Sytuacja jest przedziwna. Luis Fernandez miał być twarzą nowej Lechii Gdańsk, był pierwszym zawodnikiem zakontraktowanym przez nowych właścicieli, dostał bardzo wysoki kontrakt, na jaki do dziś nie ma co liczyć nikt inny w klubie.
Na początku pomógł, strzelił parę goli w I lidze, ale w pewnym momencie doznał urazu, który wykluczył go z gry w zasadzie do końca sezonu. Wracał bardzo długo, w końcu zagrał dwukrotnie w kwietniu, natomiast trudno mówić tu o powrocie pełną gębą. Przyplątał się kolejny uraz i konieczna była jeszcze jedna przerwa.
Po awansie do Ekstraklasy Fernandez dostał podwyżkę (to wynikało z zapisów w kontrakcie). Ominął go jednak okres przygotowawczy i pierwsze tygodnie nowego sezonu. Kibice zaczęli się niecierpliwić, dziennikarze dopytywali o niego niemal na każdej konferencji prasowej. A jego jak nie było, tak nie ma dotąd.
Wreszcie z klubu wyszła informacja, że trwają rozmowy na temat przyszłości zawodnika. Mówiąc krótko: Lechia chce się go pozbyć. Brzmi brutalnie, natomiast dziś Fernandez jest dla Lechii wyłącznie ciężarem. I to bardzo kosztownym, bo trzeba mu płacić ponad 100 tys. złotych miesięcznie, a przecież mowa o piłkarzu, który nie trenuje z zespołem, nie gra.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewandowski sprawdził się z kolegą. Tylko spójrz
Jest wypychany, o czym najlepiej świadczą testy w Rakowie Częstochowa, na które Fernandez udał się w tym tygodniu. To znaczy... "testy". Odbył jeden trening z drużyną Marka Papszuna i nie wypadł na nim najlepiej. Podziękowano mu i obrał kurs powrotny do Gdańska.
Tyle tylko, że w Lechii nie ma już czego szukać. Pytamy o sytuację trenera Szymona Grabowskiego. Jak przyjął informację, że Fernandez oblał testy w Rakowie?
- Zupełnie się nie skupiam na tym czy oblał testy czy nie. Skupiam się na zawodnikach, których mam do dyspozycji. Z Luisa nie mogę skorzystać, takie są decyzje klubu - mówi trener Lechii.
Czyli w skrócie: Fernandez wrócił do Gdańska, ale trenuje indywidualnie. Prezes Paolo Urfer nie wydał zgody, by Hiszpan ćwiczył razem z resztą zespołu.
Sam ten wyjazd do Częstochowy był bardzo dziwny. Nie od dziś wiadomo, że w Rakowie są bardzo wysokie wymagania, a przecież Fernandez w ostatnich miesiącach głównie się leczył, nie trenował z grupą. Trudno było się spodziewać, że w trakcie jednych zajęć, zwłaszcza tak intensywnych, będzie w stanie pokazać się z dobrej strony.
Lechia ma problem. W obecnej sytuacji raczej nikt po takiego zawodnika się nie zgłosi, choć w Gdańsku bardzo mocno na to liczą, ponieważ chcą zejść z kontraktu. A tak płacić trzeba i to jeszcze przez dwa lata.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty