Uli Hoeness, wówczas najważniejszy człowiek w Bayernie, wypowiedział te słowa w lutym 2019 roku, przed startem fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Dziś Robert Lewandowski jest w Monachium noszony na rękach, a Karl-Heinz Rummenigge z sukcesem wstawił się za nim w FIFA ws. uhonorowania go za sezon życia. Wtedy jednak Polak był postrzegany przy Saebener Strasse bardziej jako niewdzięczny najemnik.
Zaczęło się jesienią 2017 roku od wywiadu Lewandowskiego dla "Der Spiegel". Polak otwarcie skrytykował politykę transferową klubu. Mówił, że bez odważniejszych inwestycji Bayern nie będzie w stanie konkurować z potęgami z innych lig. Jego słowa długo mocno rezonowały w środowisku. Takiego ataku na Hoenessa i Rummeniggego, dwie bawarskie świętości, i ich strategię prowadzenia klubu nie przypuścił z wewnątrz nikt wcześniej.
Analizowano, że Polak przygotowuje sobie grunt pod transfer do Realu Madryt. I faktycznie, kilka miesięcy później zatrudnił Piniego Zahaviego - superagenta, który miał doprowadzić do porozumienia między Bayernem a Realem. W Monachium byli jednak nieugięci. "Za każdym razem, gdy usłyszę, że Lewandowski chce od nas odejść, wyciągam z szafy jego kontrakt, patrzę do kiedy obowiązuje i spokojnie sobie dalej pracuję" - ucinał temat Rummenigge.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Robert Lewandowski show. Co za sztuczka!
W Bayernie poczuli się urażeni, że choć uczynili Lewandowskiego najlepiej zarabiającym piłkarzem w historii Bundesligi, ten wszedł w otwarty konflikt z klubem. Stefan Effenberg zaapelował nawet o pozbycie się Polaka. A gra na transfer odbiła się na formie "Lewego". Rundę wiosenną sezonu 2017/18 miał - jak na siebie - wyjątkowo nieudaną. Bayern doszedł do półfinału Ligi Mistrzów, ale "Lewy" strzelił gola tylko w pierwszym meczu 1/8 z Besiktasem. Nie trafił w rewanżu z Turkami, w dwumeczu z Sevillą ani w dwumeczu z Realem.
Po pięciu spotkaniach bez bramki spadła na niego mocna krytyka. A cztery dni po odpadnięciu z Królewskimi dolał oliwy do ognia. Gdy Jupp Heynckes zdjął go z boiska w meczu ligowym z 1.FC Koeln, Lewandowski nie podał mu ręki i zupełnie go zignorował. Ściągnął na siebie gniew środowiska. Paul Breitner nazwał go "egoistą bez szacunku". Dieter Hoeness zarzucił mu, że ma toksyczny wpływ na szatnię. Wytknął mu "złą mowę ciała" i zarzucił, że krytykuje wszystkich dookoła, a sam nie radzi sobie z krytyką.
Uli Hoeness wystąpił wtedy w roli "dobrego policjanta". Tonował nastroje wokół Lewandowskiego, ale gdy nadarzyła się okazja, sam przystąpił do ataku. Zemsta najlepiej smakuje na zimno. - Jest być może najlepszą "9" na świecie. Na wielkiej scenie jest nam jednak coś winny - rzucił na początku lutego 2019 roku, tuż przed startem fazy pucharowej Ligi Mistrzów.
Bayern przygotowywał się wtedy do dwumeczu 1/8 finału Ligi Mistrzów. "Lewy" miał stanąć na przeciwko Juergena Kloppa, któremu zawdzięcza najwięcej w karierze. Miał rywalizować z Virgilem van Dijkiem - najlepszym dziś obrońcą świata. I zmierzyć się ze swoją niemocą w decydujących spotkaniach. Dodatkowa presja nie była mu potrzebna, ale właśnie dlatego Hoeness przystąpił do kontrataku.
Chciał skarcić Polaka za to, że ten krytykuje klub, choć sam nie zrobił wiele, by wygrać z Bayernem Ligę Mistrzów. Hoeness był jednak uprawniony do wypowiedzenia tych słów. Od czasu pamiętnego półfinału z Realem (2013), gdy jeszcze jako piłkarz Borussii wbił Królewskim cztery gole, w fazie pucharowej Champions League Lewandowski zawodził.
Występy Polaka z Liverpoolem były kolejnymi rozczarowaniami - nie oddał nawet strzału na bramkę Alissona. Półtora roku później Polak może jednak powiedzieć: "Jesteśmy kwita, panie Hoeness". Choć w finale z PSG (1:0) nie strzelił decydującego gola, to on poprowadził Bayern do potrójnej korony.
W 9 wcześniejszych meczach strzelił 15 goli, trafiając do siatki w każdym ze spotkań, w których zagrał. I w końcu dał popis w fazie pucharowej. W 1/8 finału z Chelsea (3:0, 4:1) zdobył trzy bramki, a przy czterech asystował. A w ćwierćfinale z Barceloną (8:2) i półfinale z Olympique Lyon (3:0) dorzucił po golu i asyście.
W pięciu meczach fazy pucharowej miał udział przy 11 golach Bayernu - w całej historii Ligi Mistrzów większy wkład w zdobycz bramkową swojego zespołu na tym etapie miał tylko Cristiano Ronaldo w sezonie 2016/17. Portugalczyk strzelił wtedy 10 goli i zaliczył dwie asysty, ale miał na to 7 spotkań.
Nikt już nie powie, że Lewandowski jest cokolwiek winien Bayernowi. Teraz to Bayern zawdzięcza mu swoją drugą potrójną koronę w historii. Bez 55 (!) bramek Polaka Rummenigge nie miałby co wstawić do gabloty.
Czytaj również -> Kapusta: Bóg był dziś Polakiem
Czytaj również -> Lewandowski coraz bliżej podium listy wszech czasów