Zwolniliby mnie, gdybym zrobił taki wynik

PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: piłkarze Legii Warszawa z Pucharem Polski
PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: piłkarze Legii Warszawa z Pucharem Polski

- Gdybym ja, gdy byłem dyrektorem sportowym Legii, zrobił taki wynik jak ta drużyna w tym sezonie, zostałbym zwolniony - mówi Michał Żewłakow. 102-krotny reprezentant Polski chwali też Marka Papszuna za... odejście we właściwym momencie.

Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Czy odejście Marka Papszuna z Rakowa Częstochowa i zastąpienie go młodym Dawidem Szwargą, trenerem bez doświadczenia w samodzielnym prowadzeniu drużyny, to duże ryzyko ze strony właściciela klubu Michała Świerczewskiego? Może to się źle skończyć dla mistrza Polski?

Michał Żewłakow, 102-krotny reprezentant Polski, były gracz m.in. Polonii Warszawa i Legii Warszawa, mistrz Polski 2013, były dyrektor sportowy Wojskowych: Klub z Częstochowy jest dobrze zorganizowany, poukładany, więc zmiana trenera - nawet tak zasłużonego jak Marek Papszun - nie powinna spowodować trzęsienia ziemi. Na pewno jednak będzie to wyzwanie dla wszystkich, bo w ten sprawny mechanizm wkomponować nowego szkoleniowca. A to, co trener Papszun zrobił w Częstochowie, jest tak wyjątkowe, że trudno to będzie skopiować.

Dawid Szwarga nie może stać się nowym Papszunem, on musi pójść swoją drogą i dalej rozwijać ten zespół. Ruch właściciela klubu jest jak najbardziej naturalny, co nie oznacza, że nowy trener będzie miał łatwo. Zastąpić Papszuna w Rakowie, to jak wejść w buty po Aleksie Fergusonie w Manchesterze United. Od razu ma się pod górkę. Na dodatek weryfikacja Dawida Szwargi przyjdzie szybko: albo klub awansuje do fazy grupowej europejskich pucharów i będą brawa, albo się potknie, a wtedy zaufanie do nowego trenera natychmiast spadnie.

ZOBACZ WIDEO:Była drużyna "Lewego" w tarapatach. "To byłby katastrofalny sezon"

Będzie mu o tyle łatwiej, że zna drużynę, pracował przy niej jako asystent trenera dwa sezony. No i przypominam, że Marek Papszun do fazy grupowej europejskich pucharów - choć był blisko - jednak nie awansował. Czemu mielibyśmy tego wymagać od Szwargi?

Bo od Rakowa - po zdobyciu mistrzostwa Polski - będziemy oczekiwać więcej. Mam wrażenie, że drużyna z Częstochowy ma już proces dojrzewania do pucharów za sobą. Była długo budowana, stale wzmacniana, zebrała niezbędne doświadczenie. Trzeba jej wysoko zawiesić poprzeczkę. Rakowa nie stać na to, żeby po raz kolejny nie grał jesienią w Europie. Zresztą dotyczy to także Legii czy Lecha. Dla wszystkich drużyn z podium Ekstraklasy brak awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji będzie rozczarowaniem i pojawi się krytyka.

Dlaczego trener zrezygnował? Formuła się wyczerpała - Papszun zmęczył się klubem, a klub Papszunem?

To wie jedynie sam trener, ale decyzja wydaje mi się zrozumiała. Siedem lat w jednym miejscu, w ciągłym napięciu i przy presji na sukces, to jest dużo, można się zmęczyć. Bo taki optymalny cykl efektywnej pracy trenera w jednym klubie to 3-4 lata. Papszun ma prawo szukać nowych wyzwań, oczekiwać może trochę większego futbolu, w większym niż Częstochowa - przy całym szacunku do tego miasta - ośrodku. Przekazuje "kierownicę" w odpowiednim momencie, z podniesioną głową, jako mistrz Polski. 

Ten sezon skończył się w taki sposób, że mamy w Ekstraklasie podium samych zadowolonych. Raków, bo został mistrzem, Legia bo zdobyła Puchar Polski i wicemistrzostwo, Lech, bo godnie pokazał się w Lidze Konferencji, a na dodatek załapał się na trzecie miejsce w lidze.

Żartowałem ostatnio, że gdybym ja, gdy byłem dyrektorem sportowym Legii, zrobił taki wynik, jak drużyna z Łazienkowskiej w tym sezonie, zostałbym zwolniony z roboty. Oczekiwania - ale i możliwości - były wtedy znacznie większe. Zdobyliśmy wtedy trzy tytuły mistrzowskie, dwa dublety i cztery lata z rzędu graliśmy w pucharach, z czego raz w Lidze Mistrzów! Skończony właśnie sezon jest odbierany przy Łazienkowskiej jako sukces, bo wszyscy pamiętają ten gigantyczny kryzys drużyny rok wcześniej. Ale i teraz ten "sezon miodowy" dla trenera Kosty Runjaicia i jego zespołu właśnie się skończył. Oczekiwania kibiców Legii będą większe: mistrzostwo i awans do fazy grupowej Ligi Konferencji. A że gra na dwóch frontach jest trudna do pogodzenia? Tak, wiem. Ale przykład Legii z moich czasów pokazuje, że to jest do zrobienia. Można grać w pucharach i skutecznie walczyć o mistrzostwo.

Legia sprowadziła króla strzelców ligi Marca Guala, obrońcę Patryka Kuna i przede wszystkim przedłużyła kontrakt z Josue. Był pan sceptyczny wobec pomysłu, żeby dla Portugalczyka robić w Legii komin płacowy, bo nie ma pewności, że w na europejskich boiskach będzie sobie radził tak samo udanie jak w lidze.

Josue ma prawie 33 lata i jest jednym z najlepszych piłkarzy Ekstraklasy. Ale czy to wystarczy na puchary? W polskiej lidze to i Bartek Slisz pokazuje się z dobrej strony. I w jego przypadku możemy liczyć, że jeszcze zrobi progres. A o Josue musimy się martwić, żeby swojego poziomu już tylko nie obniżył. Żeby to samo co na krajowych boiskach był w stanie pokazać także w pucharach. Czy styl gry Portugalczyka będzie w Europie równie efektywny co w Polsce? W Ekstraklasie najważniejsze było to, że Legii udało się wrócić na ścieżkę wygrywania i odbudować mentalność zwycięzców. Ale nie przesadzałbym tu z hurraoptymizmem, bo na przykład strata punktów w Legnicy - w ważnym dla Legii momencie, gdy jeszcze mogła ścigać Raków - pokazuje, że jeszcze nie wszystko udało się w tej drużynie poukładać. Natomiast zgadzam się z Kostą Runjaiciem, że najważniejsze było zbudowanie w klubie stabilności, żeby sukcesy nie były wybrykiem jednego sezonu.

Dla pana większym szokiem był spadek z Ekstraklasy Lechii Gdańsk, która nas reprezentowała w pucharach, czy Wisły Płock, która na początku sezonu była liderem ligi?

To jest szok, że spadła zarówno Lechia, jak i Wisła Płock. Drużyna z Gdańska do tej degradacji nas przyzwyczajała praktycznie przez całą rundę. Natomiast Wisła Płock jeszcze na 6 kolejek przed końcem ligi nie była wskazywana jako zespół zagrożony spadkiem. Nie potrafię tego wyjaśnić, co stało się z tym zespołem w drugiej połowie sezonu. Ta drużyna w tylu meczach potraciła punkty w końcówkach meczów, gdy nie potrafiła utrzymać prowadzenia, że pewnie jedynym, prostym powodem wyjaśnić się tego nie da. Przyczyn na pewno jest więcej, niż tylko kwestie mentalne. Wystarczyło przecież, że Wisła wygrałaby ten decydujący mecz ze Śląskiem i to zespół z Wrocławia by spadł z ligi. Ale takich meczów, gdzie piłkarze z Płocka trwonili punkty było więcej.

To w takim razie jak ocenić sukces Jacka Magiery? Bo jego Śląsk - w takiej samej sytuacji jak Wisła Płock - w ostatnim meczu sezonu przyjechał na Łazienkowską i przez pierwsze pół godziny dał koncert gry. Legia musiała się cieszyć, że straciła jedną bramkę, a nie cztery!

No właśnie: te pierwsze 20 minut to był najlepszy Śląsk w tym sezonie. Przed powrotem Jacka Magiery zespół z Wrocławia grał w taki sposób, że człowiek patrzył na tych piłkarzy i miał wrażenie, że nawet jeśli będą grali trzy dni, to oni bramki nie strzelą. Już od meczu z Jagiellonią, widać było determinację, czuło się, iż Jacek tchnął ducha w tę ekipę. Efektem było kluczowe zwycięstwo wrocławian w meczu z Wisłą Płock.

Najpierw Magiera uderzył pięścią w stół. Jego otwarta, publiczna krytyka Eryka Exposito, lidera drużyny, była niespotykana, bo trener publicznie kazał mu zrzucać kilogramy. To był strzał z armaty we własny pokład.

No, ale może Exposito to jest taki typ piłkarza, do którego trzeba tak właśnie "strzelać", bo nic innego do niego nie trafia. Miałem wrażenie, że on jest zainteresowany tylko tym, żeby mu w Śląsku stworzono warunki, żeby go sprzedać. Ale przecież, żeby go sprzedać, to on musi zacząć dobrze grać, innej drogi nie ma. To był bardzo dobry ruch Magiery. I zrobiony we właściwym momencie. Ta publiczna reprymenda odmieniła zawodnika. Utrzymanie Śląska w lidze to nie jest sukces klubu z Wrocławia. To jest wyłącznie sukces Jacka Magiery.

Kto jeszcze zasłużył na pochwałę?

Imponujące jest to, co zrobił w Piastem Aleksandar Vuković. Kompletnie odmienił drużynę. Widać, że ufali "Vuko", jak dobremu lekarzowi, który wie, co kogo boli i jak to leczyć. W Górniku Zabrze kapitalnie posprzątał bałagan Jan Urban, a Kamil Kuzera wyprowadził z bardzo trudnej sytuacji Koronę Kielce. Cała ta trójka trenerów imponuje swoją… prawdziwością. Oni nie udają kogoś, kim nie są.

Piłkarskie rozczarowanie sezonu to Carlitos?

Na pewno spodziewano się po nim więcej. Gdy wrócił do Legii, strzelił gola Stali Mielec i wydawało się, że zaraz przyjdą w lidze kolejne trafienia. Nie przyszły, aż do końca sezonu. Nie wiem, czy Carlitos jest piłkarzem, który nie lubi konkurencji, czy może jest piłkarzem, który w każdej drużynie próbuje uszczknąć coś dla siebie. Ale jak już nauczy się poświęcać dla zespołu, to może gdzieś zagrzeje miejsce na dłużej niż dwa sezony.

W poniedziałek odbyła się Gala Ekstraklasy, wręczano nagrody, sypały się tytuły za różne osiągnięcia. Panu też należy się jeden tytuł. Wie pan jaki i za co?

Mnie?! Nie wiem, pojęcia nie mam.

"Najzabawniejsza autoironia roku". Gdy spierał się pan - w studio Canal+ - z ekspertem sędziowskim Adamem Lyczmańskim, który przekonywał, w jednej z kontrowersji, że jakiś zawodnik nie miał zamiaru tak sfaulować jak sfaulował, pan wypalił: "Ale liczy się skutek! Przecież ja też nie miałem zamiaru wjechać w autobus!" (Żewłakow w grudniu 2020 będąc nietrzeźwym wjechał autem osobowym w autobus, za co później przeprosił - przyp. red.). Trzeba mieć do siebie spory dystans, żeby użyć takiego porównania!

Nie jestem pewien czy wszyscy tak dobrze odebrali ten żart, jak pan. Po programie zastanawiałem się czy to dobrze, że z tego w ogóle zażartowałem. Temat jednak poważny. Ale jeśli mam być szczery, a zna mnie pan trochę, to powiem, że uwielbiam śmiać się i żartować. Także z siebie.

Rozmawiał Dariusz Tuzimek

Źródło artykułu: WP SportoweFakty