Zaczęło się od prowadzenia 2:0, skończyło na klęsce 2:3. Kibice, media i eksperci nie pozostawili suchej nitki na piłkarzach reprezentacja Polski, którzy w haniebnym stylu przegrali z Mołdawią w meczu eliminacji do Euro 2024. O meczu w Kiszyniowie rozmawiamy z byłym selekcjonerem, który zna smak awansu na mistrzostwa Europy.
Dariusz Tuzimek: Czy pan też jest w szoku po tym, jak reprezentacja Polski frajersko przegrała w Kiszyniowie z Mołdawią?
Jerzy Brzęczek, były piłkarz i selekcjoner kadry Polski: Jestem w szoku co do tego, co się tam wydarzyło i w jakich okolicznościach to się stało. Strata bramki kontaktowej na 2:1 kompletnie zamroziła i sparaliżowała naszą drużynę. Przestaliśmy grać w piłkę, nie byliśmy w stanie wrócić do meczu, który przecież mieliśmy poukładany i pod kontrolą.
Pan dobrze zna tych piłkarzy. Czy można się było spodziewać, że zaliczą aż taką wpadkę z zaledwie 171. drużyną w rankingu FIFA?
Odchodząc z reprezentacji, zdawałem sobie sprawę z deficytów i plusów naszej drużyny. Spodziewałem się, w jakim to może pójść kierunku, choć takiej historii, jaka wydarzyła się we wtorek w Kiszyniowie, to się jednak nie spodziewałem. To na pewno trudny moment dla kadry i jej trenera.
No ale niech pan proszę jakoś wyjaśni, co się stało w drugiej połowie meczu z Mołdawią. Nasi zlekceważyli rywala? Poczuli się zbyt pewnie? Co zaszło w głowach polskich piłkarzy?
Myślę, że przy prowadzeniu 2:0 stracili czujność. Byli przekonani, że mecz jest już ułożony i nic złego się nam nie stanie. Widać było, że zabrakło koncentracji. Ale zabrakło też przywództwa na boisku. Nie było na boisku ani jednego zawodnika, który potrafiłby odpowiednio zareagować na to, że mecz nam skręcił w złą stronę. Drużyna się kompletnie rozsypała.
Jak to możliwe, skoro to my mamy zawodników z topowych klubów Europy? Z Barcelony, Juventusu, Napoli, Arsenalu, Feyenoordu... A tu nas rozłożył na łopatki - przy całym szacunku - "kieszonkowy" napastnik z… Beitaru Jerozolima!
To, że reprezentacja Polski składa się z zawodników występujących w wielkich klubach, wcale nie oznacza, że drużyna jest silna mentalnie. Gubi nas to, że przestaliśmy w ogóle mieć pokorę. Wszystkim się wydaje, że teraz to już z automatu awansujemy na każdą wielką imprezę, bo tak było w ostatnich latach i nam się to po prostu należy. Tymczasem Włosi nie pojechali dwa razy z rzędu na mundial, Holendrzy nie zakwalifikowali się na mistrzostwa Europy (2016) i na mistrzostwa świata (2018). A jakie to są nacje piłkarskie? Co? U nich jest złe szkolenie? Kiepscy trenerzy? Słabi piłkarze? No chyba nie. Kochamy piłkę nożną także za to, że uczy pokory. My za tę wtorkową lekcję pokory słono płacimy. Ale skoro musieliśmy zapłacić, to widocznie ta lekcja była nam potrzebna.
Zobacz także: Nie dostał powołania do kadry. Zamiast w Mołdawii tak spędzał czas
Ja świetnie rozumiem, że błąd czy taka strata piłki, którą miał Piotr Zieliński, zawsze może się przydarzyć, ale tu nie chodzi o jedną akcję, o słabszy moment, czy o kwadrans kryzysu. Polacy przecież nie byli w stanie się otrząsnąć z tego koszmaru przez całą drugą połowę.
To jest właśnie to, o czym mówię. W takiej sytuacji decydują kwestie osobowości na boisku, silnych charakterów. Nie pomaga nam też to, że nie ma u nas w przestrzeni publicznej żadnej zdrowej, merytorycznej dyskusji o problemach kadry. Wszystko jest od ściany do ściany. Albo jesteśmy znakomici i wielcy, bo wygrywamy, albo jest histeria, bo przegrywamy. Trudno w takich warunkach mówić sensownie o rozwoju, szukać przyczyn, wyjść trochę dalej niż kwestie personalne, że ten się nadaje do reprezentacji, a tamten nie nadaje. Byłem selekcjonerem i odczułem to na własnej skórze. Zarzucano mi, że marnuję potencjał najlepszej generacji w historii polskiego futbolu, a po mnie jest już trzeci selekcjoner, który ma kłopot z wydobyciem tego potencjału. Na dodatek mamy w reprezentacji zmianę warty, odchodzą starsi zawodnicy, a wśród nich także postaci charyzmatyczne, z silnymi osobowościami. Tego ich następcom, niestety, brakuje.
Boje się, że znowu sprowadzimy wszystko do dyskusji, czy do kadry nie powinni wrócić Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak i Kamil Grosicki.
Ja na razie nie słyszałem i nigdzie tego nie czytałem, żeby któryś z nich zrezygnował z gry w reprezentacji. U nas jest tak, że łatwo się ludzi i ich kompetencje podważa i mam na myśli nie tylko piłkarzy. Bo przecież w mediach często się widzi powątpiewanie czy wręcz kpienie z polskich trenerów. Tymczasem zagraniczni szkoleniowcy mają u nas te same problemy co polscy, bo pracują w naszych realiach. Reprezentacja Polski ma w eliminacjach do Euro 2024 trzy rozegrane mecze, w tym dwie porażki. W tych trzech meczach straciliśmy sześć bramek. Przypomnę tylko, że gdy byłem selekcjonerem, to w całych eliminacjach, w których rozegraliśmy 10 spotkań, straciliśmy tylko pięć goli. Wygraliśmy wtedy osiem meczów, jeden zremisowaliśmy, a jeden przegraliśmy. A chyba nie muszę przypominać, jakie recenzje – mimo takich wyników – dostawaliśmy.
Patrząc na kłopoty, jakie na początku pracy z reprezentacją Polski mieli zarówno Leo Beenhakker, jak i Paulo Sousa i teraz Fernando Santos, można powiedzieć, że zanim selekcjoner z zagranicy zorientuje się, gdzie ma koło domu najbliższy sklep spożywczy, już zdąży pogubić punkty w eliminacjach.
Wiadomo, że gdy kadrę bierze obcokrajowiec, to on – nawet jeśli ma duże, własne doświadczenie – dopiero poznaje reprezentację Polski, uczy się naszych zawodników. A do tego potrzeba czasu i wielu przeprowadzonych treningów. To musi potrwać. Wcale nie jestem zaskoczony, że najpierw trzeba zapłacić frycowe. Gdy taki trener zagraniczny patrzy na kluby, w których Polacy grają, to w zestawieniu personalnym zespołu wszystko mu się zgadza. Ale już na boisku, pod względem funkcjonowania drużyny i tego, czy jest ona odpowiednio poukładana charakterologicznie, to się zgadzać nie musi. Starsi zawodnicy mogą być czasem nawet w słabszej formie, ale są ważni i potrzebni, bo ich obecność w szatni przed meczem i na całym zgrupowaniu dużo daje drużynie. Buduje ją, dodaje odwagi i pewności siebie.
Kiedy pan powoływał do kadry Kubę Błaszczykowskiego, bo potrzebował w drużynie więcej charakteru, doświadczenia, charyzmy, to nie spotkało się to ze zrozumieniem ze strony mediów, części kibiców i prezesa Bońka… Raczej eksponowano to, że Kuba jest powoływany po rodzinie.
Mogę tylko powtórzyć, co powiedziałem wcześniej: u nas rozmawia się o reprezentacji emocjonalnie, a nie merytorycznie.
To niech pan uważa. Ja rzucam niewygodne dla pana pytanie, a pan niech sobie z nim radzi: czy gdyby w Kiszyniowie kapitanem reprezentacji był Kuba Błaszczykowski, to do takiej sytuacji – że nie ma na boisku nikogo, kto byłby w stanie obudzić drużynę – w ogóle by nie doszło?
Mała prowokacja pod Roberta Lewandowskiego, co?
Ma pan prawo milczeć, nawet to symboliczne osiem sekund!
Ja "Lewego" bardzo szanuję jako piłkarza, bo jego klasa sportowa jest niepodważalna. Ale myślę, że już część kibiców widzi, że brakuje czasem w meczu, a czasem już po spotkaniu, takiej reakcji z jego strony, która pomogłaby drużynie, poniosłaby zespół. On jest najbardziej potrzebny drużynie w kryzysowych momentach, bo jak się na boisku wszystko dobrze układa, to każdy zawodnik sobie poradzi. Lider jest od brania ciężaru na swoje barki, gdy inni tego ciężaru nie są w stanie unieść. Nie chcę tu porównywać Roberta do Kuby pod tym względem, bo niczemu to nie służy. Kuba był wyjątkowy. Ma silną osobowość, otacza wszystkich szacunkiem i nie boi się brać odpowiedzialności na swoje barki. Ale wiem, że z taką charyzmą to trzeba się urodzić, nie każdy ją ma.
Co się dzieje według pana z Piotrem Zielińskim? Nie chodzi o to, że popełnił błąd przy pierwszym golu dla rywali, ale że ten błąd go totalnie stłamsił i uniemożliwił jakiekolwiek prowadzenie gry kadry. A przecież on jest dzisiaj gwiazdą już wręcz europejskiej piłki, liderem mistrza Włoch, czyli Napoli. Czemu on tak gaśnie, gdy zakłada koszulkę reprezentacji?
Pod względem umiejętności, to nasz najlepszy zawodnik. No ale dochodzi jeszcze strona mentalna. W klubie – odkąd dojrzał i odkąd został ojcem – dobrze mu idzie, ma świetne statystyki, jest liderem Napoli. Natomiast trzeba to wiedzieć o nim, że jest to bardzo wrażliwa osobowość, dobry człowiek, który sporo bierze do siebie. Gdy ja prowadziłem kadrę, chciałem nawet, by to on był kapitanem w tych meczach, w których nie gra Robert Lewandowski. Chciałem go mocniej zdopingować, żeby nie tylko brał na siebie odpowiedzialność, ale także czuł zaufanie selekcjonera. Ostatecznie nie wprowadziliśmy tego w życie, ale często się zastanawiałem, czy ta opaska dodałaby mu więcej pewności, czy przeciwnie, byłaby dodatkową presją.
Akurat we wtorek był pan w Truskolasach na turnieju charytatywnym dla młodzieży "Kuba Cup", organizowanym przez Kubę Błaszczykowskiego. Pewnie razem oglądaliście mecz reprezentacji w Kiszyniowie. Jaka była ocena występu Polaków według pana siostrzeńca?
Był rozczarowany jak po każdej porażce kadry, bo zawsze dobrze życzy tej drużynie. Ale myślę, że on jest mniej zaskoczony losami tej drużyny, bo przecież grał u kilku selekcjonerów, zna zespół, zna ludzi, a dodatkowo był teraz na zgrupowaniu. Jego ocena kadry jest – powiedziałbym – realna, a nie życzeniowa.
Zatem nie ma pan nic optymistycznego do powiedzenia polskiemu kibicowi?
Pomimo złej sytuacji w tabeli nadal wierzę, że reprezentacja zakwalifikuje się na mistrzostwa Europy. Dodam jeszcze tylko, że na turnieju „Kuba Cup” widziałem młodego piłkarza, co do którego jestem przekonany, że za kilka lat zobaczę go w reprezentacji Polski. Rosną więc już nam nowe kadry, nie będzie tak źle. Tym bardziej że powody do optymizmu dała nam niedawno reprezentacja U-17 na mistrzostwach Europy na Węgrzech.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek