Listkiewicz rządził PZPN-em w latach 1999-2008. Teraz nieoczekiwanie wraca do struktur związku. Z byłym sędzią piłkarskim rozmawiamy o kulisach tego powrotu, a także ostatnich kłopotach PZPN-u.
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Na co to panu?
Michał Listkiewicz, były prezes związku, przewodniczący Komisji Zagranicznej PZPN: Kilka dni temu zwrócił się do mnie mój związek - bo uważam, że PZPN to mój związek i tak zawsze będzie. Spędziłem w nim większość zawodowego życia, pokonując drogę od pucybuta do prezesa. Pełniłem bodajże osiem różnych funkcji. Skoro wiceprezes ds. zagranicznych Mieczysław Golba i sekretarz Łukasz Wachowski złożyli taką propozycję, chcę pomóc. Tym bardziej że działalność międzynarodowa była przez lata traktowana po macoszemu. W PZPN, tak jak w rządzie, powinna być komórka zajmująca się działaniem na polu zagranicznym. Za prezesury Kazimierza Górskiego byłem wiceprezesem ds. zagranicznych i wiem, że to ważna dziedzina. Na szczęście PZPN ma mocną pozycję międzynarodową, to efekt jeszcze Euro 2012. Potem były m.in. mistrzostwa świata do lat 20 czy dwa finały Ligi Europy. Jesteśmy liczącym się członkiem światowej rodziny piłkarskiej.
Co dokładnie będzie pan robił?
Stworzymy małą komórkę. Będę doradzał władzom związku, które mają na głowie wiele innych spraw. Podpowiem, gdzie aplikować, o jakie imprezy się starać? Mam sprawiać, by wizerunek związku na świecie był lepszy. Rzecznik dyscyplinarny Adam Gilarski, którego radzono się przed złożeniem mi propozycji, wystawił mi bardzo pozytywną rekomendację, co mnie niesamowicie cieszy. Zaznaczam, że nie będę pobierał pieniędzy za wykonywaną pracę.
ZOBACZ WIDEO: Czarne miesiące PZPN. Co dalej? "Zrobiło się nieciekawie"
Nie ma pan wrażenia, że w PZPN co chwilę wybucha pożar? Choćby ostatnia afera z Mirosławem Stasiakiem.
Jestem uodporniony. Za moich czasów były dużo większe problemy - straszliwa afera korupcyjna, którą przespaliśmy. Za późno nastąpiła reakcja związku i przede wszystkim moja. Boleśnie nauczyłem się wiele rzeczy na własnych błędach. Byłem w Polsce wrogiem publicznym numer 1. Wiem, co czuje teraz prezes Kulesza. Trzeba przez to przejść i iść dalej. Od wydawania wyroków są sądy, a od oskarżeń - prokuratorzy. Takie wpadki jak ze Stasiakiem na tle moich czasów to naprawdę...
Złośliwi powiedzą, że PZPN ma problemy wizerunkowe związane z aferą korupcyjną i nagle sięga po człowieka, za którego rządów ta afera wybuchła.
No tak, ale wyszedłem z niej z podniesioną głową. W stosunku do mnie nie było żadnych oskarżeń. Później nie przyjąłem funkcji prezesa honorowego, którą miałem zapewnioną. Byłoby niegodziwe, gdybym jako twarz afery korupcyjnej objął stanowisko. Zostałem wychowany na uczciwego i przyzwoitego człowieka, to dla mnie najważniejsze wartości. Pod tym względem chyba nikt nie ma do mnie zastrzeżeń. A to, że afera korupcyjna rozpętała się w moich czasach, jest teraz atutem, bo wiem, jak się przed tym ustrzec. Rozwiązania, które potem przyjęliśmy, zabezpieczają PZPN do dziś. Wszystkie te oświadczenia majątkowe, antykorupcyjne, ogromne kary za oszustwa itd. Podkreślę jeszcze raz: oczywiście zareagowaliśmy za późno.
Afera premiowa, zamieszanie z Czesławem Michniewiczem, skandal z ochroniarzem Roberta Lewandowskiego, lot Mirosława Stasiaka do Mołdawii - za kadencji Cezarego Kuleszy afera goni aferę. Jak pan ocenia jego prezesurę?
Ludzie mają krótką pamięć. Zapominają, że na początku była euforia i wspaniałe decyzje. Chociażby zachowanie prezesa w stosunku do Rosji (po napaści Rosji na Ukrainę prezes PZPN wydał oświadczenie, że reprezentacja Polski nie zamierza grać ze Sborną - przyp. red.). Nawet w skali europejskiej mówiono wtedy o nim jak o liderze, jeśli chodzi o postawę świata futbolu wobec Rosjan.
Sam początek był obiecujący, ale potem nastąpiła seria katastrof.
Katastrofa to jest jak zginą ludzie.
No dobrze - seria wpadek.
Tak już jest w piłce. Po ostatnim meczu Pogoni Szczecin w pucharach wszyscy wieszają psy na bramkarzu Pogoni Klebaniuku, a gdy za parę miesięcy wybroni brawurowo jeden, drugi mecz, ci sami ludzie będą go nosili na rękach. Jeśli chodzi o PZPN, wszystko zależy od wyników reprezentacji. Gdybyśmy wygrali w Kiszyniowie 4:0 - co było w zasięgu ręki i tylko piłkarzom możemy podziękować, że tak się nie stało - to ta sprawa ze Stasiakiem by przemknęła i nie byłoby takiej burzy.
Ale wcześniej były inne wpadki. To cała seria, a nie pojedynczy wypadek przy pracy.
Postrzegam to jako wpadki komunikacyjne. Takie rzeczy się zdarzają. To duże środowisko, PZPN to nie jest tylko Kulesza i jego zarząd, ale setki ludzi w wydziałach, terenie, komisjach. Trzeba być po prostu szczerym i transparentnym. Myślę, że zmiany personalne w Departamencie Komunikacji, które nastąpiły w ostatnich dniach, przyniosą efekt. Nowym dyrektorem został pan Tomasz Kozłowski, który zastąpił panią Aleksandrę Kostrzewską. Zmiana świadczy o tym, że nie wszystko było OK. Myślę, że PZPN się otrząśnie. A ja postaram się pomóc na polu międzynarodowym. I tłumaczyć, że to nie tak, że związkiem rządzą niewłaściwi ludzie. Rządzą właściwi, tyle że popełnili błędy. Jak każdy.
Bardzo liczę na wiceprezydenta UEFA Zbigniewa Bońka, z którym koleguję się od lat. Tak jak kiedyś on był moim podwładnym jako wiceprezes czy selekcjoner, tak teraz ja staję się jego podwładnym jako szef komisji związku, który podlega UEFA.
Skoro liczy pan na udaną współpracę z Bońkiem, nie wiem, czy prezes Kulesza nie utrudnił panu zadania - w niedawnym wywiadzie dla Interii wbił poprzednikowi kilka szpilek.
No wie pan... w tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Jeśli prezes Boniek nie będzie chciał mnie wesprzeć, to trudno, poradzę sobie. Znam więcej języków obcych od niego.
Wspomniał pan nowego dyrektora Departamentu Mediów i Komunikacji. Od też zaczyna pracę od gaszenia pożaru - PZPN wypuścił klip uświetniający 70. rocznicę Pucharu Polski. W materiale widać m.in. Antoniego Fijarczyka - sędziego skazanego za korupcję.
Aha. To jakieś ogromne przeoczenie. Nie powinno tak być. Antoni Fijarczyk odegrał fatalną rolę w tej całej [korupcyjnej] historii. Sądzę, że pomyłka nastąpiła na szczeblu technicznym. Ktoś przed wypuszczeniem klipu powinien to sprawdzić. W każdym razie błąd na szczeblu niższym niż szefa działu mediów.
Powiedział pan, że Kulesza to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Jego dotychczasową pracę ocenia pan pozytywnie?
Tak. W trakcie pełnienia tej funkcji trzeba przywyknąć do krytyki. Ale gdy kurz opada, ocenia się człowieka inaczej. Widzę to po sobie. Dziś ludzie patrzą na moją kadencję przychylniej niż kiedyś, tak samo pewnie będzie z Kuleszą. Widzę podobny schemat w przypadku Grzegorza Laty. Obecnie w wielu sprawach jest pytany o zdanie.
Ostatnio usłyszałem w środowisku wiele opinii, że czasy Laty wróciły. Ale w tym znaczeniu, że wróciła amatorka i brak transparentności.
Akurat tu się nie zgodzę. Euro 2012 zostało przeprowadzone wzorowo, najlepiej w historii. A człowiekiem, który za to odpowiadał, był Grzegorz Lato. Ja to wywalczyłem, a Grzegorz świetnie przeprowadził.
Mam inne zdanie co do Grzegorza Laty jako prezesa, ale szanuję pana perspektywę. Wiem, że pan pędzi, więc na koniec: co teraz przed panem?
Biorę się do pracy. Cieszę się, że gdy na zarządzie pojawił się temat mojego powrotu, nie było głosów przeciwnych. Ktoś się wstrzymał, ale cóż - nie ma człowieka, który ma samych przyjaciół. A jeśli jest, najwyraźniej coś z nim nie tak.
Rozmawiał Dariusz Faron, dziennikarz WP SportoweFakty