Happy endu nie będzie. Legenda niespełniona na wieki

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Marc Atkins / Na zdjęciu:  Marco Reus
Getty Images / Marc Atkins / Na zdjęciu: Marco Reus
zdjęcie autora artykułu

To mogło być piękne zwieńczenie kariery naznaczonej cierpieniem. Tak się jednak nie stanie. Niezależnie od sympatii klubowej, trudno dziś nie współczuć Marco Reusowi.

W tym artykule dowiesz się o:

Mógł odejść do Manchesteru United, Manchesteru City, Arsenalu, Barcelony, PSG czy Realu Madryt. Kusiły go w zasadzie wszystkie największe kluby na świecie, które mogłyby dać mu nie tylko gigantyczne zarobki, ale także możliwość sięgnięcia po najważniejsze klubowe trofea. On jednak zawsze pozostawał wierny.

- Oczywiście myślałem o tych ofertach, skłamałbym twierdząc inaczej. Ostatecznie jednak zawsze wybierałem swój klub i tego nie żałuję - mówił w jednym z wywiadów Marco Reus.

Niemiec do samego końca wierzył, że w historii futbolu zapisze się wraz z ukochaną Borussią Dortmund. Borussią, w której łącznie spędził 22 lata, a w barwach której ostatni mecz rozegrał w ramach finału Ligi Mistrzów.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: jak się żegnać, to z przytupem. Klopp nieźle zaszalał!

- To mój klub. Naprawdę chcę z nim wygrać Bundesligę. Chcę znów wygrać Puchar Niemiec i znów znaleźć się w finale Ligi Mistrzów - mówił przed pięcioma laty.

I choć to ostatnie marzenie udało się spełnić, to ostatecznie urodzony w Dortmundzie zawodnik po raz kolejny musiał pogodzić się z goryczą porażki. A akurat smak rozczarowania zna jak nikt inny.

Każde pieniądze w zamian za zdrowie

Reus, choć ma w swoim CV też inne kluby, śmiało może być dziś stawiany na równi z takimi legendami swoich klubów jak Francesco Totti, Paolo Maldini czy Ryan Giggs. 35-latek łącznie w Borussii spędził wspomniane 22 lata. Najpierw, przez 10 lat rozwijał się w klubowej akademii, by jednak jako nastolatek zostać skreślonym przez trenerów. Powód? Zbyt wątła budowa.

Reus jednak się nie poddał. Przez 7 kolejnych lat udowadniał swoją wartość na niemieckich boiskach, by ostatecznie, w 2012 roku powrócić do ukochanej Borussii już jako gwiazda Bundesligi.

Ostatecznie w BVB rozegrał 429 spotkań. Wynik, jak na 12 lat w seniorskiej drużynie, nie rzuca na kolana. Reusa jednak prześladowały liczne kontuzje. Kontuzje, które nie tylko zabierały mu potencjalne minuty w barwach Borussii, ale i kolejne szanse na międzynarodowe laury.

- My, czołowi piłkarze, zarabiamy bardzo dużo pieniędzy. Ceną jaką za to płacimy często jest jednak nasze zdrowie.  Niektórzy powiedzą, że zarabiam za dużo. Nadchodzi jednak moment, gdy cię to nie obchodzi. Oddałbym wszystkie pieniądze, aby być zdrowym i móc wykonywać swoją pracę. By móc robić to co kocham, grać w piłkę nożną - mówił Reus.

Aż trudno uwierzyć, ale Niemiec tylko dwukrotnie miał okazję pokazać się na wielkim turnieju - w 2012 roku podczas polsko-ukraińskiego Euro oraz 6 lat później na mundialu w Rosji. W 2014 roku, gdy mógł być wiodącą postacią kadry, która ostatecznie sięgnęła po mistrzostwo świata, z mundialu wyeliminowała go kontuzja. Podobnie było 2 lata później z Euro. I w 2022 roku. W przypadku Euro 2020 stwierdził natomiast, że po wymagającym sezonie jego organizm potrzebuje regeneracji.

W przypadku Reusa wielki turniej był niemal gwarancją problemów zdrowotnych.

Zawsze o włos

Reus w Borussii zapracował na pomnik za życia. 35-latek to dziś drugi najskuteczniejszy strzelec w historii klubu (170 trafień, 7 mniej od Alfreda Preisslera), a także 4. piłkarz pod względem największej liczby meczów w barwach BVB.

Reus w Dortmundzie uwielbiany jest jednak nie tylko dzięki walorom sportowym. 35-latek wielokrotnie udowadniał, jak wiele znaczy dla niego to miasto. Gdy w 2020 roku światem wstrząsnęła pandemia koronawirusa, Reus zdecydował się przekazać 500 tysięcy euro w celu pomocy małym przedsiębiorcom z Dortmundu i okolic. Niemiec nie żałował także pieniędzy, gdy przyszło mu pożegnać się z klubem. Po ostatnim meczu ligowym zdecydował się postawić piwo... każdemu z fanów na stadionie. Łączny rachunek wyniósł 120 tysięcy euro.

I choć historia Reusa w BVB to nie przypadek pokroju Harry'ego Kane'a i Tottenhamu, któremu nie było dane sięgnąć nawet po najmniej znaczący puchar, to jednak zaledwie 2 Puchary i 3 Superpuchary Niemiec zdobyte w Dortmundzie pozostawiają spory niedosyt.

Reus marzył przede wszystkim o tym, by razem z ukochanym klubem zdetronizować Bayern, sięgając po mistrzostwo kraju. Był tego bardzo blisko. Ostatecznie jednak, jak zawsze w jego karierze, szala o włos przeważyła się na jego niekorzyść.

Najbliżej był przed rokiem, gdy Borussia zakończyła sezon z taką samą liczbą punktów jak Bayern, przegrywając tytuł bilansem meczów bezpośrednich. Całość boli tym bardziej, że jeszcze na kolejkę przed końcem Borussia miała wszystko w swoich rękach. Wystarczyło na własnym boisku pokonać Mainz. Zamiast święta były jednak łzy rozpaczy, po tym gdy sędzia gwizdnął po raz ostatni przy wyniku 2:2.

Ostatecznie zatem Reus kończy przygodę z Borussią z 7 wicemistrzostwami na koncie. Jak na ironię, BVB po raz ostatni po tytuł - i to dwa razy z rzędu - sięgnęła w sezonach poprzedzających przyjście Marco.

"Piłkarski bóg nie istnieje" - napisali kiedyś dziennikarze "11Freunde" w odniesieniu do sytuacji Marco Reusa przed Euro 2016. Dziś, 8 lat później, ta fraza wydaje się jeszcze bardziej aktualna.

Czytaj także:  - Afera przed meczem IzraelaOstra reakcja Niemca przed Euro

Źródło artykułu: WP SportoweFakty