Gdyby jakiś mało zorientowany kibic zadał pytanie, co to znaczy mocny charakter w futbolu, wystarczyłoby mu pokazać Jakuba Błaszczykowskiego. Był on przecież świetnym piłkarzem - przez wiele lat w ogóle najlepszym zawodnikiem kadry - ale kochamy go właśnie za ten jego silny charakter w czystej postaci, za ambicję, za nieustępliwość, za wolę walki. Za to, że zawsze dawał z siebie maksa, nawet jeśli zdrowie nie pozwalało. Za to, że był sercem reprezentacji.
W piątek Kuba zagra ostatni mecz w biało-czerwonych barwach, kończy się więc pewna epoka w kadrze. To był udany czas odbudowy marki polskich piłkarzy w Europie, do czego Błaszczykowski mocno się przyczynił. Także występami w Borussii Dortmund.
Wiem, że to dzień pisania laurek dla Kuby, ale to nie będzie laurka. Przez 17 lat jego występów w reprezentacji Polski miałem okazję obserwować go z bliska. Jako dziennikarz pracujący przy reprezentacji mogę powiedzieć szczerze: nie było z nim łatwo. Bywało, że relacje były dobre, bywało, że były szorstkie, albo ich w ogóle nie było. Świadomy swojej pozycji trzymał do mediów dystans.
Zazwyczaj mówił ciekawie, niebanalnie. Ale tylko wówczas, gdy akurat miał ochotę z dziennikarzem rzeczywiście pogadać, gdy nie krył się za frazesami, jakie się "klepie" w wywiadach tuż po meczu. Czasem też zdarzyło się, że palnął głupotę.
ZOBACZ WIDEO: Błaszczykowski nigdy się nie zastanawiał. Wysłał koszulkę z boiska
Jak wtedy, gdy po meczu z Czechami, w dniu odpadnięcia z Euro 2012, pożalił się - gdy cała Polska była wściekła na rozczarowujący występ piłkarzy - że zawodnicy dostali od PZPN-u za małą pulę biletów dla rodzin. Został wtedy ochrzczony "Biletellim" i po raz pierwszy podważono jego prawo do noszenia opaski kapitana.
Już wtedy rósł mu poważny konkurent do tego zaszczytu. Jeszcze u Waldemara Fornalika Kuba był kapitanem. Kolejnej próby zabrania opaski - już za Adama Nawałki - nie przetrwał. Odebrał to bardzo osobiście. Poczuł, że ta reprezentacja jest już bardziej Lewandowskiego niż jego. Grał w niej, ale był na swego rodzaju "wewnętrznej emigracji".
Był później jeszcze taki moment, że znów to jego słuchali kadrowicze, choć kapitanem był Lewandowski. Jest taka scena w filmie "Niekochani", który PZPN zrobił o reprezentacji Jerzego Brzęczka: piłkarze siedzą w szatni i słuchają, jak mówi prawdziwy lider - Kuba. Słucha też Robert, który siedzi w szatni z opaską kapitana na ręku. Ale się nie odzywa. Liderem był Kuba. Bez opaski. Jak łatwo się domyślić, długo to nie mogło potrwać.
Pamiętam dobrze pierwsze kroki Błaszczykowskiego w kadrze. Zdążył zadebiutować jeszcze u Pawła Janasa, ale na dobre w reprezentacji zadomowił się dopiero za Leo Beenhakkera. I początki Kuby w drużynie narodowej wcale nie były łatwe.
Sędziwy Holender wystawił go w podstawowym składzie w pierwszym meczu eliminacji Euro 2008 przeciwko Finlandii w Bydgoszczy. I musiał Kubę zdjąć już po 45 minutach, bo chłopak - jak mówi się w gwarze piłkarskiej - kopał się w czoło.
Mecz z europejskim Kopciuszkiem przegraliśmy 1:3, Beenhakker był besztany przez media, a ja w ocenach "rozjechałem" Kubę. Przyznam, że byłem przekonany, że nic z niego nie będzie. A już na pewno nie lider kadry. Bardzo się myliłem.
Beenhakker łatwo z Kuby nie zrezygnował - od razu poznał się na jego piłkarskiej jakości. W następnych meczach dawał mu kolejne minuty i oswajał z reprezentacją. Czasy były takie, że dziennikarze latali na mecze z kadrą tym samym samolotem. Gdy wracaliśmy z meczu z Kazachstanem w Ałmatach (lot trwał ponad 4 godziny), Kuba mnie zaskoczył.
W czasie nocnego przelotu, gdy inni zawodnicy spali albo popijali co nieco, Błaszczykowski wstał z fotela i w wąskim korytarzu samolotu zrobił pełne, pomeczowe rozciąganie mięśni. A w tamtych czasach takie zachowanie to wcale nie było coś oczywistego.
Wtedy jeszcze piłkarze na zgrupowaniach nie wylewali za kołnierz, o diecie bezglutenowej nikt nie słyszał, a tu taki młokos z Wisły Kraków nagle błysnął pełnym profesjonalizmem. Niby niuans, mała rzecz, ale od tamtej pory patrzyłem na niego inaczej.
Z każdym kolejnym meczem stawał się ważniejszym piłkarzem tej reprezentacji. Choć trapiły go kontuzje, szedł w górę. Jakby miał w sobie jakiś wewnętrzny motywator, głos, który mu szeptał do ucha: nie możesz się nigdy poddać, nie ty. Ty wytrzymasz wszystko, dasz radę.
Rodzinną tragedię z dzieciństwa niósł w sobie. Schowaną gdzieś na dnie duszy, w takich regionach, w które ludzki mózg świadomie się nie zapuszcza. Być może właśnie tamten dramat go nakręcał, był swego rodzaju paliwem, które pchało go na szczyty futbolu, choćby do finału Ligi Mistrzów. Trzymał się marzeń, bo na początku nic poza nimi nie miał.
Kuba całe lata mocował się z losem, rzucał mu kolejne wyzwanie. Upadków w karierze miał mnóstwo, ale zawsze potrafił wstać z kolan. Twardy facet!
Przecież kontuzje zabrały mu mundial w Niemczech w 2006 roku i Euro 2008. Później selekcjoner odebrał mu opaskę kapitana reprezentacji i dał ją największemu rywalowi. Przed Euro 2016 był odsunięty od gry w Fiorentinie, a na turnieju i tak był najlepszym w reprezentacji.
Ale i tak w ćwierćfinale z Portugalią nie wykorzystał decydującego rzutu karnego. A później był jeszcze spadek z Wisłą z Ekstraklasy. Ktoś inny na jego miejscu dawno by się poddał... Ale nie on. Nie Kuba.
Dlatego w piątek, niewiele po 21.00, pełne trybuny Stadionu Narodowego będą bić mu brawo. Już ostatni raz. Ale mocno i z przekonaniem, że właśnie żegnamy "serce reprezentacji".
Mecz Polska - Niemcy rozpocznie się o godz. 20:45. Transmisja w TVP 1, TVP Sport, Polsacie Sport Premium 1 oraz na platformie Pilot WP. Relacja tekstowa na WP SportoweFakty.