W Monachium Uli Hoeness, niczym Grzegorz G., w którego w "Długu" wcielił się Andrzej Chyra, wymyślił, że Robert Lewandowski "jest coś winien" Bayernowi. Nawet jeśli był, to oddał to, prowadząc w 2020 roku zespół do triumfu w Lidze Mistrzów. Więcej TUTAJ.
W Barcelonie jeszcze nikt publicznie nie wzywa Lewandowskiego do spłaty kredytu zaufania, ale podpowiadam: Robert, to jest ten moment. Posada Xaviego wisi na włosku. Najbliższe trzy mecze mają, według części hiszpańskich mediów, zdecydować o przyszłości trenera, który sprowadził Polaka na Camp Nou.
Brak zwycięstwa z FC Porto może skomplikować sprawę awansu do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. I w zasadzie uniemożliwić wygranie grupy i tym samym uniknięcie trudnego przeciwnika w 1/8 finału.
ZOBACZ WIDEO: Co Polacy myślą o reprezentacji Polski i Michale Probierzu? "Oglądałem. Źle zrobiłem"
A zbliżające się mecze ligowe z wyprzedzającymi ją w ligowej tabeli Atletico Madryt i Gironą rozstrzygną, czy Barca będzie się na poważnie liczyła w walce o mistrzostwo Hiszpanii. Po tych spotkaniach strata do lidera może wynosić aż 10 punktów. To przepaść.
Natomiast Joan Laporta, który użył inżynierii finansowej, by zebrać 45 mln euro na transfer Lewandowskiego, nie może spać spokojnie, myśląc o trzecim z rzędu pożegnaniu z Ligą Mistrzów po fazie grupowej.
To sportowa, wizerunkowa i przede wszystkim finansowa klęska, bo poważne pieniądze są do podniesienia z boiska dopiero w fazie pucharowej Champions League. A będąca w opłakanej sytuacji ekonomicznej Barca łaknie zastrzyku gotówki jak tlenu.
Parafrazując Winstona Churchilla, "jeszcze nigdy tak wielu nie potrzebowało tak wiele od jednego". Xavi i Laporta, ludzie, którzy spełnili wielkie marzenie "Lewego" i wyrwali go z Bayernu, potrzebują dziś jego bramek jak nigdy wcześniej. Przeznaczyli na to ponad 100 mln euro (transfer plus pensje) i mają prawo oczekiwać czegoś w zamian.
Owszem, w poprzednim sezonie jego gole pozwoliły Barcelonie odzyskać mistrzostwo, a jemu samemu dały tytuł króla strzelców La Ligi. Złoty medal na szyi i "Pichichi" u debiutanta nie zdarza się często, o czym pisaliśmy TUTAJ. To był wyczyn spektakularny, tyle że... "Lewy" zrobił po prostu to, co do niego należało.
Drużynie szło, a on strzelał gole. Można to odwrócić: drużynie szło, bo on strzelał gole. Teraz można natomiast zadać pytanie: Lewandowski nie strzela, bo Barcelona jest w kryzysie czy może Barcelona jest w kryzysie, bo Lewandowski nie strzela?
I dlatego bramek w zbliżającym się tryptyku potrzebuje też sam "Lewy". Nie tylko po to, by uratować Xaviego i uspokoić Laportę, ale też po to, by wysłać światu sygnał, że jeszcze coś znaczy, a nie tylko odcina kupony od dawnych osiągnięć.
W sezonie 2023/24 strzelił dla Barcy osiem goli w 15 meczach (we wszystkich rozgrywkach). Ostatni raz tak mało skuteczny na tym etapie był w sezonie 2010/11 - swoim debiutanckim w Borussii Dortmund. Nie jest to podróż w czasie, w którą wybrałby się z własnej woli. Ba, w Monachium zdarzały mu się pojedyncze miesiące, w których zdobywał więcej bramek.
Na naszych oczach kruszeją dwa mity o wielkości Lewandowskiego. Okazuje się też, że Polak jednak nie jest nieśmiertelnym herosem, który będzie dźwigał swoje zespoły na barkach do końca świata i jeden dzień dłużej. 35-latek ostatnio zawodzi pod tym względem zarówno w Barcelonie, jak i reprezentacji Polski (nie licząc meczu z Wyspami Owczymi).
Z kolei łatwość, z jaką Harry Kane w barwach Bayernu podbija Bundesligę, każe podać w wątpliwość strzeleckie dokonania Lewandowskiego w Monachium. Jak się okazuje, przy takim serwisie, jaki jest na Allianz Arenie, można wykręcać jeszcze lepsze wyniki niż Polak.
A rok 2023 jest w wykonaniu Lewandowskiego tak słaby, jak jeszcze niedawno nawet byśmy sobie nie wyobrazili. W 49 tegorocznych występach dla Barcelony i Polski zdobył tylko 27 bramek. Na kogoś, kto w poprzednich latach bił strzeleckie rekordy i regularnie przekraczał granicę 40 goli w roku kalendarzowym, to mizerny dorobek.
Czas to powiedzieć głośno: smutna prawda jest taka, że Polak gaśnie w oczach. I to w ekstremalnym tempie. Nagła zapaść przyszła po mundialu. Jakby w Katarze wyschło źródło jego długowieczności. Jakby ze łzami po golu z Arabią Saudyjską, pierwszym w karierze na mistrzostwach świata, uszło z niego coś więcej niż olbrzymia presja.
Jakby w tamtej chwili poczuł się spełniony, stracił motywację i teraz dryfował bez celu. Lewandowski może wyprowadzić mnie i myślących podobnie z błędu tylko w jeden sposób: prowadząc Barcelonę zwycięskim szlakiem przez zbliżający się tryptyk z FC Porto, Atletico i Gironą.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty