- W kadrze nie miałem idoli. Przede wszystkim wzorowałem się na Andrzeju Szarmachu, jednak on wtedy już nie grał w kadrze. Przed wyjazdem na reprezentację siedziała we mnie ciekawość, chęć poznania tych ludzi, których znałem z telewizji - przede wszystkim Włodka Smolarka i Mirka Okońskiego - opowiada Jacek Bayer.
Tomasz Kozioł: Jest pan pierwszym zawodnikiem Jagiellonii, który otrzymał powołanie do kadry. Co pan wówczas czuł?
Jacek Bayer: - Na pewno było to ogromnym zaskoczeniem - miłym oczywiście. Zimą przebywałem na testach i badaniach u trenera Wojciecha Łazarka, więc już parę miesięcy wcześniej miałem kontakt z selekcjonerem.
Kiedy pan się dowiedział o wyjeździe na kadrę?
- Jak otrzymałem powołanie, to zaczęliśmy rundę rewanżową. Informację przekazał mi trener Janusz Wójcik po meczu w Radomiu, gdzie graliśmy z miejscową Bronią. Po tym spotkaniu zapakowałem się w pociąg i pojechałem do Gdańska. Dopiero w drodze zacząłem myśleć jak to będzie na zgrupowaniu. Sądziłem, że potrenuję tydzień, ale powiem szczerze - nie liczyłem na załapanie się do meczowej osiemnastki. Przyznam, że trochę zazdrościłem kolegom, którzy pojechali na młodzieżówkę: Andrzejowi Ambrożejowi, Darkowi Czykierowi, Jarkowi Michalewiczowi, że są razem, a ja - sam jak palec - na zgrupowaniu dorosłej kadry.
Jak został pan przyjęty w reprezentacji?
- Wszyscy byli zaciekawieni i zadawali dużo pytań. Jagiellonią zaczęto się wówczas interesować. W drugiej lidze prowadziliśmy z dość znaczną przewagą i po czterech wiosennych kolejkach znacznie odskoczyliśmy od reszty stawki.
W meczu z Cyprem na boisku pojawił się pan w drugiej połowie.
- Zmieniłem Jana Furtoka i wchodząc na murawę nie miałem komfortu psychicznego. Wynik był, jaki był - niestety remisowaliśmy 0:0. Miałem zadanie strzelić bramkę i była ku temu okazja. Z 11. metrów uderzyłem z pierwszej piłki metr nad poprzeczką. Mniej siły, więcej precyzji - wtedy mogłoby być bardzo dobrze.
Remis z Cyprem był jak porażka.
- Myśleliśmy, że mecz będzie łatwy i przyjemny. Okazało się jednak, że Cypryjczycy zagrali dobre spotkanie i stworzyli dwie sytuacje do zdobycia bramki. Nie grali jednak typowej "Obrony Częstochowy". Nasz rezultat uważany był za wielką klęskę. Tak czasami bywa. Dla mnie wielką sprawą było trenować z kadrą, zagrać w meczu reprezentacji i wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego. Żałuję, że nie zdobyłem gola, ale cieszę się, że w ogóle zagrałem. Z biegiem czasu dochodzi do człowieka, że jest to wielki zaszczyt i nie każdy może go osiągnąć.
Jest pan ostatnim zawodnikiem z zaplecza polskiej ekstraklasy, który zagrał w naszej kadrze narodowej.
- Gdy otrzymałem powołanie również zastanawiałem się dlaczego. Było to również niespodzianką dla prasy. Przewodziłem wśród najlepszych strzelców, a w czterech wiosennych kolejkach trafiłem pięć razy do siatki. Przed powołaniem na naszym meczu z Wisłą Kraków był trener Łazarek i widział mnie w akcji. Udało mi się strzelić ładną bramkę. Myślę, że gdybyśmy grali z Holandią, którą mieliśmy w grupie, to chyba bym się nie załapał. Wszyscy myśleli, że z Cyprem będzie lekko. Zdaję sobie sprawę, że łatwiej było otrzymać powołanie, ponieważ przeciwnik był teoretycznie słaby. Może miał na to wpływ marketing? Po meczu na mnie patrzono inaczej, bo okazało się, że żadnym zbawcą polskiego zespołu nie jestem (śmiech).
Po 22 latach w reprezentacji zagrał kolejny Jagiellończyk - Kamil Grosicki. Jak pana zdaniem wypadł na tle Czechów?
- Nie zaprezentował się gorzej niż inni. Jeżeli chodzi o napastników, to zagrał lepiej niż Ireneusz Jeleń, bo zawodnika Auxerre zupełnie nie było widać. "Grosik" parę razy szarpnął, ale był odcięty od podań i nie mógł wiele zdziałać. Zapamiętałem go z wrzutki do Jelenia, która mogła się zakończyć golem. Była to praktycznie jedyna godna akcja Polski w tym spotkaniu.