Łudziliśmy się, że długo wyczekiwany odpoczynek po trudnej rundzie jesiennej odmieni Roberta Lewandowskiego. Że wróci z nową energią i naładowanymi akumulatorami, ale nic z tego. Nowy rok, stary "Lewy".
Mecz Las Palmas - Barcelona (1:2) toczył się na zwolnionych obrotach, ale dla niego i tak wszystko działo się za szybko. Nie był w centrum wydarzeń. Po pierwszej połowie jego przypadek powinien zostać omówiony w programie interwencyjnym "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie", a nie na antenie Eleven Sports.
Realizatorzy zrobili na niego zbliżenie pierwszy raz w 49. minucie. Po tym jak uderzył w twarz rywala. I chwilę później, gdy sfaulował innego przeciwnika. To mówi wszystko o jego czwartkowym występie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Polak wymiata! Jego triki to prawdziwa maestria
Najlepszym zagraniem "Lewego" w tym meczu było natomiast to z 55. minuty, kiedy przed polem karnym Las Palmas został trafiony piłką w głowę, dzięki czemu futbolówka spadła pod nogi Sergiego Roberto, a po chwili Ferran Torres umieścił ją w siatce. Miał zatem udział w odwróceniu przez Barcę losów meczu, ale bądźmy poważni - nikt nie powie, że wszystko, czego dotknie, zamienia w złoto.
Kiedyś takie zdarzenia zapełniały taśmy kaset VHS z serii "Futbolowe jaja", a dziś stają się viralem za sprawą kont "Out of context" w mediach społecznościowych. No, nie o takim wpływie na boiskowe wydarzenia marzy Lewandowski i nie na takim rozgłosie mu zależy. Ale może lepiej dla niego, że ta kuriozalna "asysta drugiego stopnia" zdominuje rozmowę o jego grze.
Xavi zdjął go z boiska 20 minut przed końcem przy niekorzystnym dla Barcelony wyniku. To wymowne zachowanie trenera Barcy. Dawniej "Lewy" był nietykalny, tymczasem teraz Xavi uznał, że Lewandowski nie przyda mu się w walce o korzystny wynik. Znów, bo podobnie było niespełna miesiąc temu z Royalem Antwerpia (2:3) w Lidze Mistrzów.
Lewandowski zakończył mecz bez celnego strzału. W chwili zejścia z boiska, miał najmniej kontaktów z piłką spośród wszystkich piłkarzy Barcy, którzy rozegrali tyle samo czasu (21). Nawet bramkarz Inaki Pena miał ich więcej (30). Dalsze brnięcie w statystyki tylko potęguje dojmujące wrażenie, jakie (znów) zostawił po sobie "Lewy".
W pierwszych tygodniach w Barcelonie czuł się jak w Disneylandzie. Cieszył się jak dziecko. Piękny sen zamienił się jednak koszmar, z którego "Lewy" nie może się wybudzić od roku. Chociaż z drugiej strony, wciąż może czuć się jak w bajce. Niestety, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej przypomina Woody'ego z "Toy Story".
Kiedy to się tak wszystko popsuło? Cezurą w karierze "Lewego" są MŚ 2022. Jakby w Katarze ktoś spuścił wodę z fontanny młodości, z której w poprzednich latach czerpał wiadrami Polak. Jakby ze łzami po golu z Arabią Saudyjską, pierwszym w karierze na mistrzostwach świata, uszło z niego coś więcej niż tylko olbrzymia presja.
Nie ma w nim już tej pasji i tego ognia. Efekt? Rok 2023 był jego najsłabszym pod względem skuteczności (24 bramki) od 9 lat. Nic nie daje nadziei na to, że 2024 będzie lepszy. A - to bolesna prawda - Lewandowski bez worka bramek w ręce nie ma dla swoich drużyn dużej wartości.
Łudziliśmy się, że będzie jak Zlatan Ibrahimović, który miał prawdziwą złotą jesień kariery. Wszystko, czego dotknął, zamieniał w złoto. "Zlatanizował" otoczenie w PSG, LA Galaxy, Man Utd i Milanie. Lewandowskiemu brakło do tego charyzmy, choć w pierwszych tygodniach w Barcelonie wiele wskazywało na to, że będzie "lewandyzował" klub.
Był liderem, tryskał dobrą energią, zarażał nią innych. Proces ten skończył się po kilku tygodniach, nim na dobre się rozpoczął. Dziś "Lewy" roztacza złą energię. W Las Palmas wymachiwał rękami tak dużo, że zawstydziłby koordynatora ruchu naziemnego na lotnisku. A to coraz częstszy widok w meczach Barcy.
Frustracja wylewa mu się uszami. Brzydko się starzeje. Gigantom, a takim "Lewy" w szycie formy niewątpliwie był, trudno pogodzić się z przemijaniem i bezpowrotną utratą swojej wielkości. Długo tego nie zauważają, a jeszcze dłużej nie akceptują.
Lewandowski powtarza, że czuje się na siłach, by grać jeszcze kilka lat na najwyższym poziomie. Ma do tego prawo, ale rzeczywistość brutalnie weryfikuje jego plany. "Lewy" już nie gaśnie w oczach. Zmierzch już zapadł.
Trzeba powiedzieć sobie wprost: taki Lewandowski nie jest potrzebny Barcelonie. Joan Laporta nie musi być biegłym w excelu księgowym, żeby widzieć wyraźnie, że 32 mln euro rocznie, ile ma zarabiać Polak od sezonu 2024/25, dla tak grającego 35-latka to wyrzucenie pieniędzy w błoto. A na to Barcy nie stać.
Lepiej, żeby "Lewy" sam zdecydował o odejściu z Barcelony, niż pozwolił, żeby inni zrobili to za niego. Może - jak Leo Messi czy Cristiano Ronaldo - nieść kaganek piłkarskiej oświaty w mniej wymagających ligach. Argentyńczyk i Portugalczyk są z dala od wielkiego futbolu, ale z ich ust nie schodzi uśmiech. Może tego Lewandowski teraz potrzebuje?
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty