać się stanowczością w stosunku do reprezentacji, których kapitanowie zamierzali wyjść na mecze w tęczowych opaskach, które miały być symbolem wsparcia dla środowisk LGBT, to tu odwagi już nie zabrakło.
Federacje dostały ostrzeżenia, że tego typu praktyki będą karane żółtymi kartkami i finalnie pomysł specjalnych kapitańskich opasek odpuszczono.
Dość już tego
Niemcy przed swoimi spotkaniem z Japonią zdecydowali się co prawda na gest zakrytych ust, który miał jasne przesłanie - FIFA na usługach Katarczyków próbuje uciszyć nam wszystkim usta. Pytanie, czy finalnie nie przyniesie to zgoła odmiennego efektu?
Bardzo surowo ostatnie wydarzenia ocenili Duńczycy, którzy byli w gronie tych, którzy mieli wziąć udział w akcji "One Love". Szef Duńskiej Federacji Piłkarskiej uważa, że miarka się przebrała i niewykluczone, że już niedługo w futbolowej rodzinie dojdzie do rozłamu.
- Już od jakiegoś czasu myślimy o tej kwestii, a ostatnie wydarzenia sprawiły, że znowu zaczęliśmy się nad tym wszystkim zastanawiać - komentował Jesper Moeller. - Wyobrażam sobie, że jeśli wyjdziemy z FIFA, to pojawi się przed nami szereg różnych wyzwań - dodał.
Bardzo szybko do grona niezadowolonych dołączyli Norwegowie. Ich akurat na mundialu nie ma, co jednak nie oznacza, że ich złość jest mniejsza. - Nie mamy już pewności, czy Infantino jest właściwym liderem - powiedział Lise Klaveness, prezes norweskiej federacji, cytowany przez "NRK". - Popieramy stanowisko Duńczyków i uważamy, że ostatnie decyzja FIFA jedynie eskalują konflikt - zakończył.
Czy więc faktycznie w światowej federacji może dojść do rozłamu? Czy nieudana próba powołania do życia Superligi była jedynie pierwszym z wielu sygnałów, które finalnie doprowadzą do zmian w międzynarodowym futbolu?
Droga do tego wciąż daleka, bo chociaż Gianni Infantino traci poparcie Europy, to murem za nim wciąż stoją wszyscy jego mecenasi, od Kataru zaczynajac, a na Rosji - której krytyka tak bardzo nie chciała mu przejść przez gardło - kończąc. Nie ma już jednak wątpliwości, że organizacji o moralnie wątpliwej reputacji zaczęła się chwiać w posadach.
Grzegorz Garbacik