Nowy talent Wisły zdradza, czemu nie zadebiutował u Papszuna. "Przyciąga oko"

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski

21-letni Olivier Sukiennicki ledwo trafił do Wisły Kraków, a już oczarował komentatorów techniką. W rozmowie z nami tłumaczy, dlaczego wcześniej nie dostał szansy debiutu w Ekstraklasie w Rakowie Częstochowa.

21-letni Olivier Sukiennicki trafił do Wisły Kraków przed obecnym sezonem, przychodząc ze Stali Stalowa Wola. Szybko pokazał w europejskich pucharach przebojowość, obiecującą technikę i drybling, co zwróciło błyskawicznie uwagę ekspertów i komentatorów.

W rozmowie z WP SportoweFakty Sukiennicki mówi, jak zareagował na ten szum wokół swojej osoby. Tłumaczy też, dlaczego - jego zdaniem - nie dostał swego czasu szansy gry w Ekstraklasie od Marka Papszuna w Rakowie Częstochowa.

Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Rywalizację w Betclic I lidze zaczęliście od bezbramkowego remisu z Polonią Warszawa. To taki zimny prysznic po emocjach związanych z europejskimi pucharami. Może potrzebny, by zespół wiedział, że ta koncentracja w lidze też musi być na najwyższym poziomie?
[b]ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Tornado podczas meczu. Zawodnicy starali się kontynuować grę

[/b]

Olivier Sukiennicki, piłkarz Wisły Kraków: Staramy się zachowywać koncentrację i dobrze wejść w te mecze ligowe, przestawić się z europejskich pucharów na ligę. Tym razem skończyło się remisem, zabrakło konsekwencji w wykończeniu. Mam nadzieję, że następnym razem przyjdą gole i że wygramy kolejny mecz.

W ostatnich meczach największym chyba waszym problemem jest właśnie brak skuteczności - zarówno w lidze, jak i w Europie.

Na treningach robimy rozmaite ćwiczenia po to, by dochodzić do tych sytuacji, uderzamy, strzelamy. Nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego tak jest, że brakuje tej skuteczności w meczach. Teoretycznie trzeba dobrze dostawić nogę i strzelić, ale nie zawsze to się uda. Każda sytuacja podbramkowa jest inna. Trzeba nad tym pracować, żeby dopieszczać te uderzenia.

Po meczach, które rozgrywaliście w eliminacjach Ligi Europy, zwłaszcza po pierwszym starciu z Rapidem Wiedeń, pojawiło się mnóstwo pochlebnych komentarzy na temat pańskiej gry. Chwalono za odwagę w dryblingu, za technikę, za przebojowość. Jak pan reaguje na ten pozytywny szum wobec swojej osoby?

Bardzo się cieszę z tych komentarzy. Zachowuję jednak chłodną głowę, bo wiadomo, zaraz przyjdą kolejne mecze. Chciałbym wszystkie mecze grać na równym poziomie i pomagać zespołowi. Muszę się prezentować w kolejnych spotkaniach na takim poziomie, na jakim grałem do tej pory.

Pański kolega z zespołu Marc Carbo w rozmowie z WP SportoweFakty przyznał, że sam zachęcał pana do takiej odwagi w grze. "Powiedziałem Olivierowi: te zagrania, które wykonujesz, są tak dobre, że musisz robić to częściej. Bo dla mnie, jako defensywnego pomocnika, to jest bardzo trudne do wybronienia" – wyznał.

Wiadomo, że lubię dryblować, wchodzić w pojedynki jeden na jeden i to może przyciągać oko. Natomiast każdy w zespole pełni bardzo ważną funkcję. Staramy się grać jako kolektyw.
Dużo się mówi o tym, że polscy trenerzy czasem zabijają kreatywność, stopując podopiecznych na wczesnych etapach rozwoju, wołając "podaj, nie kiwaj się!" Panu udało się uchować od takiego przekleństwa i obronić swoją kreatywność.

To kwestia treningu od młodych lat, ćwiczenia dryblingu od "dzieciaka". Wiadomo, trenowałem też w szkółkach w Anglii. Tam to jest wpajane, by brać odpowiedzialność na siebie i być pewnym siebie. A jednocześnie, by umieć to przekładać na mecz, a nie robić to tylko w treningu.

Czyli to jednak kwestia tego szkolenia na Wyspach Brytyjskich, a nie w polskim systemie?

Myślę, że również jest to kwestia treningu indywidualnego i pracy indywidualnej. A także odpowiedniego podejścia do tego od młodych lat. Jak się ćwiczy, wpaja coś przez lata treningu, to potem w meczu nawet te ileś procent takich zagrań może człowiekowi wyjść.

A spotkał pan w swojej karierze trenerów, którzy rzeczywiście próbowali mocno pana stopować z tym dryblingiem, bo "będą straty"?

Wiadomo, że trzeba ten drybling też umieć pokazać w odpowiednich strefach na boisku - wyżej jest bardziej odpowiedzialnie. Człowiek musi umieć wiedzieć w jakim miejscu to zrobić, nie można się kiwać pod własną bramką. Bo wtedy rzeczywiście możesz stracić piłkę, pójdzie kontra i będzie gol dla rywala. Natomiast myślę, że trenerzy zawsze starali się mi pomagać w tym, podpowiadać, w których momentach jest najlepiej użyć dryblingu, a kiedy lepiej po prostu podać. Nie można też być za bardzo przewidywalnym, bo jak ciągle będziesz szedł w drybling, to każdy będzie wiedział, że masz taki zamiar. Trzeba być elastycznym w tym wszystkim.

W meczu z Polonią często próbował pan np. strzałów z dystansu.

Cieszę się, że dochodzę do sytuacji. Wiadomo, że chciałbym bardzo strzelić gola na wagę zwycięstwa. Może w następnym spotkaniu się uda.

Do Wisły trafił pan ze Stali Stalowa Wola, ale wcześniej był pan zawodnikiem Rakowa Częstochowa. Był moment, gdy trener Marek Papszun zabierał pana nawet do kadry meczowej, ale w Ekstraklasie nie udało się zadebiutować. Dlaczego? Urodził się pan w Częstochowie, teoretycznie był chłopakiem "stamtąd".

Chodziło przede wszystkim o kontuzję. W kwietniu naderwałem mięsień czworogłowy. Na którymś treningu zostałem jeszcze po zajęciach, zrobiłem przeprost i naderwałem mięsień. To pozbawiło mnie możliwości gry do końca sezonu. A wtedy właśnie miałem dostać realną szansę w Rakowie, szansę gry w Ekstraklasie. Nie udało się. Później odszedłem do Stali Stalowa Wola.

Choć trzeba też przyznać, że nie brakuje krytyków podejścia Rakowa do młodych graczy, bo tam nie jest łatwo przebić się młodym do pierwszego składu.

Tutaj ten mój przypadek był trochę inny. Ta szansa w moim przypadku miała być, ale niestety los tak chciał, że "złapałem" tę kontuzję i się nie udało.

Rozmawiała: Justyna Krupa, WP SportoweFakty

Co dalej z Rodado? Mamy najnowsze informacje na temat przyszłości gwiazdy Wisły
Ruch Chorzów rozczarował. Ryzykowany manewr trenera

Komentarze (0)