Tomasz Kozioł: Zapytam wprost. Co pana sprowadza do Polski?
Marcin Burkhardt: Chęć gry w piłkę.
Mało kto się jednak spodziewał, że trafi pan na Podlasie.
- Na pewno mój wybór jest trochę niespodziewany. Prowadziłem również rozmowy z innymi klubami, ale Jagiellonia była najkonkretniejsza. Do zamknięcia okienka transferowego było coraz mniej czasu i zdecydowałem się na przenosiny do Białegostoku.
Nie wiodło się panu na Ukrainie?
- Na początku miałem miejsce w składzie, dopiero później straciłem formę i szło mi się trochę słabiej. Przepracowałem zimą w Metaliście dwa obozy i po nich zdecydowaliśmy, że lepiej będzie jak odejdę. Kupiono mnie jako lewego pomocnika, a nigdy nim nie byłem. Zdecydowanie lepiej czuję się grając w środku pola. Myślę jednak, że problem nie tkwił tylko w tym, że występowałem na niewłaściwej dla siebie pozycji. Gdybym był dobry, to również tam bym sobie poradził.
Polscy zawodnicy z reguły marzą o występach w lidze angielskiej, hiszpańskiej czy francuskiej. Pan natomiast trafił najpierw do Szwecji, a następnie na Ukrainę. Jaki poziom prezentują te ligi?
- Myślę, że w Polsce jest wyższy poziom niż w Szwecji. U nas piłkarze grają bardziej technicznie. Jeżeli chodzi o Ukrainę, to liga naszych wschodnich sąsiadów jest o wiele silniejsza od polskiej.
Z perspektywy czasu nie żałuje pan przejścia z Legii do szwedzkiego IFK Norrköping?
- Grałem tam przez dwa miesiące, a później złapałem kontuzję. Na dodatek spadliśmy z ligi. A czy żałuję? Nie. Przeprowadzka wiele mnie nauczyła. Miałem ogromną motywację po kontuzji, aby udowodnić, że mogę grać. Transfer do Metalista był nagrodą za to, że stanąłem na nogi.
Gdy pojawiło się zainteresowanie ze strony Metalista, Szwedzi postawili wygórowane warunki finansowe. Tak wiele pan dla tej drużyny znaczył?
- Na pewno byłem jednym z wiodących graczy. Działacze nie chcieli się mnie pozbywać, ale doskonale zdawali sobie sprawę, że moje odejście jest tylko kwestią czasu. Miałem wyższe ambicje niż gra w II lidze.
Jak to się stało, że trafił pan do Metalista?
- Mój menadżer załatwił mi testy w Charkowie. Wypadłem w nich bardzo dobrze i dalsze losy tak się potoczyły, że przeniosłem się na Ukrainę.
W wywiadach przyznawał pan, że w Charkowie ma pan wszystko, czego dusza zapragnie i wracać do Polski panu niespieszno. Dlaczego więc zdecydował się pan na Jagiellonię?
- Powiem szczerze. Nie jestem człowiekiem, którego ambicją jest wchodzenie na pięć czy dziesięć ostatnich minut i, który mówiłby, że wszystko jest dobrze, skoro nie jest. Do Polski wróciłem tylko po to, aby grać. Warunki finansowe są jedną sprawą, a gra w piłkę drugą. W Jagiellonii mam nieporównywalnie gorsze zarobki niż w Metaliście. Na pewno człowiek o zdrowych zmysłach nie postąpiłby tak jak ja i nie zrezygnowałby z takiego wynagrodzenia.
Liczy pan na to, że powrót do polskiej ligi pozwoli pokazać się Franciszkowi Smudzie i sprawi, że otrzyma pan powołanie do kadry? Wszak od ostatniego występu Marcina Burkhardta w reprezentacji minęło trochę czasu.
- Obecnie reprezentacją nie zawracam sobie głowy. Myślę teraz tylko o tym, by Jagiellonia osiągnęła jak najlepszy rezultat. Nie ukrywam jednak, że jeśli będzie mi się dobrze wiodło, to z chęcią przypomnę się selekcjonerowi.
Jest pan gotowy już w sobotę pociągnąć grę Jagiellonii w meczu ze Śląskiem? W Kielcach zespół w ofensywie nie istniał.
- Muszę przyznać, że nie oglądałem meczu z Koroną. A czy jestem gotowy? Jestem, mimo że dwa dni temu złapało mnie lekkie przeziębienie. Jeżeli chodzi o formę fizyczną i piłkarską, to jestem przygotowany na sto procent.
Nie zapomniał pan jak się strzela z dystansu? Pytam, bo Jagiellonia nie potrafi zdobywać bramek zza pola karnego.
- Jeżeli będzie okazja, to postaram się coś ustrzelić. Wiem, że potrafię przymierzyć z daleka i jest to jeden z moich atutów.
Trafił pan do Białegostoku na pół roku. Co dalej?
- Zobaczymy. Wszystko zależeć będzie od tego, jak będę się prezentował. Jeżeli moja forma będzie zadowalająca, wówczas usiądziemy do stołu i porozmawiamy na temat dalszej przyszłości.