Sytuacja Jakuba Zabłockiego w meczu z Arką była podobna do tego, co przytrafiło się Krzysztofowi Bąkowi w Gliwicach. Podobnie jak jego kolega z zespołu, strzelił bramkę na wyjeździe i chwilę później doznał kontuzji, przez co przedwcześnie zszedł z boiska. - Taki jest jednak futbol. Najważniejsze jest zwycięstwo. Zostały dwa dni do meczu w Białymstoku, w czwartek będę wiedzieć więcej - powiedział tuż po spotkaniu strzelec pierwszej bramki dla Lechii.
Wielu postronnych obserwatorów dziwiło się, że ostre wejście Adriana Mrowca w kolano Zabłockiego nie było przez sędziego potraktowane nawet jako faul... - No właśnie. Arbiter nawet nie zagwizdał, ale co zrobić? Mówił, że nie widział. Przyznał się do swojego błędu, ale i tak krzywda mi się stała. Naprawdę szkoda... - martwił się po meczu Zabłocki.
W tym sezonie napastnicy Lechii długo nie strzelili żadnej bramki. Teraz gole zdobyli zarówno Zabłocki, jak i Ivans Lukjanovs, który zastąpił właśnie Zabłockiego. - Nie ważne kto strzela, ale mimo wszystko cieszy, że napastnicy zdobywają bramki i wygrywamy - dodał napastnik biało-zielonych, który mimo że strzelił gola w Gdyni i schodził z boiska obolały, to po meczu pamiętał o nadchodzącym spotkaniu w Białymstoku. - Pojedziemy tam walczyć i nie przegrać. Lepiej gramy na wyjazdach, dlatego wszystko się może zdarzyć - zakończył Zabłocki.