Jedno pytanie: z czym do ludzi! panie Probierz? [OPINIA]

Getty Images / Na zdjęciu: Michał Probierz
Getty Images / Na zdjęciu: Michał Probierz

To był typowy mecz kadry epoki Probierza. Momenty były, a na koniec baty jak zawsze. No dobra, jak prawie zawsze. Ale tym razem lanie było bolesne: 5:1. To była miazga. Po 45. minutach z "Biało-Czerwonych" uszło powietrze jak z dziurawej dętki.

To jednak jakiś paradoks, że całkiem przyzwoity (przynajmniej do przerwy) mecz graliśmy wówczas, gdy skład kadry wydaje się – delikatnie mówiąc – trochę przypadkowy. Gdy ważniejsza od listy obecności jest lista nieobecności. Gdy okazuje się, że nie ma tak ważnych ogniw jak Robert Lewandowski, Przemysław Frankowski czy Sebastian Szymański, który urazu doznał na przedmeczowej rozgrzewce. Wtedy w drużynę wstępuje jakaś super mobilizacja i przekonujemy się do starej prawdy, że nie święci garnki lepią.

Taki Bartosz Bereszyński, który ostatnimi czasy na kadrę przyjeżdżał jedynie potrenować – bo go Michał Probierz do gry nawet nie rozważał – prezentował się w Porto znakomicie. Z przodu zrobił dwie akcje bramkowe, a w defensywie kapitalnie powstrzymał Rafaela Leão. Aż szkoda, że z powodu kontuzji musiał opuścić boisko, bo taka mieszanka rutyny z jakością bardzo by nam się w tym meczu później przydała.

Niestety, na drugą połowę spotkania wyszła inna Portugalia: odważna, cierpliwa, nienasycona. Waliła nam gola za golem i mam wrażenie, że nie miało znaczenia to, kto akurat u nas próbuje bronić. Bezradny był Piątkowski, Walukiewicz, Kiwior. Ale jakby na boisku był jeszcze Bednarek, to też by był bezradny. Bezradny byłby pewnie nawet Władysław Żmuda.

ZOBACZ WIDEO: Chwyta za serce. Dzieciaki pokazały, że żadne warunki im niestraszne

Przepraszam pana Władka za ten brutalny żart, ale chcę przez to powiedzieć, że Michałowi Probierzowi przez ponad rok niczego się nie udało zbudować. Nie ma struktury drużyny, nie ma szkieletu, nie ma pomysłu. Jest – jak zwykle ostatnio – wypadkowa indywidualnych szarż. Jak szarże są lepsze, to wynik lepszy. Jak są kiepskie, to i wynik kiepski.

Nie widać postępu, nie widać rozwoju. Tacy zawodnicy jak Taras Romańczuk czy Mateusz Bogusz to pojawiają się w kadrze, to znikają. Tą drużyną rządzi chaos i przypadek. Nie mam poczucia, że selekcjoner wie, co robi. Że wie, dlaczego przegrał (częściej), albo wygrał (rzadziej).

Probierz na tle poprzednich selekcjonerów wyróżnia się tym, że na siłę chce mieć kadrę ułożoną po swojemu. Część jego powołań i braków powołań jest tak kontrowersyjna, jakby trenerowi chodziło właśnie o to, żeby wszyscy dostrzegli, że to on, Probierz, tak wybrał.

Wiele rzeczy w postawie Probierza-selekcjonera mnie irytuje, ale jedno irytuje mnie najbardziej. Mianowicie to, że on naprawdę nie czuje, iż reprezentacja Polski to jednak nie jest jego prywatna zabawka, z którą on jako trener może zrobić wszystko. Zachowuje się tak, jakby nie rozumiał, że ta drużyna to jest dobro narodowe, a nawet pewna – z góry przepraszam za patos – świętość. I trzeba z tą świętością postępować jak z relikwią. Z szacunkiem i godnością.

Tymczasem dla Probierza kadra to własny folwark. Jak chce, to powoła zawodnika z III ligi (Patryk Peda z Serie C), jak chce to wstawi do podstawowego składu przeciw Portugalii (sic!) piłkarza, który w Ekstraklasie zagrał 1,5 meczu (Maxi Oyedele). I jak się Probierz uprze, to z kolei nie powoła do składu ani jednego z najlepszych bramkarzy Bundesligi (Kamil Grabara), ani obrońcy grającego regularnie w Premier League (Matty Cash). Choć nikt tego nie rozumie, selekcjoner się z tego nie tłumaczy. Wolno mu, bo jest trenerem, robi tak jak uważa. Nie stara się, by media i kibice rozumieli jego wybory. Tak, jakby nadal pracował w Cracovii czy w Jagiellonii, gdzie tłumaczył się tylko przed właścicielami. I to też niechętnie.

Media w Polsce są dla Probierza bardzo łaskawe. Trudno mi to zrozumieć, trudno mi to racjonalnie wytłumaczyć.

W meczu z Porto mieliśmy też okazję dostać odpowiedź na stare pytanie: jak wygląda reprezentacja Polski bez Roberta Lewandowskiego. Pytanie jest rzeczywiście stare, ale będzie coraz częściej zadawane. W niedalekiej przyszłości – i to wcześniej niż później – kadra musi się nauczyć grać bez "Lewego". Dziś jego brak nadal jest osłabieniem zespołu i nikt przy zdrowych zmysłach nie zrezygnuje z jednego z najlepszych napastników świata. I to bez znaczenia jaki wiek ma wpisany w metryce.

Na teraz Lewandowski jest reprezentacji potrzebny, to oczywiste. Jednak postawię tezę, że istnieje życie kadry także po epoce Roberta. Jeśli jeszcze nie Probierz, to już następny selekcjoner będzie musiał dokonać takiej transformacji.

Będzie mu o tyle łatwiej, że reprezentacja już od dawna nie jest ustawiona pod "Lewego" i nie jest od niego zależna. Zresztą sam kapitan ten mijający rok ma w reprezentacji cieniutki. 2024 rok skończy bez gola zdobytego z gry w biało-czerwonych barwach. Jest to dojmujące, tym bardziej że nie mówimy o Lewandowskim, który był wielki kiedyś w przeszłości. Mówimy o Lewandowskim dzisiaj! O napastniku, który w tym sezonie strzelił dla Barcelony już 17 bramek, z czego dwa gole wpakował samemu Realowi Madryt!

Ale kadra to zupełnie inna para kaloszy. Tu nikt tak z "Lewym" nie pogra tak jak Raphinha z Yamalem.

Dziś kadra ani od Lewandowskiego nie zależy, ani nie potrafi z niego korzystać. Robert nie tylko nie strzelił gola z akcji w 2024 roku, ale też przez te 12 miesięcy oddał raptem trzy celne strzały z gry! Całe nic. Ba! W statystykach można się doczytać, że nawet liczba kontaktów "Lewego" w polu karnym jest śladowa (całe 10 kontaktów z piłką w polu karnym rywali we wszystkich meczach w 2024 roku!).

Czyli "Lewego" wykorzystać nie potrafimy, ale bez niego – co pokazała mecz z Portugalią – jeszcze gorzej.

Po takim meczu na usta ciśnie się jedno pytanie: z czym do ludzi?

Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty