Przed kilkoma laty dziennikarz zapytał Pelego, czy Lionel Messi to lepszy piłkarz od niego. Brazylijczyk, gdy tylko to usłyszał, uśmiechnął się i bez zastanowienia odpowiedział:
- Jak możesz porównywać człowieka, który dobrze gra głową, strzela gole lewą i prawą nogą do gościa, który umie strzelać tylko lewą nogą, ma tylko jedną umiejętność, nie umie dobrze główkować? Tak nie można! Żeby porównywać jakiegoś piłkarza do mnie, musi on dobrze strzelać i lewą nogą, i prawą, i głową.
Jedyny i niepodrabialny
Taki już był Pele. Pewny swoich umiejętności i walorów boiskowych. Być może dla niektórych nieco narcystyczny i zbyt zadufany w sobie. Natomiast trzeba sobie uczciwie powiedzieć. Pele to był po prostu Pele. Miał prawo głosić takie poglądy, a gdyby nie jego niezłomny charakter, zapewne nigdy nie osiągnąłby grama tego, za co wiele osób uważa go po dziś dzień za najlepszego piłkarza w historii.
Wszystko zaczęło się w 1950 roku. Wówczas Brazylia zmierzyła się na Maracanie w bezpośrednim starciu o Złotą Nike z Urugwajem. Ze względu na odmienne zasady, na podstawie których wyłaniano wtedy mistrza świata (tytuł trafiał do zespołu, który zdobył najwięcej punktów w fazie finałowej), rywalom Canarinhos wystarczał remis.
10-letni Pele nie oglądał decydującego starcia, tylko grał w piłkę na pobliskim osiedlu. Ostatecznie chyba dobrze zrobił, bo mimo że Kanarki schodziły na przerwę z jednobramkowym prowadzeniem, nie utrzymały go do końca. Nieoficjalny finał zakończył się wynikiem 2:1 dla drużyny Urusi, przez co trofeum powędrowało w jej ręce.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: show polskiego bramkarza. Zobacz, co zrobił na treningu
Złożył obietnicę, której dotrzymał w ekspresowym tempie
Piłka nożna zawsze była w Brazylii przedmiotem kultu, więc trudno się dziwić, że w całym kraju zapanowała grobowa atmosfera. Minorowe nastroje potęgował także fakt, że obu nacjom nie do końca było ze sobą po drodze. Pele świetnie pamiętał tamten dzień i tak opisał go w autobiografii:
Pamiętam, jak wszedłem do domu, kiedy mecz się skończył i zobaczyłem ojca oraz jego przyjaciół: milczeli. Podszedłem i zapytałem go, co się stało. Był 16 lipca 1950 roku, ale pamiętam ten moment, jakby to było wczoraj. "Brazylia przegrała" – powiedział ponuro. Brazylia przegrała. Jeszcze dzisiaj, kiedy myślę o tym popołudniu i przypominam sobie wszechobecny smutek, dostaję gęsiej skórki - brzmiał fragment.
11-latek pocieszył ojca i powiedział legendarne dziś zdanie. "Tato, kiedyś ich pomszczę i zostanę mistrzem świata, obiecuję". Obietnica, którą złożył, nie była skierowana do kanapowego kibica, ale do Joao Ramosa do Nascimento, w skrócie "Dondinho". Ówczesnego napastnika miejscowego Atletico Tres Coracoes, po którym Pele odziedziczył swój talent.
Zaczął piąć się w górę
Jeśli chce się zostać mistrzem świata, to nie można próżnować. Skoro młody Pele, zamiast oglądać starcie z odwiecznym rywalem, wolał pokopać z kolegami na podwórku, trudno się temu dziwić. Zważywszy, że mamy dziś świadomość, jakim dysponował talentem. Dowiódł tego szybki debiut w seniorskiej drużynie FC Santos.
Dojście do tego etapu kariery zajęło mu ledwie 15 lat życia. Pele zakochał się w tym klubie i spędził w nim kolejnych 18 sezonów. Inna sprawa, że poniekąd nie miał innego wyjścia. Brazylia uznała go za chlubę narodu i zabroniła wyjazdu do Europy.
Zainteresowanymi jego usługami były wszystkie największe marki, które kusiły go przez całą karierę. Choć dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że najlepszy piłkarz świata gra poza Starym Kontynentem, wtedy było to normalne.
Wyprowadzka
Pele wyjechał z Brazylii dopiero pod koniec kariery, gdy w 1975 trafił do Nowego Jorku. Tam występował w miejscowym Cosmosie, który stawiał na głośne nazwiska. Przez klub przewinęli się między innymi legendarny Franz Beckenbauer, czy też Giorgio Chinaglia oraz Johan Neeskens. Ten ruch zapewnił Pelemu jeszcze większy rozgłos.
- Przyzwyczajałem się do Nowego Jorku, a Nowy Jork przywykał do mnie. Na mecze Cosmosu przybywały tłumy i wkrótce miałem wrażenie, że wszyscy wiedzą kim jestem. Pewnego razu poszedłem na mecz baseballu z Dickiem Youngiem, znanym dziennikarzem sportowym, który był sceptyczny, co do rozwoju piłki nożnej w Stanach Zjednoczonych. Kiedy ludzie dowiedzieli się, że jestem na stadionie, rozpoczęło się istne pandemonium, bo każdy chciał mnie zobaczyć. Pamiętam jak Dick powiedział: - Myliłem się, jesteś naprawdę sławny - wspominał Pele w autobiografii.
Liczby, które wtedy wykręcił Pele, były z innej galaktyki. Do dziś trwa spór, ile tak naprawdę goli zdobył. Biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki, w których Brazylijczyk brał udział, jedni mówią, że król futbolu trafił do siatki 1091 razy w całej karierze, inni z kolei zaliczają mu nawet 1283 trafienia. Do drugiego grona należy też sam zawodnik.
Trzeba jednak sobie powiedzieć, że aż 526 trafień pochodziło z nieoficjalnych spotkań. Z tym, że i tutaj sprawa nie jest taka prosta, bo były nimi na przykład mecze towarzyskie, które dziś są zaliczane do rekordów. Do tego dochodziły tak zwane spotkania wojskowe. Ostatecznie Pele w oficjalnym "rekordzie" może pochwalić się 758 trafieniami.
Największe momenty chwały
Jego legenda nie wzięła się jednak z występów w klubach, ale w reprezentacji Brazylii. Do dzisiaj światowe media są zgodne co do tego, że wychowanek Santosu był liderem najmocniejszej kadry narodowej w historii piłki. Pele wyróżniał się najbardziej, ale i jasno błyszczał słynny Garrincha, słusznie zwany Krzywonożnym z uwagi na sześciocentymetrowy ubytek w jednej kończynie.
Nascimento zadebiutował w kadrze w 1957 roku, a już rok później pojechał na mistrzostwa świata. Podobnie, gdy debiutował w klubie jako 15 latek i strzelił bramkę przeciwko Corinthians Santo Andre, tak i kiedy otwierał licznik występów w kadrze, trafił do siatki Argentyny w przegranym meczu 1:2.
Pele o mały włos nie opuściłby szwedzkiego mundialu, co mogłoby go wiele kosztować, bo między innymi za sprawą tego występu uznaje się go za najlepszego piłkarza w historii. Ostatecznie Brazylijczyk wyleczył kontuzję kolana, w czym pomogły mu... okłady z gorących ręczników.
Dzięki temu był gotowy już na trzecie spotkanie z ZSRR, w którym desygnowano go do boju w parze z Garrinchą. Kibice łapali się za głowy, gdyż byli pełni wątpliwości co do sensu takiej decyzji, ale nie trwało to zbyt długo. Pele w starciu z Walią zdobył bramkę na wagę awansu do półfinału. W kolejnym spotkaniu pognębił Francuzów, zapisując na swoim koncie hat-tricka.
- Bramka, którą strzeliłem Walii, była najważniejszą spośród wszystkich w mojej karierze - wspominał Pele po latach.
Zawód i kolejny wielki sukces
Na tym nie koniec. W finale Brazylia spotkała się ze Szwedami. Canarinhos niespecjalnie przejęli się faktem, że ściany gospodarzom pomagają i roznieśli ich reprezentację 5:2. Pele strzelił dwa gole, zapisując się na kartach historii jako najmłodszy zdobywca bramki w finale MŚ. Ponadto spełnił obietnicę daną ojcu kilka lat wcześniej i zdobył wraz z Brazylią najważniejsze futbolowe trofeum.
Cztery lata później Pele świętował w Chile kolejne mundialowe zwycięstwo. Tam jednak nie mógł pokazać pełni swoich możliwości, bowiem w drugim meczu przeciwko Czechosłowacji doznał kontuzji i do końca turnieju śledził poczynania kolegów z ławki rezerwowych. Rolę lidera na swoje barki wziął jednak Garrincha i drugie z rzędu mistrzostwo stało się faktem. Pele zdążył na tym turnieju strzelić tylko jedną, ale za to piękną bramkę, w starciu z Meksykiem.
Anglia 1966 nie była tak szczęśliwa dla doświadczonego już piłkarza. Canarinhos nie wyszli z grupy, a sam Pele był nieustannie faulowany przez rywali, którzy nie pozwalali mu na pociągnięcie swoich kolegów do lepszej gry. Cztery lata później sprawy przybrały jednak inny obrót, bowiem Brazylia wygrała mundial rozegrany w Meksyku.
Tak Pele stał się jedynym zawodnikiem w historii, który może legitymować się trzema mistrzowskimi tytułami. W międzyczasie dotarł również do finału Copa America w 1959 roku, uznając wtedy jednak wyższość Argentyny.
Mimo wielkich osiągnięć Brazylijczyka, nie brakuje głosów kierowanych w jego stronę, które negują jego wielkość. Te zwykle opierają się na argumentach pokroju "Pele nie odnalazłby się w dzisiejszych czasach", "Pele strzelał bramki amatorom".
Pele nie odnalazłby się dzisiaj? No, niezupełnie
Trudno się z nimi zgodzić. Wprawdzie rzeczywiście poziom był wówczas niższy, ale piłkarza winno się mierzyć tłem danej epoki. Nie było nowoczesnych systemów odnowy biologicznej, rozwiniętej fizjoterapii i innych dobrodziejstw, które dzisiejsi piłkarze mają pod ręką.
Na przykład idąc tą ścieżką, Messi mógłby nigdy nie zostać wielkim piłkarzem, gdyby nie hormon wzrostu, który pomógł mu zwalczyć chorobę. A na takowy 50 lat wstecz raczej nie mógłby liczyć. Cristiano Ronaldo nie byłby w stanie być takim tytanem pracy, gdyby nie rozwinięte siłownie i specjalne urządzenia do odnowy. Kiedyś Pele musiał wspomagać się wspomnianymi ciepłymi ręcznikami, dziś chirurgia osiągnęła taki poziom, że pewne rzeczy da się wyleczyć wręcz w mgnieniu oka.
Pele po prostu przewyższał swoją epokę, a Ronaldo i Messi swoją i nie da się tego porównać w sposób jednoznaczny. Tak więc, jeżeli ktoś uważa Pelego za najlepszego w historii, nie tylko ma do tego pełne prawo, ale i wiele argumentów na tak. Brazylijczyk nawet nie mógł wygrać nigdy Złotej Piłki, bo ta była przyznawana wyłącznie graczom na co dzień rywalizującym w Europie.
Odszedł Pele, ale został król Pele
Pele był pewny siebie, jak na wielkiego sportowca przystało. Korona króla należała do niego, mógł ją oddać przed śmiercią, ale nie wytypował swojego następcy, do czego miał pełne prawo. Natomiast dało się go lubić. Jeszcze chwile przed śmiercią mimo podłego stanu zdrowia wspierał Brazylijczyków i zdobył się na pocieszenie Neymara. Potrafił wyjść także z twarzą i przyznał, że trzyma kciuki za odwiecznego rywala, a więc Argentynę, po odpadnięciu Canarinhos z katarskiego mundialu.
- Módlcie się za króla - apelował Kylian Mbappe po zakończeniu fazy grupowej.
Pray for the King @Pele
— Kylian Mbappé (@KMbappe) December 3, 2022
Fakt jest taki, że piłka straciła wielką osobowość - i jak wspominają kibice z całego świata, czy też wspomniany Kylian Mbappe - po prostu "króla futbolu". Zanim nim został nie bał się uczciwej pracy, na przykład dorabiając w młodości jako pucybut. Nie grał także dla wielkich pieniędzy, bo czasy były inne. Te pojawiły się dopiero później w jego życiu, gdy zszedł z murawy i wiedział jak wykorzystać swoją sławę na emeryturze. Zresztą ten wątek poruszył, brytyjski pisarz, Alex Bellos, który zobrazował zachowania i postępowanie Pele na tle Garrinchy.
- Od zawsze znał tylko życie piłkarza. Podczas gdy Garrincha oddawał się wszystkim używkom, do jakich miał dostęp, Pele zawsze zachowywał się jak modelowy sportowiec. Prowadził ascetyczny tryb życia, który sam sobie narzucił, koncentrował się na treningu i samodoskonaleniu się. Pele uczył się od innych i z czasem był coraz lepszy, Garrincha był nieedukowalny. Pele miał perfekcyjne ciało atlety, Garrincha wyglądał, jakby nie był w stanie prosto chodzić. Kiedy Garrincha wciąż upychał pieniądze do miski, Pele zastrzegł swoje imię jako znak handlowy, zatrudnił menedżera, inwestował w biznesowe projekty i reklamował produkty - jako jeden z niewielu sportowców w tamtych czasach. W latach 70. przeprowadzono badanie konsumenckie, według którego Pele był drugą najbardziej rozpoznawalną marką w Europie po Coca-Coli - pisał autor, w swojej książce "Futebol. Brazylijski styl życia"
Pele zasłużył na tytuł króla i akurat w tej kwestii fani na całym świecie są zgodni. A królowie mają to do siebie, że odchodząc pozostają w kibicowskiej pamięci na zawsze.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Wywołał wielkie oburzenie. Znany psycholog tłumaczy zachowanie Martineza
- L'Equipe zaszło za skórę polskim fanom