Sławomir Nitras: Z powodów politycznych PiS orlików nie kochał

Newspix / DAMIAN BURZYKOWSKI  / Na zdjęciu: Sławomir Nitras
Newspix / DAMIAN BURZYKOWSKI / Na zdjęciu: Sławomir Nitras

Jesteśmy przygotowani, aby wesprzeć w najbliższych trzech latach budowę tysiąca nowych orlików - mówi Sławomir Nitras. Minister sportu zdradza również plan na to, aby 30 proc. młodzieży nieuczestniczącej teraz w lekcjach WF zaczęła na nie chodzić.

W tym artykule dowiesz się o:

Patryk Słowik, Wirtualna Polska: W 2016 r. napisałem tekst "Orliki Tuska do odstrzału". Odbił się szerokim echem - rząd negował, ale eksperci przyznawali, że infrastruktura niszczeje. Odstrzelono orliki?



Sławomir Nitras, minister sportu i turystyki: Projekt budowy orlików - ponad 2600 boisk, które powstały od 2008 do 2012 r. - był przełomowy, daleko wykraczający poza sport. Nasi następcy, a teraz już poprzednicy, z powodów - w mojej ocenie - stricte politycznych orlików nie kochali.

Przez ostatnie lata rząd nie przeznaczał środków na modernizację obiektów. Siłą rzeczy część orlików podupadła.

Da się określić, jak bardzo jest źle?

W wielu przypadkach bardzo źle. Potrzeba natychmiastowych remontów. Ale też pamiętajmy o jednym: i tak mamy dziś takie obiekty, jakich jeszcze kilkanaście lat temu nie mogliśmy uświadczyć.

ZOBACZ WIDEO: "Awaria transmisji". Ludzie przecierali oczy ze zdumienia

Marek Wielgus, nieżyjący już działacz sportowy, zainicjował słynną akcję "z podwórka na stadion". Gdy to robił, nikomu nie przyszło nawet do głowy, że na stadion będzie można trafić nie z podwórka, osiedlowego trawnika czy parkingu, tylko właśnie z orlika, przygotowanego do gry w piłkę boiska, z prawdziwymi bramkami, siatkami.

Gdzie pan grał w piłkę?

Na betonie. Stawialiśmy plecaki jako słupki. Czasem za blokiem na trawie, tylko trzeba było uważać na "miny" po psach.

Ja wychowałem się na osiedlu, na którym bramką była ściana śmietnika. I proszę spojrzeć: różni nas kilkanaście lat. Dopiero młodsi od nas mogli grać na co dzień na porządnym boisku. Bez wątpienia było to duże osiągnięcie pierwszego rządu Donalda Tuska.

A wracając do pańskiego pytania: potrzebna jest natychmiastowa interwencja i generalny remont orlików.

Jaki ma pan na to plan?

Jesteśmy gotowi na wsparcie modernizacji wszystkich orlików, które tego wymagają na poziomie 50 proc. kosztów dla wszystkich. Bez różnicowania, czy są w dużych, czy mniejszych miastach. Reaktywujemy program animatorów orlikowych, robiąc go częścią większego projektu "Aktywna szkoła". Podnosimy wynagrodzenie animatorów z 24 do 60 złotych za godzinę.

Wyjaśnijmy: orliki podlegają pod gminy i to on powinny je finansować. Ale często brakuje im na to pieniędzy. Od dawna więc proszą rząd o pomoc.

5 marca podpisałem program modernizacji orlików. Wszystkie złożone wnioski, te, które będą spełniały kryteria formalne, będą rozpatrzone pozytywnie. Moją ambicją jest, żeby do 2026 r. zmodernizować wszystkie orliki, które tego wymagają. Nowością jest możliwość rozbudowy istniejącego orlika o nowy obiekt sportowy, sprawnościowy plac zabaw, dodatkowe boisko czy kort tenisowy.

Czy możemy się zatem umówić, że gdy będzie pan opuszczał ministerialny gabinet, każdy orlik w Polsce będzie bezpieczny w użytkowaniu?

Mogę obiecać, że każdy, kto zwróci się do mnie z prośbą o wsparcie przy modernizacji orlika, taką pomoc uzyska. Ale obiecać, że każdy orlik będzie w świetnym stanie, nie mogę. To, że ja chcę, to za mało. Samorząd lokalny musi napisać wniosek, wziąć na siebie chociaż część kosztów.

Tyle że część gmin utyskuje, że nie ma na to pieniędzy i dlatego orliki są w kiepskim stanie.

Najmniej zamożne gminy otrzymają większe wsparcie - 70 proc. kosztów modernizacji pokryje budżet państwa.

W zeszłym roku wydatki budżetu państwa na cały sport powszechny to było 500 mln zł. W tym roku dodatkowo aż 300 mln zł przeznaczamy na utrzymanie orlików, hal sportowych, basenów i innych boisk szkolnych, które są na terenie gmin. To naprawdę solidne wsparcie i liczę na to, że samorządy się w to zaangażują.

Planuje pan budowę nowych boisk?

Jesteśmy przygotowani, aby wesprzeć w najbliższych trzech latach budowę tysiąca nowych orlików. Jest na to zapotrzebowanie. Powstają nowe szkoły, w wielu miejscowościach nowe osiedla. Jeśli tylko władze lokalne będą zgłaszały potrzeby budowy nowych obiektów, będziemy do tego przygotowani.

W założeniu są to ogólnodostępne boiska. Tylko z tą ogólnodostępnością bywa kiepsko. Część z nich jest zamykana na weekendy - bo trzeba zapłacić za nadzór, wieczorami za światło, a zimą za odśnieżanie.

To rzeczywiście jest bardzo poważny problem. Państwo bowiem wspiera budowę hal, boisk, basenów, a potem są one niedostępne dla obywateli. Chcemy to zmienić i otworzyć je dla wszystkich - dzieci, młodzieży i dorosłych.

Poprzedni rząd nie pomagał. Osłabiano pozycję samorządów. Bardzo udany program Lokalnego Animatora Sportu został de facto zlikwidowany, bo przez osiem lat nie podniesiono wynagrodzeń animatorom.

Efekt jest, jaki jest. Ale to zmienimy. Przeznaczamy w sumie 335 mln na udostępnianie obiektów szkolnych po zajęciach lekcyjnych dla wszystkich. Szkoły, które zdecydują się przystąpić do programu, otrzymają dodatkowe środki na wyposażenie w sprzęt sportowy. To też pieniądze dla klubów sportowych, nauczycieli wychowania fizycznego, animatorów, związków sportowych - wszystkich, którzy zapewnią, że będą odbywać się zajęcia.

A jeśli po prostu chciałbym iść pobiegać, bez zorganizowanych zajęć? W szkole nieopodal mojego domu jest piękna bieżnia. Tyle że brama do niej jest zamykana o godz. 17.

To jest niestety plaga. Boisko czy bieżnię zamyka się, "bo przynajmniej nikt nie nabrudzi, nie zniszczy, nie połamie ławki". A przecież nie po to wydajemy ogromne pieniądze na to boisko i tę bieżnię, żebyśmy mogli się nimi zachwycać zza płotu.

Jednocześnie nikt nie wpada na pomysły zamykania parków. A przecież oświetlenie parku też wymaga pewnych nakładów finansowych. Będę walczył o to, żeby infrastruktura sportowa była otwarta. Ale liczę na pomoc i pana, i czytelników. Wszystkim nam powinno na tym zależeć i lokalnie powinniśmy wywierać presję, aby móc korzystać z pełnej infrastruktury.

A co z okupacją orlików przez zorganizowane grupy? Często jest tak, że do godz. 16 boisko zajmuje szkoła, a później np. prywatna szkółka piłkarska, która płaci za rezerwację. W efekcie dla ludzi chcących po prostu pograć w piłkę, bez płacenia, nie ma miejsca.

Nie mam z tym problemu. Gdy przejeżdżam koło boiska szkolnego ok. godz. 18, to denerwuję się, gdy jest ono zamknięte i puste. Gdy zaś grają na nim dzieciaki, to nie ma dla mnie znaczenia, czy jest to zorganizowana w ramach szkółki grupa, czy też nie.

Tyle że grają dzieciaki, których rodziców stać na zapłacenie za tę grę. Dzieciaki, których rodzice nie płacą, mogą jedynie pooglądać.

Po pierwsze, jeżeli szkółki piłkarskie korzystają z orlików, z infrastruktury szkolnej, to jest to jedynie dowód na to, że nie mają innej. Gdzieś muszą grać.

Po drugie, zakładam, że z pieniędzy od tych szkółek można właśnie utrzymać boisko i zadbać o to, by było ono dostępne od rana do wieczora, od poniedziałku do niedzieli.

Gdy obiekt będzie dostępny, znajdzie się czas na grę także niezorganizowanych w komercyjne inicjatywy grup. Dziś tego czasu brakuje nie dlatego, że grają szkółki, tylko dlatego, że ponad połowa obiektów jest zamykana po lekcjach.

Po trzecie wreszcie: bardzo liczę, że dobrze sprawdzi się program organizowania darmowych zajęć na obiektach sportowych, który właśnie dofinansowujemy.

Co więcej, my w naszej dotychczasowej rozmowie skupiamy się głównie na piłce nożnej, może trochę koszykówce, bo przecież i boiska do kosza są na orlikach. A przecież dzieciaki mogłyby też trenować boks, judo, taekwondo, wioślarstwo czy lekką atletykę. To wymaga zorganizowanej grupy i zajęć.

Czy powinny być oceny z wychowania fizycznego w szkołach?

Tak.

A za co? Za wyniki, za zaangażowanie, za samą obecność?

Na pewno nie powinno się oceniać tego, czy ktoś jest bardziej sprawny, czy mniej sprawny. To w dużej mierze predyspozycje osobiste.

W tym roku po raz pierwszy zostanie przeprowadzone powszechne badanie sprawnościowe uczniów. W marcu i kwietniu każde dziecko w szkole, od czwartej klasy wzwyż, będzie miało przeprowadzony test, który pozwoli ustalić takie parametry jak wydolność, siła, szybkość. To rozwiązanie odziedziczyłem po poprzednikach.

Złe?

Nie powinno być tak, że w czwartej klasie szkoły podstawowej i w liceum test wygląda tak samo. Drugi, poważniejszy błąd: że ten test miałby się odbywać raz w roku. W modelu, który zaproponuję Ministerstwu Edukacji Narodowej, będzie przeprowadzanie takiego testu na początku i na końcu roku szkolnego. Powinniśmy badać progres dzieci. Tylko to wydarzy się dopiero w nowym roku szkolnym.

Da się wtedy sprawdzić progres ucznia.

Otóż to. I zakładam, że to powinno się oceniać.

A jednocześnie zobaczylibyśmy, na ile poważnie nauczyciel podchodzi do pracy z młodzieżą i jak jego grupa się rozwija.

W szkole podstawowej powinno się stawiać na ćwiczenia ogólnorozwojowe czy już szukać specjalizacji?

Oczywiście, że ogólnorozwojowe, ale - rzecz jasna - dostosowane do poziomu rozwoju dziecka.

A nie lepiej dziecku, które świetnie ciska piłką lekarską, odpuścić skok przez kozła?

Przestrzegałbym pana przed pokusą, by piątoklasistę specjalizować w rzucaniu piłką lekarską. A już zupełnie na poważnie: naszym zadaniem powinno być dbanie o ogólny rozwój dziecka, o to by wraz z rozwojem fizycznym i intelektualnym szedł również rozwój ruchowy, bo niestety zbyt często dzieje się odwrotnie.

Powinniśmy robić wszystko, aby promować ruch i sport powszechny i dzięki temu budować sprawne i zdrowsze społeczeństwo. Można czasami odnieść wrażenie, że niektóre dzieci idą do szkoły zdrowsze i bardziej sprawne ruchowo, niż są, gdy z niej wychodzą.

Z czego to wynika?

Co do zasady dzieci sprawniejsze ruchowo lubią WF, a dzieci mające jakieś ograniczenia czują się na lekcjach wychowania fizycznego zazwyczaj kiepsko. Nie pracuje się z nimi indywidualnie, nie pozwala się dojść do czegoś swoim własnym tempem.

Wydaje mi się, że musimy większą wagę przyłożyć do tego, że dzieci są różne, dostrzec ten indywidualizm.

Bo tu nie chodzi przecież o to, żeby każde dziecko zostało profesjonalnym sportowcem, a o to, by po kilku latach w szkole było sprawniejsze nie od kolegi, tylko od siebie samego sprzed kilku lat.

W 2022 r. Ministerstwo Sportu i Turystyki alarmowało, że 30 proc. dzieci nie uczestniczy w lekcjach WF-u, najczęściej w wyniku przedstawianych zwolnień lekarskich. Jak zachęcić do uczestnictwa w WF-ie?

To złożony problem. Dlatego proszę nie traktować tego, co zaraz powiem, jako jedynego magicznego rozwiązania. Raczej jako luźne spostrzeżenie.

Umowa stoi.

Młodzież się zmienia, dziś ma zupełnie inne wymagania niż dawniej. Za moich czasów czymś naturalnym było, że pomiędzy fizyką a chemią idzie się na WF. Potem człowiek zziajany, spocony, biegnie na kolejne lekcje. Dziś młodzież, szczególnie w szkołach średnich, ma większe wymagania dotyczące higieny i to bardzo dobrze.

Zresztą: gdyby ktoś mi dziś powiedział, żebym poszedł pograć w piłkę albo pobiegać, a potem, bez prysznica, przyszedł do pracy, to nie czułbym się z tym komfortowo. Dlatego też nie dziwię się podobnie myślącym nastolatkom.

Często dyskutujemy o tym, że religia powinna być na pierwszej lub na ostatniej lekcji. A może podyskutujmy o tym, że WF powinien być na ostatniej?

Śmieje się pan...

Trochę się śmieję, ale dlatego, że mam wrażenie, iż czytałem wiele różnych badań na temat zachęcania dzieci i młodzieży do sportu, a sporo prawdy może być właśnie w tym braku prysznica.

Musimy po prostu dostrzegać potrzeby młodzieży. I od planu zajęć nie mniej istotne wydaje mi się właśnie to, żeby młodzi ludzie nie mieli poczucia, że przez pół dnia, spędzanego w towarzystwie rówieśników, nie czują się komfortowo. Szukajmy rozwiązań, aby uczniom ułatwić a nie je zniechęcać.

Pomówmy o dorosłych. Nie widać po mnie, ale właśnie "wziąłem się za siebie" i...

Ile ma pan lat?

35.

To pocieszę pana: ja największe problemy z nadwagą, z samym sobą, miałem właśnie między trzydziestką a 35. rokiem życia. Będzie już tylko lepiej.

Wierzę panu na słowo.

Widzę po znajomych, że to pewna reguła. Byłem bardzo aktywny jako student. Kiedy skończyłem studia, zaczęła się praca, wziąłem ślub, pojawiły się na świecie dzieci - czasu na sport i zadbanie o siebie nie było wtedy wcale.

Zanim się obejrzałem, ważyłem... Zresztą, w sumie to nie interesuje czytelników.

Myślę, że to najbardziej może ich zainteresować!

Zostawmy to. Nie wracajmy do moich najczarniejszych wspomnień. Natomiast gdy kończą się studia, zaczyna się ciężka praca, obowiązki rodzinne, często odpuszczamy sport i dbanie o siebie.

Gdy już jakoś się w tym życiu ogarniemy, zazwyczaj na nowo "bierzemy się na siebie".

Jest w tym jakakolwiek rola państwa? Powinno zachęcać takich 35-latków, jak ja, do aktywności fizycznej czy może uznać, że stać go już na skarpety i buty, to po prostu niech idzie pobiegać?

Oczywiście, że jest rola państwa! Nie chodzi o to, żeby państwo kupiło panu sportowe buty albo karnet na siłownię, ale może zachęcać do tego, żeby pan chciał te buty kupić i biegać czy pójść na siłownię. Muszę przyznać, że polskie państwo od dawna robi sporo dobrego. Przykładowo jest u nas duża liczba biegów masowych, nawet maratońskich, w których uczestniczą dziesiątki tysięcy ludzi.

Sam uczestniczyłem w kilku, ale za szybko tam biegają, niestety.

Bardzo mnie cieszy, że dzisiaj firmy z niemal każdej branży wiedzą i widzą, że ludzie aktywni sportowo są ich grupą docelową. Wiele imprez biegowych organizowanych w Polsce odbywa się przy wsparciu pieniędzy publicznych. Uważam, że to znakomicie wydane pieniądze.

Zarazem chciałbym położyć większy nacisk na ligi amatorskie - czy to tenisa stołowego, siatkówki czy piłki nożnej. W ministerstwie jest już przygotowany program wsparcia dla lig amatorskich. Te, które spełnią kryteria, będą mogły ubiegać się o dofinansowanie. Wierzę bowiem w to, że to kolejny krok w upowszechnianiu aktywności fizycznej dorosłych-amatorów. Odrobina rywalizacji zawsze pomaga.

Miło pogadaliśmy, to teraz mniej miło. Jak się pan dogaduje z Cezarym Kuleszą, prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej?

Uważam, że moje stosunki z prezesem Kuleszą są dokładnie takie, jakie powinny być, czyli poprawne, oficjalne i merytoryczne. Nie widzę potrzeby budowania relacji prywatnych.

A ma pan wrażenie, że wcześniej takie relacje między politykami a prezesem PZPN-u były budowane?

Tak. I nie mam przekonania, że to było dobre. Z tego, co wiem, dziś nawet w swoim środowisku prezes Kulesza musi się z tych zażyłych relacji tłumaczyć.

Bogusław Leśnodorski, były prezes Legii Warszawa, powiedział ostatnio w rozmowie z Tomaszem Ćwiąkałą, że Kulesza z Nitrasem się nie dogadają, bo jest między nimi różnica kulturowa.

Nie chcę tego komentować. Na pewno nie planuję fraternizować się z prezesem Kuleszą, bo to na dłuższą metę nikomu nie służy. Ale to dotyczy przecież nie tylko prezesa Kuleszy i PZPN-u. Uważam generalnie, że relacje pomiędzy ministrem sportu a prezesami związków sportowych powinny mieć charakter formalny i to ułatwi współpracę.

Ja z prezesami związków, klubów sportowych spotykam się albo na obiektach sportowych, albo w ministerstwie. Skoro jestem urzędnikiem państwowym i moją rolą jest decydować o wydatkowaniu środków publicznych oraz sprawować nadzór nad związkami sportowymi, na pewno nie będę tego robił w nieformalny sposób.

Gdy pan widział kolejne afery wokół PZPN-u i pierwszej reprezentacji, tak po ludzku - nie trafiał pana szlag?

Czasem mnie trafiał. Ale takie sytuacje miały miejsce nie tylko w kontekście PZPN, lecz także Polskiego Związku Kolarskiego czy Związku Piłki Ręcznej w Polsce. Znam też wyjątkowo bulwersujące sytuacje związane choćby z Polskim Związkiem Tenisowym.

W kontekście PZPN-u mogę pokazać rzeczy, które mnie bulwersują, tak jak zresztą bulwersują wielu kibiców, ale są też rzeczy robione dobrze. Dlatego nie chcę iść na jakąś "wojnę kulturową" z PZPN-em, za to chętnie włączę się w proces poprawy pewnych standardów.

Niektórzy uznali, że wypowiedział pan wojnę, gdy stwierdził pan, że nie przyzna ponad 300 mln zł na ośrodek PZPN w Otwocku.

Stwierdziłem jedynie, że wniosek, który został złożony, nie spełniał formalnych kryteriów, więc faktycznie wskutek jego złożenia nie zostaną przyznane pieniądze. Zawsze bardzo poważnie podejdę do każdego wniosku i będę kierował się tylko merytoryczną oceną wniosku.

Czyli szanse na ośrodek szkoleniowy PZPN-u są?

Będzie wniosek, będzie ocena. Dodam, że widzę wiele potrzeb zarówno w innych dyscyplinach sportu, jak i w samej piłce nożnej - np. budowa akademii klubów ekstraklasowych i pierwszoligowych.

Nie mam więc przekonania, że tak ogromne środki powinny trafić do jednego beneficjenta. Ba, nie mam przekonania, czy samo środowisko piłkarskie zgodziłoby się z decyzją, z której wynikałoby, że przez najbliższe 2-3 lata wszystkie pieniądze na infrastrukturę sportową w Polsce idą na budowę jednego ośrodka.

Umówmy się więc tak: jeśli środowisko piłkarskie powie: "Nie budujmy innych obiektów, nie budujmy akademii piłkarskich, nie wspierajmy orlików, tylko dajmy wszystko na jeden ośrodek PZPN", to będę się zastanawiał.

Nie ma pan wrażenia, że prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego tworzy ministerstwo sportu na uchodźstwie?

Nie, w żadnym razie. Prezes Piesiewicz postanowił utworzyć drugie ministerstwo sportu w Polsce, a nie na żadnym uchodźstwie. Mam wrażenie, że prezes Piesiewicz, wykorzystując swoje wpływy w Prawie i Sprawiedliwości, naprawdę uwierzył że jest "zbawcą" polskiego sportu.

Wpływy w spółkach Skarbu Państwa, jeszcze za rządów Prawa i Sprawiedliwości?

Myślę że uznał, że będzie mógł kontrolować związki sportowe za pośrednictwem spółek Skarbu Państwa.

Tyle że to wbrew polskiemu prawu, bo związki sportowe są niezależnymi stowarzyszeniami, nad którymi nadzór sprawuje minister sportu, a nie prezes PKOl. Polskie państwo, reprezentowane przez rząd, udziela związkom sportowym znacznie większego wsparcia niż PKOl i spółki.

Nie lubi pan Piesiewicza.

Ależ skąd. Tylko to nie ma znaczenia, czy ktoś kogoś lubi, czy nie. Bądźmy profesjonalni. W Polsce istnieje model finansowania związków sportowych, sportu w ogóle. Kryteria są zobiektywizowane. Nie jest tak, że przyszedł Nitras po poprzednikach i wszystko wywróci do góry nogami. Nie ma dla mnie znaczenia, czy danego prezesa związku sportowego lubię, czy nie - bo chodzi o wsparcie dyscypliny i sportowców, a nie prezesa. Co więcej, jestem zwolennikiem współpracy na linii spółki Skarbu Państwa - związki sportowe, kluby, sportowcy. Ale...

Ale bez pośrednika.

Ale bez pośrednika, właśnie. Nie widzę powodu, aby ktokolwiek pełnił rolę pośrednika w "załatwianiu" pieniędzy i w ten sposób budował swoje polityczne wpływy. Nie służy to polskiemu sportowi.

Dlatego najlepiej będzie, jeśli ja będę wypełniał zapisane w prawie obowiązki i kompetencje, a prezes Piesiewicz będzie trzymał się swoich. PKOl realizuje pewne zadania państwa, ma zapewnić godną reprezentację Polski na igrzyskach olimpijskich. Moją rolą jest w tym pomagać. Zrobię wszystko, aby pomóc. Ale ministerstwo sportu jest jedno.

Doczekamy się za naszego życia igrzysk olimpijskich w Polsce?

Pan ma, jak się zdaje, dłuższą perspektywę.

A na poważnie?

Bardzo bym chciał. Pamiętam rok 2006, gdy wielu polskich kibiców mogło po raz pierwszy pojechać na dużą imprezę sportową z udziałem Polaków - Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w Niemczech. Umówmy się bowiem, że do Korei było za daleko i za drogo.

Pamiętam atmosferę przed meczami, pamiętam atmosferę w polskich domach. Coś pięknego, tylko wynik sportowy nie najpiękniejszy. Tak bywa.

Najbliższe igrzyska są w Paryżu. Niezłe miejsce dla Polaków. Jest szansa poczuć tę atmosferą.
Ja, co przyznaję, będę pierwszy raz na igrzyskach. Wcześniej nie było okazji, teraz jako minister sportu pewnie pojadę. Ale wiem też, że nie wszyscy pojadą, a wiem, że igrzyska w Polsce to byłoby coś wyjątkowego.

No więc - jaka perspektywa?

Będę chciał, po paryskich igrzyskach, zaprosić wszystkich ludzi polskiego sportu do poważnej debaty nad strategią rozwoju sportu w Polsce. Chciałbym tę perspektywę zarysować do 2036 r.

Dwunastoletnia perspektywa wydaje się rozsądna, a jednocześnie w 2036 r. odbędą się igrzyska, o które ewentualnie moglibyśmy się ubiegać. Zależy mi na tym, by ta opracowana strategia była kompleksowa. Daleko wykraczała ponad to, czy byłoby fajnie zorganizować igrzyska w Polsce.

Trochę tak wyszło z igrzyskami europejskimi.

Właśnie. Igrzyska europejskie były projektem, który Polska wzięła trochę z biegu, nikt inny nie chciał. Najpierw robiło je Baku, potem Mińsk, ostatnio my. Gdybyśmy mieli się zastanowić, co nam po tych igrzyskach zostało, to co najwyżej wyremontowany stadion Wisły Kraków.

Za to sporo wydaliśmy.

Faktycznie sporo - tym bardziej jak na tak wątpliwy produkt. Ale to nie jest kłopot sam w sobie. Bo moim zdaniem można wydać sporo. Ba, nie wszystko warto podporządkowywać arkuszowi kalkulacyjnemu. Ale warto zadać sobie pytanie: jakiego impulsu rozwojowego polskiemu sportowi dały igrzyska europejskie?

Dały jakiegokolwiek?

Nie widzę tego. Dlatego musimy stworzyć strategię, w której odpowiemy na pytanie, co musimy zrobić, aby zorganizować igrzyska olimpijskie, oraz jakie pozytywne impulsy dadzą one polskiemu sportowi i całej Polsce.

Po Euro 2012 nam zostało sporo - chociażby mamy nowoczesne stadiony piłkarskie, ale też drogi i lotniska. Igrzyska w Polsce to wielki cel i warto się tego podjąć. Z głową.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu: WP SportoweFakty