Steven Gerrard pozował w stroju Evertonu, ale jest ikoną Liverpoolu

Zdjęcie okładkowe artykułu: TVN Agency / Na zdjęciu: Steven Gerrard
TVN Agency / Na zdjęciu: Steven Gerrard
zdjęcie autora artykułu

Steven Gerrard to postać, która na zawsze zapisała się w historii Liverpoolu dzięki niezapomnianym występom i lojalności wobec klubu. Anglik stał się ikoną inspirującą kolejne pokolenia.

W tym artykule dowiesz się o:

Przy Ironside Road w Huyton nieopodal Liverpoolu skrywa się kawałek betonu, który wzniósł na piedestał jednego z największych angielskich piłkarzy. Zlokalizowany wśród skromnych, szeregowych domów plac był w latach osiemdziesiątych minionego stulecia dla dzieciaków czymś więcej niż tylko kawałkiem ziemi - stanowił Anfield, Goodison Park i Wembley w jednym. Dziś jest tam parking. - To było moje boisko - wspomina Steven Gerrard w rozmowie z "Liverpool Echo". Urodzony 30 maja 1980 roku w Whiston "Stevie G" nosi na ciele blizny z tamtych podwórkowych bitew. Jedna z nich jest szczególna, gdyż ogrodowe widły prawie pozbawiły go palca u nogi.

Musisz zobaczyć tego chłopaka

Młody Steven grał wszędzie i z każdym. Jego naturalne zdolności oraz instynkt rywalizacji szybko wyróżniły go na osiedlu. Mając zaledwie sześć lat dorównywał starszym o kilka lat kolegom. A mimo to najpierw nie chciał go  lokalny zespół Tolgate za zbyt młody wiek czy nieobecność na wycieczce na Wembley.

Ale dwa lata później Gerrarda dla The Reds odkrył Ben McIntyre - menedżer Whiston Juniors. Mężczyzna zadzwonił do Dave'a Shannona, trenera młodzieżowego na Anfield, przekonując go, że ma do czynienia z wyjątkowym talentem. - Musisz zobaczyć tego chłopaka - powiedział. I delegacja z Liverpoolu przyjechała.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: można oglądać w nieskończoność! Cudowne uderzenie w futsalu

- Od razu było widać niesamowity talent - mówi Shannon. - Chciał być najlepszy we wszystkim. Był po prostu do tego stworzony - dodaje.

Gerrard doskonalił swoje piłkarskie rzemiosło dwa razy w tygodniu w Vernon Sangster Sports Centre. W towarzystwie takich talentów, jak Michael Owen, Steven wyróżniał się nie tylko umiejętnościami, ale i zacięciem.

Niefortunne zdjęcie

Jeśli jesteś zapalonym fanem piłki nożnej, z pewnością przynajmniej raz natknąłeś się w Internecie na zdjęcie młodziutkiego Stevena Gerrarda w pełnym stroju Evertonu - to lokalny rywal The Reds.

- Kiedy stałem się wielką gwiazdą Liverpoolu, niektóre fanziny Evertonu odkryły to zdjęcie i je wydrukowały. Musieli mieć z tego niezły ubaw! Rozpętała się ogromna debata. Wielu ludzi myślało, że to fotomontaż. Ale tak nie jest. To autentyczna fotografia, zrobiona w 1987 roku - opowiada Steven w swojej autobiografii z 2006 roku.

Na Goodison Park chłopaka zabrał wtedy wujek, a feralne zdjęcie stanowiło efekt wygranego wcześniej konkursu. Leslie był zachwycony i wiedział, że po zobaczeniu Stevena odzianego w barwy Evertonu jego tata wpadnie w szał. - Miałem wtedy siedem lat, bzika na punkcie piłki nożnej i nie zdawałem sobie sprawy z zażartej rywalizacji między Evertonem a Liverpoolem - tłumaczy. - Rozdarłem opakowanie, założyłem czysty niebieski strój i ruszyłem na Goodison z Lesliem, zostawiając wściekłego tatę w domu. Wujek zaprowadził mnie do pokoju z trofeami na Goodison, a fotograf pstryknął zdjęcie. Teraz, gdy moje serce należy do Liverpoolu, patrzę wstecz na ten incydent i zastanawiam się, co ja wtedy robiłem. Przypisuję to młodzieńczej naiwności.

Debiut w The Reds

Młodzieżowi trenerzy Liverpoolu wiedzieli, że Steven Gerrard osiągnie sukces. - Kiedy miał trzynaście lat, wzięliśmy go na turniej U-18 do Hiszpanii, co nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło się z żadnym zawodnikiem - wspomina Steve Heighway, były szef akademii The Reds. W wieku czternastu lat "Stevie G" podpisał z klubem dwuletnią umowę z obietnicą trzyletniego profesjonalnego kontraktu, który miał otrzymać na swoje siedemnaste urodziny.

Jednak nie obyło się bez trudności. Okres dorastania między czternastym a szesnastym rokiem życia wpłynął na koordynację chłopaka, co skutkowało częstymi, agresywnymi wślizgami. Trafił nawet do Billa Beswicka - znanego psychologa sportowego, który poradził mu, aby przy takich wejściach myśleć o światłach ulicznych. - Musieliśmy go wspierać, rozmawiać z nim, zachęcać - opowiada Hughie McAuley w rozmowie z "Liverpool Echo". - Wiedzieliśmy, że musi kontrolować swoją rywalizacyjną naturę, bo inaczej dozna kontuzji.

Po zdaniu w szkole egzaminu GCSE Steven Gerrard był gotów na życie zawodowego sportowca. Letnie praktyki w Melwood Training Centre, gdzie pompował piłki, mył podłogi i zbierał pachołki, tylko wzmocniły jego determinację. Kariera młokosa na dobre rozpoczęła się 29 listopada 1998 roku, gdy Gerard Houllier pozwolił mu zadebiutować w koszulce The Reds w wygranym 2:0 meczu przeciwko Blackburn Rovers na Anfield. Osiemnastolatek w dziewięćdziesiątej minucie zastąpił na boisku Vegarda Heggema. - Wszystko działo się tak szybko - przywołuje tamten moment. - Kilka tygodni wcześniej Houllier poprosił mnie i Stephena Wrighta, abyśmy trenowali z pierwszą drużyną na stałe, więc przenieśliśmy się do Melwood. To wszystko wydawało się nierealne.

Pierwszy gol w pierwszej drużynie Liverpoolu, zdobyty przez Stevena Gerrarda rok później na Anfield przeciwko Sheffield Wednesday po asyście Rigoberta Songa i wyprowadzeniu w pole dwóch rywali, przypieczętował wejście angielskiego pomocnika na wielką scenę.

Kapitańska opaska

W 2001 roku Steven Gerrard zdobył swoje pierwsze trofea z Liverpoolem, triumfując w Pucharze Anglii, Pucharze Ligi Angielskiej i Pucharze UEFA. W pamiętnym finale tych ostatnich rozgrywek przeciwko Deportivo Alavés zdobył bramkę na 2:0, przyczyniając się w ten sposób do spektakularnego zwycięstwa The Reds 5:4. Mecz w Dortmundzie zakończył się po samobójczym złotym golu w sto szesnastej minucie. W spotkaniu z hiszpańskim zespołem Liverpool dość nieoczekiwanie miał problemy. Angielski team prowadził 2:0, 3:1 i 4:3, ale kopciuszek z Półwyspu Iberyjskiego zdołał doprowadzić do dogrywki. W końcu Gerard Houllier zmienił ustawienie, prosząc Stevena o przesunięcie się na pozycję prawego obrońcy. Ten z charakterystyczną dla siebie determinacją i elastycznością po prostu powiedział "OK" i grał na tej pozycji tak, jakby zawsze tam występował.

W październiku 2003 roku Anglik zastąpił Samiego Hyypię w roli kapitana Liverpoolu. Miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, gdy Gerard Houllier postanowił powierzyć mu opaskę. Była to decyzja, która wisiała w powietrzu odkąd francuski menedżer po raz pierwszy zobaczył w akcji młodego pomocnika. "Stevie G" już wtedy emanował aurą autorytetu. Było to podczas meczu drużyny U-19 przeciwko Blackburn Rovers, kiedy coach został poproszony o przyjrzenie się innemu młodemu zawodnikowi. - Pamiętam, że w środku pola był chłopak, którego wtedy nie znałem. Biegał od szesnastki do szesnastki, krzyczał na innych i już wtedy zachowywał się jak lider - wspomina na łamach "Liverpool Echo". - Był szybki, waleczny i błyskawicznie dostrzegał możliwość podania piłki.

Decyzja Houlliera o przekazaniu Gerrardowi kapitańskiej opaski budziła wiele sprzecznych emocji. Sami Hyypia był bowiem postacią bardzo szanowaną na Anfield, ale Houllier uważał, że Steven, naturalny lider, rozkwitnie pod ciężarem odpowiedzialności. - Były dwa powody - wyjaśnia. - Po pierwsze, Sami był - i nadal jest - wielką postacią w Liverpoolu, ale Stevie jest naturalnym liderem i uważałem, że opaska kapitana jeszcze bardziej wzmocni jego grę. Sami nie prezentował się wtedy najlepiej i myślę, że kapitanat był dla niego zbyt dużym obciążeniem. Zrozumiał to i był zadowolony z decyzji, ponieważ jest inteligentnym zawodnikiem.

Houllier miał rację. Gerrard, już wcześniej dobry zawodnik, szybko stał się powszechnie uznawany za gracza światowej klasy.

Cud w Stambule

Pod wodzą Rafy Beníteza "Stevie G" osiągnął szczyt formy. Determinacja, aby zadowolić hiszpańskiego trenera, doprowadziła go do największego osiągnięcia w karierze, będącego jednocześnie jedną z najbardziej pamiętnych chwil w historii futbolu.

8 grudnia 2004 roku pomocnik strzelił niesamowitą bramkę w osiemdziesiątej szóstej minucie meczu przeciwko Olympiakosowi na Anfield, dając Liverpoolowi gola, który był niezbędny do awansu do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Tam The Reds wyeliminowali kolejno Bayer Leverkusen, Juventus i Chelsea.

Finał Ligi Mistrzów był kulminacyjnym meczem sezonu 2004/2005. Wydarzenie to odbyło się 25 maja 2005 roku na Stadionie Olimpijskim im. Ataturka w Stambule, gdzie zmierzyły się drużyny Liverpoolu i AC Milanu. The Reds, mający wówczas na koncie cztery Puchary Europy, mieli szansę sięgnąć po trofeum po raz pierwszy od 1985 roku. Z kolei Rossoneri, do tamtej pory sześciokrotni zdobywcy tzw. "uszatki", przystępowali do swojego drugiego finału Champions League w ciągu trzech lat.

Przed meczem to AC Milan był uważany za faworyta i już w pierwszej minucie objął prowadzenie dzięki trafieniu kapitana Paolo Maldiniego. Napastnik Rossonerich, Hernan Crespo, dołożył przed przerwą jeszcze dwa gole, co dało włoskiemu klubowi prowadzenie 3:0. Dla Liverpoolu, który przez większość pierwszej połowy nie mógł znaleźć swojego rytmu, sytuacja wydawała się beznadziejna.

- To było trochę nierówne starcie - przyznaje Steven Gerrard na łamach serwisu uefa.com. - Zaczęliśmy najgorzej jak można. Mieliśmy plan gry, który został zrujnowany. Nie mogliśmy się do nich zbliżyć, nie mogliśmy rozpracować ich systemu, ich formacji. Oczywiście rozmowa w przerwie była kluczowa, bo przegrywaliśmy 0:3.

Po zmianie stron Liverpool wrócił na boisko z nową energią i determinacją. Rafa Benítez, trener The Reds, zachęcił swoich zawodników do słuchania kibiców i cieszenia się chwilą. Kluczową zmianą okazało się wprowadzenie Dietmara Hamanna, co pozwoliło angielskiemu zespołowi na bardziej agresywną grę. - Byłem ustawiony bliżej bramki - stąd wzięło się pierwsze trafienie dla nas - wspomina Gerrard. - Kiedy zdobyliśmy drugiego gola, byliśmy z powrotem w grze. Postawa drużyny uległa zmianie. Staliśmy się super pewni siebie. Pamiętam, jak Carra (Jamie Carragher - przyp. red.) zagrał piłkę do przodu. Poczułem lekki kontakt i po prostu padłem. Rzut karny. Wszystko było w rękach Xabiego Alonso.

Ekipa z miasta Beatlesów doprowadziła do remisu 3:3. W dogrywce piłkarze Liverpoolu i Milanu atakowali naprzemiennie, a gra przypominała bardziej koszykówkę niż piłkę nożną. Obie drużyny były wyczerpane, a The Reds starali się dotrwać do rzutów karnych. Tuż przed końcowym gwizdkiem Jerzy Dudek cudem obronił strzał Andrija Szewczenki, który miał stuprocentową okazję na zdobycie zwycięskiej bramki dla zespołu z Mediolanu.

Polski golkiper brylował również w konkursie jedenastek. Wyprowadzał rywali z równowagi tańcem między słupkami, dzięki czemu swoich prób nie wykorzystało aż trzech piłkarzy Rossonerich: Serginho, Andrea Pirlo i Andrij Szewczenko. Ukrainiec strzelał jako ostatni zawodnik Milanu. - Przygotowywałem się mentalnie do piątego karnego - wspomina "Stevie G". - Na szczęście nie musiałem go wykonywać, bo Szewczenko strzelał jako piąty u nich i postanowił uderzyć w środek, a Jerzy był na posterunku. Udało nam się to przetrwać. To była najlepsza noc w moim życiu.

Steven Gerrard, kapitan Liverpoolu, poprowadził swoją drużynę do jednej z najbardziej niesamowitych wygranych w historii futbolu, pokazując że nawet w obliczu niemożliwego determinacja i wiara mogą pomóc osiągnąć wymarzony rezultat.

Uosobienie lojalności

Miał wiele okazji, aby opuścić Anfield i zdobyć więcej trofeów gdzie indziej, ale zawsze wybierał lojalność wobec klubu, który kochał. W swoim prime Steven Gerrard mógł grać w każdej drużynie na świecie. Był kompletnym pomocnikiem - zdecydowanym w odbiorze, dynamicznym oraz inteligentnym. Dysponował fantastycznym dryblingiem i wyjątkowo precyzyjnym w strzałem.

Decyzja o złożeniu prośby o transfer w 2005 roku to jeden z najtrudniejszych momentów w jego karierze. Pomocnik był pożądany zwłaszcza przez Chelsea, która oferowała mu szansę na zdobycie większej liczby trofeów i lepsze zarobki. Jednak lojalność wobec Liverpoolu - klubu, w którym się wychował i który zawsze kochał, przeważyła. - Nigdy, przenigdy nie pozwólcie mi przechodzić przez to jeszcze raz! - takie słowa według "Liverpool Echo" piłkarz miał wypowiedzieć po tym jak podpisał kontrakt pieczętujący jego pozostanie na Anfield.

José Mourinho, ówczesny menedżer Chelsea, otwarcie przyznał jak blisko było do zrealizowania transferu legendy The Reds. - Zrobiliśmy wszystko, żeby go podpisać i prawie nam się udało - opowiada w wywiadzie dla "Guardiana". - Marzyłem o Makélélé, Gerrardzie i Lampardzie w pomocy. Graliśmy w prawdziwym trójkącie bez klasycznej dziesiątki, z "Maką" przed obrońcami.

Mimo, że otoczenie Stevena Gerrarda było otwarte na jego przejście do Chelsea, sam zawodnik nigdy nie zadeklarował, że dołączy do londyńskiego klubu. - Nigdy nie usłyszałem z jego ust, że do nas przyjdzie. Nigdy. Zawsze był czerwony i myślę, że jego decyzja o pozostaniu w Liverpoolu była słuszna - twierdzi Mourinho.

"Stevie G", który zaledwie kilka tygodni wcześniej uniósł Puchar Europy jako kapitan Liverpoolu, zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele znaczy dla niego klub i jego kibice. Jego decyzja o pozostaniu była dowodem na to, jak silne były jego więzi z The Reds. Stanowiła akt lojalności, który umocnił jego status jako ikony klubu i udowodnił, że prawdziwa miłość do czerwonych barw może przezwyciężyć nawet największe pokusy. Jego historia stanowi inspirację dla wielu młodych piłkarzy, ucząc ich, że wartości takie jak wierność i oddanie są w futbolu równie ważne jak sukcesy sportowe.

Finał Gerrarda

Występ Stevena Gerrarda w finale Pucharu Anglii w 2006 roku na Millennium Stadium w Cardiff był tak spektakularny, że mecz ten jest dziś nazywany "Finałem Gerrarda". Pomocnik zwieńczył go najpiękniejszym wolejem, jaki kiedykolwiek wykonano w finale FA Cup.

13 maja 2006 roku Steven Gerrard jeszcze raz pokazał, dlaczego jest jednym z największych piłkarzy w historii Liverpoolu. W finale Pucharu Anglii przeciwko West Ham United zdobył dwie bramki. Jedną z nich był niesamowity gol na 3:3, strzelony w dziewięćdziesiątej minucie z ponad dwudziestu siedmiu metrów. Potem nadeszła dogrywka i triumf The Reds w rzutach karnych.

Neil Mellor, były zawodnik Liverpoolu, w rozmowie z "Guardianem" wspomina te dramatyczne chwile: - Kiedy Paul Konchesky ponownie wyprowadził West Ham na prowadzenie, siedziałem tam na Millennium Stadium i myślałem sobie: "Jak on to zrobił?". Wydawało się, że nie ma już żadnej drogi powrotnej. A potem Steven wszystkich zaskoczył. Przed dziewięćdziesiątą minutą łapały go już skurcze, a mimo to potrafił oddać taki strzał. Jeśli chcesz wygrywać trofea, potrzebujesz zawodników z charakterem, którzy potrafią "dowozić" w wielkich meczach. Steven wyróżnia się jako osoba, która robiła to dla Liverpoolu raz za razem.

Pomocnik The Reds przez lata stanowił inspirację dla innych graczy. - Jako kolega z drużyny chcesz powielać pragnienie i pasję, które wnosi na boisko - mówi Mellor. Po finale Pucharu Anglii cała drużyna wróciła z Cardiff i świętowała sukces w barze Alma de Cuba w Liverpoolu z Pucharem Anglii pośrodku parkietu tanecznego. Dla fanów The Reds finał FA Cup 2006 pozostanie jednym z najważniejszych momentów w historii klubu. Był to również kolejny dowód na to, jak wielkim zawodnikiem jest Steven Gerrard. Jego zdolność do przeprowadzania decydujących akcji oraz inspirowania swoich kolegów z drużyny uczyniła go nie tylko legendą Liverpoolu, ale także ikoną światowego futbolu.

Ikona trudnych czasów

Choć w historii Liverpoolu byli bardziej utytułowani gracze, argumenty przemawiające za tym, że "Stevie G" jest największym z nich, są trudne do podważenia. Kenny Dalglish był wyjątkowy, ale występował w zespole pełnym gwiazd. Steven Gerrard nigdy nie miał tego luksusu. Odpowiedzialność za wyniki spoczywała głównie na jego barkach.

Pomocnik raz po raz wyciągał drużynę z kłopotów i prowadził do zwycięstwa. Gerrard zawsze był piłkarzem na wielkie okazje. Jest jedynym zawodnikiem, który strzelił gola w finałach Pucharu Europy, Pucharu UEFA, Pucharu Anglii i Pucharu Ligi Angielskiej. W 710 występach dla Liverpoolu zdobył 186 bramek i zanotował 154 asysty. Przez ponad dekadę nosił opaskę kapitana The Reds, świecąc przykładem i wydobywając z kolegów to, co najlepsze.

10 marca 2009 roku zagrał swoje setne spotkanie w europejskich rozgrywkach, strzelając dwie bramki w imponującym zwycięstwie 4:0 nad Realem Madryt, co pozwoliło Liverpoolowi awansować do ćwierćfinału Ligi Mistrzów po raz trzeci z rzędu. Sezon zakończył jako Piłkarz Roku według Football Writers' Association. Naturalną koleją rzeczy było, że zostanie pewnego dnia kapitanem reprezentacji Anglii. Fabio Capello poprosił go, aby przewodził Synom Albionu podczas mundialu w Republice Południowej Afryki w 2010 roku. W tej samej roli wystąpił cztery lata później podczas MŚ w Brazylii, ale ani na żadnym z tych turniejów, ani w 2006 roku w Niemczech Anglicy z nim w składzie nie bili się o czołowe lokaty. Podobnie zresztą jak na Euro 2000, 2004 i 2012.

Steven Gerrard na pewno żałuje, że z kadrą narodową nie wywalczył żadnego poważnego trofeum, ale bez wątpienia znacznie bardziej jest mu przykro z powodu braku na jego koncie mistrzostwa Anglii zdobytego z Liverpoolem. W sezonie 2013/2014 The Reds byli dosłownie o włos od wywalczenia tytułu. Niestety wszystkie wysiłki legły w gruzach w momencie, który stał się jednym z najbardziej bolesnych w historii klubu. 27 kwietnia 2014 roku legendarny pomocnik przeżył chwile, które do dziś nawiedzają do w koszmarach. W kluczowym meczu Premier League przeciwko Chelsea na Anfield, gdy napięcie sięgało zenitu, popełnił błąd, który miał fatalne konsekwencje. Piłka przeleciała mu pod stopą, gdy próbował przyjąć podanie, a następnie poślizgnął się, co sprawiło, że Demba Ba przejął futbolówkę i zdobył pierwszą bramkę w meczu, który zakończył się wynikiem 2:0 dla The Blues.

Dla Gerrarda ten moment stał się najgorszym dniem w jego życiu. Jak sam przyznał w wywiadzie dla "Daily Mail", to wydarzenie pozostanie z nim na zawsze: - To był najtrudniejszy dzień w moim życiu i nadal nim jest. Bez względu na to, co się jeszcze wydarzy, do dnia mojej śmierci to będzie najtrudniejszy dzień w moim życiu, ponieważ ciężko takie coś wymazać z pamięci.

Tamta sytuacja nadal go dręczy, jednak "Stevie G" niczym prawdziwy wojownik stara się nie dawać za wygraną. - Jestem osobą, którą porażki motywują do działania - tłumaczy. - Dopóki żyję, nie przestanę próbować zrekompensować tego, co się wtedy stało. Nie mogę się z tym pogodzić, ponieważ to był po prostu pech.

Mimo tego pechowego incydentu Steven Gerrard pozostaje ikoną Liverpoolu. Jego determinacja i nieustępliwość są inspiracją dla wielu młodych piłkarzy. Ten bolesny moment z Chelsea stał się częścią jego dziedzictwa i przypomina o tym, że nawet największe gwiazdy futbolu muszą czasem stawić czoła trudnym chwilom. Jednak to właśnie sposób, w jaki reagują na te wyzwania, definiuje ich wielkość.

Przywódca, który inspiruje

Mimo, że Steven Gerrard w szatni nie odzywał się zbyt często, to jego słowa zawsze miały wielką wagę. - Lubiłem takich zawodników, którzy nie mówią dużo, ale mówią to, co ważne. Mentalność, jaką wnosił na boisko, była niezwykle ważna dla Liverpoolu i zyskiwał nią szacunek innych drużyn - mówi w wywiadzie dla "Guardiana" Markus Babbel - były zawodnik The Reds.

Sezon 2014/2015 był dla Stevena Gerrarda ostatnim w barwach Liverpoolu. Jego finałowy występ w ukochanym klubie okazał się nadzwyczaj bolesny. Goryczy wyjazdowej porażki 1:6 ze Stoke City nie osłodziło nawet to, że honorowego gola dla The Reds zdobył właśnie on. W wieku trzydziestu pięciu lat Anglik wyjechał na krótko do USA, gdzie reprezentował barwy Los Angeles Galaxy. Potem wrócił na Wyspy i zajął się tym, do czego był najbardziej predysponowany - został trenerem. Zaczynał w młodzieżowych zespołach Liverpoolu, by w 2018 roku objąć Rangersów. Pod jego przewodnictwem klub z Ibrox Stadium po dziewięciu sezonach dominacji Celticu odzyskał tytuł mistrza Szkocji. Następnie prowadził Aston Villę, skąd trafił do Al-Ettifaq w Arabii Saudyjskiej.

Przez całą swoją karierę w Liverpoolu Steven Gerrard był symbolem oddania, pasji i nieustępliwości. Dlatego z powodzeniem może się dziś realizować jako szkoleniowiec. Anglik pozostanie na zawsze w sercach kibiców jako jeden z największych piłkarzy, którzy kiedykolwiek nosili koszulkę The Reds. W domu Stevena Gerrarda znajduje się pokój, który opowiada historię jego kariery. Na honorowym miejscu, obok medali i nagród, wiszą tam przepocone koszulki z najważniejszych meczów, w jakich zagrał. To pomieszczenie stanowi hołd dla jednego klubu - Liverpoolu, któremu już jako chłopiec kibicował na legendarnej trybunie The Kop.

Ziemowit Ochapski, legendysportu.pl

Źródło artykułu: legendysportu.pl