Mało brakowało, a świat - nie tylko piłki - nigdy by o nim nie usłyszał. Przy porodzie pojawiły się komplikacje, które mogły uczynić go kaleką albo nawet odebrać mu życie. Obronił się przed tym, co nie powinno szczególnie dziwić.
Kończący karierę w wieku 45 (!) lat Gianluigi Buffon jest doskonałym przykładem wielkiego sportowca, który pozostał normalnym człowiekiem.
Inkubator i kanapki z mortadelą
Pochodzi z niewielkiej toskańskiej miejscowości Carrara, położonej nieopodal rzeki Carrione. Dzień jego narodzin, choć na pierwszy rzut oka szczęśliwy, naznaczony został prawdziwym koszmarem. Adrian i Maria Buffonowie nie mogli w pełni nacieszyć się narodzinami swojego trzeciego dziecka.
Syn został im zabrany, jeszcze zanim zdążył zagościć na ich rękach. Przejęta stanem noworodka pielęgniarka w pośpiechu zaniosła go na oddział intensywnej terapii. Kilkadziesiąt lat później mama Buffona wzięła głęboki oddech i przez dłuższą chwilę milczała. Ze łzami w oczach opowiadała o dramatycznych wydarzeniach, które spotkały jej ukochaną rodzinę:
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ma "młotek" w nodze! Tak strzela syn Zinedine'a Zidane'a
- Wydawał się zdrowy, ważył cztery kilogramy. Okazało się jednak, że dusiła go pępowina. Miał sinicę z powodu braku tlenu i leżał w inkubatorze przez pięć lub sześć dni. Po prostu tam leżał tak jak Jezus na krzyżu. Nikt wtedy jeszcze nie miał informacji, czy doszło do uszkodzenia mózgu. Kiedy lekarze przynieśli go nam, powiedzieli tylko: "Bóg jeden wie...". Miłościwy Pan był dla nas bardzo dobry. Gigi rozwijał się zaskakująco szybko, beż żadnych problemów ze zdrowiem. Chodził i mówił już w wieku dziewięciu miesięcy. Nawet wtedy był numerem jeden.
Z mamą łączy go wyjątkowa więź. Od zawsze był jej oczkiem w głowie, największą miłością i życiowym sukcesem. Znakomite relacje ma również z rodzeństwem, a konkretnie dwiema starszymi siostrami - Veronicą oraz Guendaliną, które także uprawiały sport, będąc siatkarkami.
W wywiadzie dla "Corriere della Sera" Guendalina wracała myślami do dawnych czasów: - Wiem, że mój brat dla wszystkich jest legendą, ale dla mnie nadal jest małym chłopcem z meczów juniorskich drużyn. Biegał w kółko z dwoma dużymi czerwonymi policzkami, włosami postawionymi na jeża, chudymi nogami i sporym brzuszkiem. Lubił naprawdę dużo jeść.
Jedzenie obdarzył wielkim uczuciem, kiedy jako dziecko odwiedzał rodzinne strony ojca. Adriano Buffon pochodził z Latisany, ale jego rodzeństwo mieszkało w pobliskiej Pertegadzie, gdzie Gigi spędził wiele lat we wczesnej młodości.
Przebywał tam ze swoim wujem Giannim, ciotką Marią i babcią Liną. Ich mieszkanie znajdowało się nad sklepem spożywczym, który prowadzili z pomocą Aldiny, innej cioci Gianluigiego. W swojej autobiografii dzielił się wspominkami na ten temat:
"To był magiczny świat. Poruszanie się po półkach, bieganie i zjeżdżanie po przejściach pełnych rzeczy do jedzenia. Zawsze miałem pełny żołądek. Najbardziej lubiłem kanapki z mortadelą, które pożerałem w gigantycznym tempie"
Kameruńczyk, który zmienił bieg historii
Po rodzicielach odziedziczył wraz z siostrami sportowe geny, bowiem Maria Buffon zawodowo rzucała dyskiem i pchała kulą, natomiast Buffon senior był znanym w całych Włoszech sztangistą. Nic dziwnego więc, że Gigiego również ciągnęło do wysiłku fizycznego.
Na początku miał spore problemy ze znalezieniem odpowiedniej dla siebie dyscypliny, ale w wieku sześciu lat rodzice zapisali go do szkółki malutkiego amatorskiego klubu USD Canaletto Sepor z miasta La Spezia, które znajdowało się 30 kilometrów od Carrary.
Jego pierwszym trenerem został jego ojciec, który pomimo uprawiania innego sportu, był zapalonym fanem piłki nożnej i opiekunem młodych piłkarzy Canaletto. W przeciwieństwie jednak do archetypowego "nachalnego rodzica" nie narzucał na syna zbędnej presji i nie pajacował przy linii boiska, krzycząc i wymachując rękami w celu chęci polepszenia gry swojej pociechy. Wolał po prostu dać mu się dobrze bawić.
Smarkaty Gigi nie podchodził do futbolu tak entuzjastycznie, zdecydowanie bardziej wolał grać w ping-ponga. Jak sam mówi, początki przygody z piłką nie były dla niego optymistyczne, ale spodobała mu się idea posiadania specjalnego stroju meczowego, własnej torby oraz odpowiednich butów.
Co ciekawe, Buffon nie zaczynał kariery w roli bramkarza, tylko pomocnika. Debiut w drużynie prowadzonej przez tatę miał wymarzony. Zdobył piękną bramkę z rzutu wolnego. Ze względu na swoje gabaryty i posiadaną siłę, od małego był kimś w rodzaju specjalisty od stałych fragmentów.
Szczególnie podczas pobytu w Perticata, klubie z Carrary, do którego dołączył po opuszczeniu Canaletto, aby grać bliżej domu. Na jednym z młodzieżowych turniejów uderzył w poprzeczkę podczas swojego pierwszego w życiu występu na stadionie San Siro.
Człowiekiem, któremu zarówno Buffon, jak i cała Italia zawdzięczają bardzo wiele, jest kameruński bramkarz Thomas N'Kono. To właśnie on natchnął 12-letniego Gigiego do wskoczenia między słupki.
Oglądane z wypiekami na twarzy mistrzostwa świata w 1990 roku, gdzie Kamerun zakrobatycznie broniącym N'Kono w składzie odpadł dopiero w ćwierćfinale po heroicznym boju z Anglią, stały się momentem przełomowym w karierze Buffona.
- To, co zrobił dla Kamerunu podczas mistrzostw świata, zainspirowało mnie do zostania bramkarzem. Wszystkie oczy były zwrócone na graczy takich jak Diego Maradona i Gary Lineker, ale mnie zahipnotyzował N'Kono - powiedział kiedyś Buffon.
Wielka postać afrykańskiej piłki zwróciła uwagę Buffona już trzy lata przed rzeczonym mundialem, kiedy to Espanyol z nim na bramce wyeliminował z Pucharu UEFA wielki Milan prowadzony przez Arrigo Sacchiego.
N'Kono docenił sympatię i szacunek, jakim darzył go młodszy kolega po fachu. Zaprosił go do Kamerunu na swój pożegnalny mecz, jednak nie spodziewał się, że Buffon dotrzyma słowa i zjawi się na miejscu.
- Po raz pierwszy spotkałem go, gdy miał 20 lat i był w Parmie. Rok później poprosiłem go, żeby zagrał w moim pożegnalnym meczu. Powiedział tylko, że nie ma problemu i na pewno przybędzie. Szczerze mówiąc, byłem przekonany, że tak się nie stanie. Potem, w ostatniej chwili, zadzwonił do mnie i orzekł, że jest na lotnisku i wkrótce ma lot do Kamerunu. To było niesamowite - przyznał N'Kono.
Początki w Parmie, turniej z Tottim i nagłówek w gazecie
Latem 1990 roku ojciec zapytał go, czy chciałby spróbować swoich sił jako bramkarz. Mając w pamięci popisy N'Kono, 12-letni Gigi bez wahania potakująco kiwnął głową. Jedynym problemem było to, że w Perticacie usilnie wystawiali go w pomocy.
Inter Mediolan w tamtym czasie również poznał się na jego talencie i chciał sprowadzić go do siebie, aby ten grał w drugiej linii. Buffon był zdeterminowany, by zostać bramkarzem i na szczęście znalazł inny lokalny klub, który pozwolił mu grać na preferowanej pozycji.
Trafił do A.S.D. Bonascola Calcio, gdzie spotkał trenera bramkarzy, Avio Menconiego. - Miał znakomitą sylwetkę oraz spory wzrost. Dobrze radził sobie z grą nogami, ale koniecznie chciał zostać bramkarzem. Więc kiedy powiedzieli mi, że jest dzieciak, którego wiele klubów chce jako pomocnika, ja odparłem, żeby przysłali go do mnie - wspominał Menconi.
- Musiałem nauczyć go, jak poprawnie się rzucać i wpajałem mu do głowy, że za wszelką cenę zawsze musi utrzymać piłkę w rękach. Jeśli chodzi o całą resztę, to po prostu był stworzony do tego fachu - tłumaczył pierwszy opiekun Buffona-bramkarza.
Już w pierwszym sezonie gry w juniorskiej Bonascoli znalazł się na radarze trzech dużych włoskich ekip - Milanu, Bologni oraz Parmy. Największe zainteresowanie przejawiali Rossoneri. Wysłali nawet rodzicom Gigiego kontrakt do podpisania, jednak podróż do Lodi w celu sprawdzenia warunków i nowego otoczenia spowodowała, że Adriano i Maria zaczęli negatywnie patrzeć na fakt zamieszkania syna tak daleko od domu.
Bolonia wydawała się bardziej atrakcyjną opcją. Jednak nie wszyscy w klubie żywili przekonanie co do zawarcia umowy, więc sprawa utknęła w martwym punkcie. W Parmie także wątpili w umiejętności młodego piłkarza, ale jeden człowiek stamtąd od razu wiedział, że Buffon będzie wielki.
- Gdy tylko go zobaczyłem, powiedziałem sobie, że ten dzieciak to fenomen. Dyrektor sportowy Parmy nie był co do niego pewien, ponieważ Gigi miał płaskostopie, a jego technika pozostawiała wiele do życzenia. Ja jednak wiedziałem, że możemy nad tym popracować. Dałem wyraźnie do zrozumienia, że musimy natychmiast go pozyskać, zanim zrobi to ktoś inny - chwalił się Ermes Fulgoni, były trener bramkarzy Parmy.
I dodał: - Kiedyś na jednym z treningów byłem wkurzony na bramkarzy kilka lat starszych od niego. Ryknąłem wtedy, żeby spojrzeli na Buffona i brali z niego przykład, bo w przyszłości będzie numerem jeden w bramce reprezentacji, a w Serie A zadebiutuje jako 20-latek.
Na szczęście posłuchano jego słów i zaledwie 13-letni Buffon wkrótce zamieszkał w mieście, które słynie z wymyślenia parmezanu. Gdy opuszczał rodzinną Carrarę, przyjaciele i koledzy z drużyny Bonascoli zasypali go prośbami o oficjalne koszulki, spodenki, a nawet skarpetki z logiem jego nowego klubu.
Trener Menconi mierzył wyżej. Był przekonany, że Gigiemu będzie dane reprezentować Włochy. Zagaił go, aby ten wysłał mu pierwszą koszulkę, jaką założy podczas występu dla reprezentacji narodowej. Nastolatek obiecał to zrobić, ale uznał ten pomysł za absurdalny, szczególnie gdy zderzył się z trudnymi początkami nowego środowiska.
Splendor i honor grania dla kadry wydawały się zbyt odległe od ponurego życia w jego nowym domu - szkole z internatem imienia Marii Luigi. 13-letni Buffon był towarzyski i otwarty, więc w mgnieniu oka znalazł kumpli i jak sam mówił, nie dawał sobie w kaszę dmuchać. Problemem okazał się charakterek, który niebawem ujawnił.
Lubił się popisywać, być w centrum uwagi, na boisku podczas meczów często zwracał innym uwagę i krytykował w arogancki sposób. Takie postępowanie odbiło się na nim, kiedy w trakcie jednego ze sparingów popełnił fatalny błąd, który zauważył Fabrizio Larini, szef sektora młodzieżowego w Parmie.
Larini dał krnąbrnemu małolatowi wybór: zmieniasz swoje zachowanie albo pakujesz manatki i wracasz tam, skąd przyszedłeś. Na jego gorącą głowę wylano kubeł lodowatej wody. Podziałało. Wziął się za siebie i skupił swoje myślenie tylko na własnych słabościach oraz ciężkiej pracy. Zaledwie miesiąc później obronił trzy rzuty karne, gdy juniorska Parma triumfowała w finale czteroosobowego turnieju w Molassanie, na którym bronił fantastycznie.
To był ważny moment dla Buffona. Wszyscy trenerzy drużyn młodzieżowych Parmy zaczęli w niego wierzyć, a on sam ciągle robił duże postępy. Powołanie do młodzieżowej reprezentacji było kwestią czasu.
W maju 1993 roku bardzo pomógł Włochom awansować do finału mistrzostw Europy do lat 16, które ostatecznie padły łupem Polski. Przyszły król Rzymu, Francesco Totti, grał wtedy w ataku Italii, ale to właśnie Buffon, mimo że był 18 miesięcy młodszy, skradł tamtego dnia show.
W konkursie jedenastek w półfinale przeciwko Czechosłowacji obronił aż trzy. W tym samym dniu 16-letnia tenisistka Maria Francesca Bentivoglio dotarła do ćwierćfinału Italian Open. Następnego ranka na pierwszej stronie prestiżowego dziennika "La Gazzetta dello Sport" cały naród oglądał zdjęcia twarzy Marii oraz Gianluigiego. Nad nimi można było przeczytać duży nagłówek, który brzmiał: "Bentivoglio i Buffon, całe Włochy biją wam brawo".
Bezczelny debiutant, niefortunny numer i ustawka z kibicami
Latem 1995 roku dodano go do kadry seniorów "Gialloblu" na tournee po Ameryce Północnej. Kilka miesięcy później trener Nevio Scala włączył go do pierwszej drużyny. Zbliżał się mecz z Milanem, a Luca Bucci doznał kontuzji. Rezerwową opcją był Alessandro Nista, jednak 17-letni Buffon na treningach prezentował niewiarygodną formę.
- Każdy dzień przebiegał tak samo: Buffon był nie do pokonania, broniąc strzał po strzale. W piątek zwróciłem się do mojego trenera bramkarzy, Enzo Di Palmy. Zapytałem, czy też widzi to co ja. Odparł, że ten dzieciak jest lepszy, niż myślał, ale nie możemy wystawić go przeciwko Milanowi. Gdyby sparzył się w takim meczu, mógłby już nigdy nie wrócić na właściwe tory - wspominał Scala.
Dzień przed meczem znowu na treningu bronił wszystko. Wtedy Scala poczuł, że trzeba podjąć odważną decyzję. Poszedł do Gigiego, aby porozmawiać. - Co powiesz na to, że jutro chce wystawić cię do pierwszego składu? Jesteś gotowy? - zapytał nieśmiało trener. - No, ale w czym problem trenerze? - odparł Buffon, a na jego twarzy zarysowało się bezczelne zdumienie.
Nigdy nie bał się wyzwań, uwielbiał do nich dążyć. Za każdy razem, gdy pojawiał się trudny wybór, postępował zgodnie z własną naturą. Zero ściemy i pozery. Bezczelnie wszedł z buta do pierwszego składu i w meczu z wielkim Milanem nie dał rady pokonać go nikt.
Próbował Baggio, próbował Weah, swojej szansy szukał Boban. On jednak bronił jak w transie i po końcowym gwizdku na tablicy wyników widniały dwa zera. O swoim debiucie nie powiedział rodzicom, którzy dopiero na stadionie dowiedzieli się, że ich syn wita się z dorosłym futbolem.
Nie stronił od skandali. W Parmie kupił sfałszowaną maturę, by móc pójść na studia. Pewnego dnia zmienił numer koszulki z jedynki na 88. Później tłumaczył, iż nie zdawał sobie sprawy z neonazistowskiej symboliki tej liczby. "H" to ósma litera alfabetu. Napisana dwa razy tworzy "HH", co jest skrótem od owianego złą sławą "Heil Hitler".
Buffon ponoć o tym nie wiedział, choć kiedy w studiu telewizyjnym pojawił się w swetrze z napisem "Śmierć tchórzom", ludzie zaczęli wątpić w jego wyjaśnienia. Ten slogan używany był przez faszystów za czasów rządów Benito Mussoliniego. Znowu usprawiedliwiał się niewiedzą, mówiąc, że chciał tym zdaniem zmobilizować partnerów z zespołu do lepszej gry.
Stara Dama, czyli depresja, ale przede wszystkim lojalność i chwała
W drugim sezonie posadził na ławce Bucciego, stając się pierwszym wyborem nowego szkoleniowca klubu - Carlo Ancelottiego. Z każdym miesiącem bronił lepiej, pewniej, nabierał doświadczenia i sprytu.
Jego pozycja w świecie piłki szybko rosła. W 1997 roku zadebiutował w Lidze Mistrzów w spotkaniu ze Spartą Praga. W sezonie 1998/99 wygrał z Parmą Puchar Włoch i Puchar UEFA, a rok później sięgnął po krajowy Superpuchar.
Łącznie spędził w Parmie 10 lat, jeśli liczymy też czasy juniorskie. To kawał historii w jego arcybogatej karierze. Wielka karta zapisana w piłkarskiej księdze. Napisanie kolejnego rozdziału kosztowało Juventus horrendalną jak na rok 2001 sumę 53 mln euro.
Była to wówczas rekordowo zapłacona kwota, jeśli chodzi o pozycję bramkarza. Przez 17 lat był najdroższym bramkarzem w historii futbolu: - Cieszyła mnie kwota, jaką za mnie zapłacono. W tamtym czasie to było ewenementem, ludzie mówili, że taka kwota wydana na bramkarza to szaleństwo. Ja nie miałem z tym żadnego problemu. Juventus śledził moje poczynania w Parmie i jego działacze musieli sobie pomyśleć coś w stylu"„ku***, ale ten Buffon jest dobry".
Ze "Starą Damą" od razu zaczął odnosić sukcesy, a jego interwencje krok po kroku budowały legendę, którą jest dzisiaj. W pierwszym sezonie Juventus z Buffonem w bramce wygrał ligę, w następnym powtórzył ten wyczyn, a w dodatku doszedł do finału Ligi Mistrzów.
W decydującym meczu Juve zmierzyło się z innym włoskim gigantem - Milanem. Po 90 minutach oraz dogrywce było 0:0, więc o wszystkim zadecydowały rzuty karne. Buffon zatrzymał strzały Seedorfa i Kaladze, ale to nie wystarczyło i Milan ostatecznie wygrał konkurs jedenastek 3:2.
Niedługo później Gianluigi musiał stawić czoła prawdopodobnie najtrudniejszemu przeciwnikowi w życiu - depresji. Ta straszna choroba, która była powodem samobójstwa innego golkipera, Roberta Enke, zawładnęła jego życiem w 2004 roku. Wylewnie mówił o tym wielkim kłopocie.
- Przeszedłem depresję. Osiągnąłem wiek, w którym musiałem dorosnąć i zacząć traktować życie nieco poważniej, co wywarło na mnie ogromny wpływ. Cierpiałem na straszny niepokój i czasami w środku gry moje nogi zaczynały się trząść w niekontrolowany sposób. To było dość przerażające - mówił.
- Zdarzyło się, że tuż przed meczem poprosiłem trenera, by rezerwowy bramkarz wszedł za mnie. Ja nie czułem się na siłach. W jakiś sposób zauważyłem, że to wszystko jest trudne do opanowania, a moje ciało i umysł nie wytrzymują tej presji. Kibiców tak naprawdę gówno obchodzi, jaki masz humor i czy wszystko jest okej. Wszyscy widzą tylko piłkarza, idola - kontynuował.
- Znają Buffona, ale zapominają o Gigim. O moim cierpieniu wiedziałem tylko ja, nie powiedziałem o tym nikomu. Starałem się wysyłać bliskim i kolegom z drużyny małe sygnały. Powoli zdałem sobie sprawę, że z tego da się wyjść. Przewartościowałem parę rzeczy. Kiedyś myślałem, że psycholog to złodziej, który wyłudza pieniądze od pogubionych ludzi. To nieprawda. Jeżeli trafisz na dobrego psychologa, on pomoże ci z tego wyjść. Mnie się udało - triumfował.
W maju 2006 roku wybuchła słynna afera Calciopoli. W jej wyniku Juventus utracił tytuły mistrza Włoch "wywalczone" w sezonach 2004/05 i 2005/06 i został zdegradowany do Serie B. Stało się jasne, że stolicę Piemontu opuści wówczas wielu piłkarzy, którym wizja gry w drugiej lidze po prostu nie odpowiadała.
Buffon miał dylemat, poważnie zastanawiał się nad transferem. Lojalność okazali między innymi Del Pierro i Nedved, jednak oni byli ikonami klubu, a on trafił do niego ledwie kilka lat wcześniej. Ostatecznie postanowił zostać, czym na zawsze zyskał szacunek biało-czarnej strony Turynu.
- Byłem szczęśliwy, że postanowiłem zostać w Juventusie. Mocno wahałem się nad odejściem do Milanu, ale finalnie podjąłem dobrą decyzję. Niektórzy ludzie mogą dać przykład swoim postępowaniem. Ktoś musiał posłać w świat wiadomość, że w życiu najbardziej liczą się uczucia i własne przekonania, a nie pieniądze czy sława. Gdybym miał podjąć decyzję drugi raz, byłaby ona taka sama - mówił.
Juventus - czego można było się spodziewać - po roku wrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale Buffon n klubowe trofeum musiał czekać do 2012 roku, kiedy Juve wróciło w końcu na dobre do gry o wielkie sukcesy.
"Bianconeri" zdominowali całą dekadę w lidze włoskiej, zdobywając dziewięć tytułów z rzędu. Gigi przez cały ten okres stanowił ostoję w bramce turyńczyków. Jego dokonania na krajowym podwórku były czymś wielkim, ale Buffonowi, jak i całemu Juventusowi, mocno zależało na triumfie w Lidze Mistrzów. To stało się dla niego czymś w rodzaju obsesji. Ostatecznego spełnienia. Zamknięcia wspaniałej podróży. Po przegranej w 2003 roku Buffon miał na triumf jeszcze dwie sposobności.
W 2015 roku Juve musiało uznać wyższość Barcelony, a dwa lata później Realu Madryt. Wyścig po upragnioną zdobycz był jego największą motywacją, kiedy już osiągnął zaawansowany dla zawodnika wiek. To był wyścig, który zakończył się przed metą.
Paryski romans z papierosem w buzi i powrót na stare śmieci
Gdy Wojciech Szczęsny zamienił Romę na Juventus, Buffon miał już 39 lat. Było jasne, że nadchodzi zmierzch jego kariery. Na początku ich wspólnej egzystencji w klubie panowie dzielili się liczbą minut spędzaną na murawie, ale Gigi wiedział, że Polak został na Allianz Stadium sprowadzony z myślą jego zastępstwa.
Potrzebował wyzwań, bo przecież wyzwania stanowiły dla niego inspirację. Kiedy latem 2018 roku przyjął ofertę od Paris Saint-Germain, piłkarski świat nie dowierzał. Po 17 latach spędzonych w Turynie jego transfer był dla kibiców trudnym tematem.
Do stolicy Francji nie trafił jako rezerwowy bramkarz. W pierwszym i - jak się okazało ostatnim - sezonie w PSG rozegrał 25 spotkań, zdobywając mistrzostwo i Superpuchar Francji. Podczas jednego ze spacerów paryskimi uliczkami paparazzi przyłapali go, jak odpala papierosa i zupełnie swobodnie kroczy z nim chodnikiem, co rusz się zaciągając.
Papierosy to jego słabość. Pierwszego zapalił, mając zaledwie 14 lat. Możliwe, że właśnie to zamiłowanie do puszczonego dymka w jakiś sposób wpłynęło na jego świetne relacje ze Szczęsnym. Wystarczy wspomnieć, jak Buffon przywitał go w Juventusie.
- Wchodzę do szatni i pierwsze, co widzę, to kłęby szarego dymu. Idę na koniec, a tam dwa wielkie skórzane fotele, na jednym z nich rozłożony jest Gianluigi Buffon. Obok niego stolik, popielniczka wielkości pokrywy od studzienki i oczywiście masa kiepów. Buffon bez cienia skrępowania palił papierosy w szatni mistrza Włoch, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Byłem w totalnym szoku! "Ty, ale mi powiedzieli, że tu nie można palić". Gigi tylko szeroko się uśmiechnął. Teatralnie się zaciągnął i rozbroił mnie, mówiąc: "Witaj w Juventusie, Wojtek" - ujawnił Szczęsny w książce "W krainie piłkarskich Bogów".
Na Parc des Princes chcieli zaproponować mu przedłużenie kontraktu o kolejny rok, ale on nie okazywał zainteresowania. Nie skusiły go wielkie pieniądze, bowiem zgadzając się na prolongatę umowy, musiałby pogodzić się z rolą zmiennika.
- Kilka miesięcy temu mogłem podpisać nowy kontrakt. Odmówiłem, ponieważ nie chciałem być rezerwowym. Miałem sporo czasu do namysłu. Zrezygnowałem z wielkiej kasy, jaką mi proponowano, bo w wieku 41 lat wciąż potrzebuję emocji - tłumaczył.
Po rocznym romansie w Paryżu wrócił do ukochanego klubu. Chwilę potem pobił rekord Paolo Maldiniego w liczbie występów w Serie A. Licznik zatrzymał się na 657.
Po prostu mistrz świata
Jego wybitny etap w reprezentacji Włoch zasługuje na wyodrębnienie. W dorosłej kadrze zadebiutował 29 października 1997 roku. W meczu el. MŚ 1998 z Rosją (1:1) zmienił kontuzjowanego Gianlucę Pagliucę. Nie zachował czystego konta, bo pokonał go... Fabio Cannavaro.
Na mundialu we Francji był jedynie zmiennikiem Pagliuki, a Włosi pożegnali się z turniejem w ćwierćfinale. Po mundialu nad Sekwaną dotychczasowy numer jeden w narodowych barwach już nie zagrał, więc Buffon mógł zacząć pisać własną historię.
Z powodu urazu ominęło go Euro 2000. A mundial w Korei Południowej i Japonii okazał się prawdziwą klęską, w dodatku okraszoną "błędami" sędziów. Włosi z Buffonem między słupkami z trudem wyszli z grupy, a w drugiej rundzie trafili na gospodarzy, którym arbitrzy pomagali, jak tylko mogli.
Euro 2004 roku również okazały się dla Włochów bardzo nieudane, bowiem żegnali się z nimi już po fazie grupowej. W pierwszym meczu grali z Danią i bezbramkowo zremisowali, a jedyną osobą, która po końcowym gwizdku uśmiechała się od ucha do ucha, był Buffon. To właśnie w tamtej chwili jego problemy po długiej walce z depresją ostatecznie zniknęły.
- Stało się to nagle. W najgorszym okresie miewałem chwile, w których bałem się wychodzić na murawę. Podczas Euro 2004 graliśmy na otwarcie z Danią. To było bardzo ciężkie i wyrównane spotkanie, po którym tylko ja mogłem w stu procentach się cieszyć. Zdałem sobie wtedy sprawę z tego, że moje problemy natury psychicznej odeszły już na dobre - przyznał.
Na miano najpiękniejszego momentu w reprezentacyjnej, ale też pewnie ogólnie całej karierze zasłużył mundial w Niemczech. Włochy po raz czwarty zostały mistrzem świata, a Buffon przez cały turniej puścił zaledwie jedną bramkę (w grupowym meczu z USA). Retrospekcje z finału opisywał w swojej książce:
"Finałowy mecz z Francją zremisowaliśmy, ale ostatecznie zwyciężyliśmy po serii rzutów karnych. Żadnego nie obroniłem, choć w trakcie meczu zrobiłem to, co do mnie należało, ale będę mógł opowiadać wnukom, że Trezeguet przestraszył się mnie stojącego w bramce i dlatego przestrzelił. Wiem, że nikt temu nie zaprzeczy. No, może sam David, ale on się w tym wypadku nie liczy.
Do wykonywania jedenastki nie podszedł Zinedine Zidane - został wcześniej wyrzucony z boiska za paskudny wybryk. Muszę jednak w tym miejscu się do czegoś przyznać. Byłem jedyną osobą na boisku, która widziała, jak Zidane uderza Materazziego. Od razu podbiegłem do sędziego liniowego i o wszystkim mu powiedziałem.
Fakt, nie był to zbyt sportowy gest z mojej strony, nie w moim stylu - dlatego nie jestem z niego dumny. Złożyło się na to kilka czynników: zbyt duża presja, zbyt dobrze grający Zidane, zbyt trudna sytuacja naszej drużyny i zbyt wielka pokusa, by dostał czerwoną kartkę i na ostatnie minuty meczu zniknął z boiska. Nie potrafiłem tego powstrzymać. Po finale zemdlałem z wrażenia".
Gigi brał udział w jeszcze czterech wielkich turniejach, jednak udane dla niego i jego kraju były tylko mistrzostwa Europy w Polsce i Ukrainie, gdzie Italia zajęła drugie miejsce. O Euro 2008, MŚ 2010, MŚ 2014 i Euro 2016 chciałby pewnie zapomnieć.
Ostatnimi spotkaniami o punkty w kadrze były dla Buffona baraże do mundialu w Rosji. Włosi przegrali dwumecz ze Szwedami i pierwszy raz od 60 lat zabrakło ich na turnieju dla najlepszych drużyn globu. Gigi rozpłakał się przed kamerami, jego marzenia o występie na szóstych mistrzostwach świata legły w gruzach.
Karierę w reprezentacji zakończył kilka miesięcy później, w przegranym towarzyskim meczu z Argentyną. Grał oczywiście w roli kapitana, co od 2008 roku było dla niego standardem. 176 - tyle razy zagrał dla swojego kraju. Wynik ten stanowił wtedy rekord w liczbie gier w kadrze wśród europejskich piłkarzy.
Piękna gablota i niedokończona opowieść
W zawodowej piłce był przez prawie 28 lat. Rozegrał w tym czasie imponującą liczbę 1151 meczów. Jego osiągnięcia muszą budzić podziw. 10 razy był mistrzem Włoch, wygrał także sześć Pucharów i sześć Superpucharów kraju. Z PSG sięgnął po mistrzostwo Francji i Superpuchar Francji, a z Parmą dorzucił jeszcze Puchar UEFA. Najważniejszym trofeum pozostaje jednak mistrzostwo świata, które wespół ze srebrnym medalem mistrzostw Europy tworzy wspaniałą reprezentacyjną karierę.
Do najważniejszych indywidualnych sukcesów trzeba zaliczyć drugie miejsce w plebiscycie Złotej Piłki w 2006 roku, 12 statuetek dla najlepszego bramkarza sezonu w Serie A, nagrodę dla najlepszego bramkarza mundialu w Niemczech, laur od UEFA za bycie piłkarzem 2003 roku w Europie oraz trzykrotną obecność w drużynie roku według FIFA. Otrzymał także Order Zasługi Republiki Włoskiej (2006).
Pięknie wypełniona gablota to nie wszystko. Wygrał nie tylko sporo złota, ale też zaskarbił sobie sympatię fanów z całego świata. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to zwykły gość. Taki sam jak każdy inny facet.
Sodówka nie odbijała mu od czasów nastoletnich, jego hierarchia wartości wywoływała szacunek. Nigdy nie wstydził się płakać, robił to często. Swoją klasą jako człowiek być może przebił nawet tę sportową, a zważywszy na to, jak wielka ona jest, to cóż, czapki z głów, panie Gianluigi.
Nadszedł moment, kiedy trzeba raz na zawsze powiedzieć "koniec". Sam często żartował, że może pożegna się z piłką, gdy będzie miał 65 lat. Pomylił się o 20.