Początek spotkania pomiędzy reprezentacją Polski a Kanady nie należał do zbytnio interesujących. W pierwszych dziesięciu minutach nie doświadczyliśmy sytuacji strzeleckich, a gra była rwana i chaotyczna. Biało-czerwoni prezentowali się bardzo słabo, a na boisku ciekawsze akcje przeprowadzali goście.
Po kwadransie gry wybrańcy Franciszka Smudy postanowili o sobie przypomnieć. Najpierw ładnie, aczkolwiek niecelne uderzenie z 25 metrów oddał Dariusz Dudka. Chwilę później po błędzie bramkarza Kanadyjczyków Larsa Hirschfelda przed szansą stanął Robert Lewandowski, ale tym razem zabrakło szczęścia. Polacy poszli jednak za ciosem i na efekty nie trzeba było długo czekać. W 19. minucie po centrze Ludovica Obraniaka z lewej strony boiska Kamil Kosowski idealnie zgrał piłkę do Macieja Rybusa, a ten trafił do siatki bardzo ładnym strzałem z półobrotu. Polacy piłkę w bramce rywali umieścili po raz pierwszy po 389 minutach przerwy. Na listę strzelców wpisał się zawodnik warszawskiej Legii, dla którego był to drugi występ w narodowych barwach, a pierwszy w podstawowej jedenastce.
Biało-czerwoni cały czas pozostawali w ataku, a ich gra po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna mogła się podobać. W 25. minucie na uderzenie z dystansu zdecydował się Rybus, ale tym razem, po rykoszecie, piłka poleciała, tuż obok słupka.
Kanadyjczycy przypomnieli o sobie w 27. minucie. Na ni to strzał, ni dośrodkowanie zdecydował się Jamie Peters, a Tomasz Kuszczak zmuszony był wybić piłkę na rzut rożny. 180 sekund później futbolówka zatrzepotała w siatce gości, ale po dośrodkowaniu Obraniaka na pozycji spalonej znalazł się Robert Lewandowski.
O ile gra w ataku wyglądała pozytywnie, to formacja defensywna spisywała się już zdecydowanie gorzej. Najpierw Jakub Rzeźniczak w ostatniej chwili uprzedził składającego się do strzału głową Marcela de Jonga, a później Tomasz Radzinski podał do wychodzącego na czystą pozycję Roba Frienda, ale ten nie sięgnął piłki. W zespole gości w pierwszej połowie najsłabszym ogniwem był golkiper Lars Hirschfeld, po błędach którego kilkakrotnie kotłowało się w polu karnym Kanadyjczyków. - Był on najlepszym polskim piłkarzem w pierwszej połowie spotkania - komentował w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Jan Tomaszewski. W 41. minucie znów zapachniało bramką dla biało-czerwonych. Kanadyjczyków uratował jednak Dejan Jakovic, blokując strzał z bliska Lewandowskiego. Ostatecznie pierwsza odsłona widowiska zakończyła się jednobramkowym prowadzeniem naszej reprezentacji.
Od początku drugiej części zawodów na boisku pojawił Wojciech Szczęsny, dla którego był debiut w pierwszej reprezentacji narodowej. Nie do poznania w środkowym meczu był Dariusz Dudka, którego strzały mogły się podobać. W 51. minucie pomocnik francuskiego AJ Auxerre oddał kąśliwe uderzenie z dystansu - Hirschfeld z kłopotami odbił futbolówkę na rzut rożny.
Zadowoleni z prowadzenia reprezentanci naszego kraju momentami zapominali o defensywie. Tak było w 59. minucie, kiedy to Maciej Sadlok przytomnie zablokował bardzo groźny strzał Radzinskiego z 15 metrów. Zapachniało golem wyrównującym. Po tej okazji tempo meczu niestety opadło, a zaczęło brakować sytuacji bramkowych. W międzyczasie na murawie zdążył się pojawić kolejny debiutant - tym razem chodziło o Janusza Gancarczyka ze Śląska Wrocław.
Po 70. minutach Polacy znów przypomnieli sobie o tym, że gra w piłkę nożną polega na strzelaniu bramek. W 180 sekund biało-czerwoni stworzyli trzy bardzo groźne sytuacje. Najpierw bardzo ładnie z dystansu uderzył Sławomir Peszko - na przeszkodzie stanął jednak golkiper Kanady. Chwilę później Hirschfeld znów musiał interweniować - tym razem po mocnym strzale Obraniaka z rzutu wolnego. W 73. minucie po centrze z rzutu rożnego minimalnie niecelny strzał głową oddał Marcin Żewłakow. W 76. minucie mocny i kąśliwy strzał z dystansu znów oddał Peszko - piłka poleciała tuż obok słupka.
Bramka Kanadyjczyków w środę była niemiłosiernie obstrzeliwana przez Polaków. Te uderzenia w większości przypadków okazywały się... groźne. Golkiper gości radził sobie nie najlepiej na przedpolu, ale broniąc uderzenia z dystansu był już bezbłędny. Tak było na przykład w 79. minucie, kiedy to Hirschfeld efektownie obronił strzał z dystansu Dudki. Parę minut później niecelnie uderzał Radosław Majewski. Mimo jeszcze kilku prób gospodarzy - w 89. minucie Patryk Małecki trafił w słupek - wynik środowego pojedynku już się nie zmienił.
Polacy wygrali po raz pierwszy od dawna, w końcu strzelili też bramkę. Od wyniku ważniejsza była jednak gra, a ta momentami mogła się podobać. Franciszek Smuda po spotkaniu w Warszawie z Rumunią zapowiadał, że z Kanadą będzie już lepiej. I było. Widać było, że biało-czerwoni mieli jakąś koncepcję na rozgrywanie ataku, a nie tylko bezmyślnie wykopywali piłkę do przodu. To był na razie pierwszy, mały kroczek, raczkującej jeszcze reprezentacji do finałów Mistrzostw Europy. Nam, kibicom, pozostaje mieć nadzieję, że z meczu na mecz ta drużyna będzie grała coraz lepiej.
Polska - Kanada 1:0 (1:0)
1:0 - Rybus 19'
Składy:
Polska: Kuszczak (46' Szczęsny) - Rzeźniczak (65' Kowalczyk), Żewłakow, Sadlok, Seweryn Gancarczyk, Peszko, Dudka, Obraniak (88' Małecki), Kosowski (69' Janusz Gancarczyk), Rybus (77' Majewski), Lewandowski.
Kanada: Hirschfeld - Klukowski, Stalteri, McKenna, Jakovic, Hutchinson, de Jong (70' Simpson), de Guzman, Peters, Friend (64' Jackson), Radzinski (84' Hume).
Żółte kartki: Peszko (Polska) oraz Simpson (Kanada).
Sędzia: Lars Christoffersen (Dania).
Widzów: 10 400.