Piłkarskie tsunami, które zdmuchnęło z posad trenerskich Jana Urbana i Macieja Skorżę nie nawiedziło naszego futbolowego podwórka niespodziewanie. Ów kataklizm, którego pojawienie się zwiastowały wszystkie znaki na niebie i ziemi, wyczekiwany był od dość dawna. Losy obu trenerów powiązane były ze sobą od początku do końca, gdy w ligowych potyczkach kruszyli kopie przez prawie trzy lata, a górą za każdym razem był szkoleniowiec Wisły. Maciej Skorża dwukrotnie zdobył Mistrzostwo Polski, w sezonach 2007-08 i 2008-09. Jego adwersarz Jan Urban, podążając śladami Adasia Miauczyńskiego, musiał zadowalać się widokiem pleców trenera Wisły i pozycją na niższym stopniu podium. W obecnie trwających rozgrywkach zachowany został status quo i na prowadzeniu utrzymywała się jedenastka Białej Gwiazdy, za plecami której "czaiła się" drużyna z "Elką" w herbie, po ostatniej kolejce zluzowana z pozycji v-ce lidera przez zespół Kolejorza. Pomimo dzierżenia palmy pierwszeństwa poleciała głowa Macieja Skorży, poprzedzona egzekucją Jana Urbana, którego drużyna do liderującej Wisły traciła trzy punkty. Ktoś się zapyta: gdzie sens i logika w poczynaniach bonzów obu klubów?
Formuła na hiszpańską myśl szkoleniową wyczerpała się w Legii dosyć dawno. Nieudane transfery piłkarzy pokroju Balbino, Descargi, Tito, Arruabarreny, Kumbewa, Komorowskiego, Rockiego, Ostrowskiego, połączone z zaledwie drugim miejscem w lidze w poprzednim sezonie, gdy mistrzostwo było na wyciągnięcie ręki, spowodowały spadek zaufania do trenera Urbana i suflującego mu "hiszpańskiego" dyrektora Legii Mirosława Trzeciaka. Uznanie osoby Roberta Lewandowskigo, biegającego po boiskach w niedalekim Pruszkowie, za piłkarza nieprzydatnego do teamu Legii zakrawało na kpinę i uwypukliło dyletanctwo i nieznajomość rzeczy kierownictwa stołecznego klubu. Czarę goryczy przelała fatalna inauguracja rundy wiosennej, kiedy to Legia przegrała spotkania z Odrą w Warszawie i Polonią w Bytomiu, które de facto okazały się dwoma ostatnimi spotkaniami Jana Urbana w roli szkoleniowca Wojskowych. Na dzień dzisiejszy ekipa z Łazienkowskiej jest -kolokwialnie mówiąc - bardzo przeciętną drużyną złożoną z bardzo przeciętnych piłkarzy, których umiejętności nie predysponują do czołowych lokat w lidze. Kontuzja Chinyamy obnażyła wszelkie braki w ataku Legionistów i podkreśliła fiasko trzyletniej polityki transferowej klubu. Bez stylu, bez piłkarzy, bez kibiców. I bez trenera Urbana, który okazał się miernym budowniczym. Stefan Białas, dumnie nazywany nowym trenerem Legii, to opcja ad interim - tymczasowa. Pytanie, czy jest on trenerem, czy komentatorem sportowym jest więcej niż zasadne. Człowiek, który w ostatniej dekadzie na poważnie był trenerem przez pół roku, gdy w 2006 roku uratował przed spadkiem Cracovię, ma być nowym zbawcą aktualnych v-ce mistrzów Polski? Nie tego oczekuje Mariusz Walter. Jak widać prezes Legii spisał obecny sezon na straty. Białas, którego kontrakt obowiązuje do 31 maja 2010 roku, ma tylko dograć do końca rozgrywek, w których trzecie miejsce i grę w pucharach Legia ma praktycznie zapewnione. A w nowym sezonie nastanie nowy trener wraz z zastępem nowych piłkarzy, który będzie miał dopiero zbudować nową jakość w Legii.
Bardziej zastanawiająca, ale tylko na pozór, wydaje się być zmiana warty w krakowskiej Wiśle. Maciej Skorża utrzymał klub na pozycji lidera, ale zawdzięcza to w głównej mierze niefrasobliwości konkurentów w walce o prymat w lidze. Jeden punkt w trzech spotkaniach to rezultat nad wyraz ubogi jak na potencjał drużyny aktualnego mistrza Polski. Właśnie - potencjał! Zespół Białej Gwiazdy posiada w swych szeregach piłkarzy, jak na polskie warunki ponadprzeciętnych i zdecydowanie górujących nad resztą stawki. Marcelo, Głowacki, Diaz, Sobolewski, Małecki, Boguski, Kirm, bracia Brożkowie – te nazwiska nie wymagają komentarza. Mając takich graczy nie można pozwolić sobie na porażki nie tylko w starciach z Levadią, Arką czy Bełchatowem, ale też Lechem, Legią czy Cracovią. Duży kredyt zaufania, jakim obdarzył szkoleniowca Wisły prezes klubu Bogusław Cupiał, po tak fatalnej inauguracji rozgrywek musiał się wyczerpać. W zaistniałej sytuacji nie szokuje zmiana trenera, ale osoba jego następcy. Henryk Kasperczak, mimo pięknej karty zapisanej w annałach Wisły Kraków, przez dłuższy okres czasu traktowany był na jej obiekcie jako persona non grata. Złożyły się na to kwestie natury buchalteryjnej, czyli rozumując na sposób Lejzorka Rojtszwańca, jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Rozbieżności co do kwestii odszkodowania po zerwaniu kontraktu przez prezesa Wisły znalazły swój epilog w sądzie, który przyznał rację Cupiałowi. Wydawało się, że wieko z Henrykiem Kasperczakiem - trenerem Wisły Kraków zatrzasnęło się na dobre. Tymczasem to nie namaszczony na trenera zespołu z Reymonta przez dziennikarzy Winfried Schafer, a popularny "Henry" przez najbliższe dwa lata poprowadzi piłkarzy Białej Gwiazdy. Podobno nie należy dwa razy wchodzić do tej samej rzeki. Ale według Heraklita rzeka nie jest ta sama i my sami stale ulegamy przemianom. To już nie jest Wisła z Żurawskim, Frankowskim, Kosowskim, Uche, Szymkowiakiem, która aplikowała po pięć bramek poszczególnym zespołom w lidze i udanie radziła sobie w europejskich pucharach. Henryk Kasperczak zaś to nie bohater narodowy Mali, który triumfalnie wkracza na polskie salony, tylko trener który "spuścił" z ligi Górnika Zabrze. Dla niego to ostatni dzwonek, by zadać kłam osobom wątpiącym w jego warsztat trenerski i wieszczącym rychłą emeryturę . To także ultima ratio w przetargu na posadę selekcjonera Polski, o której od dawna marzył. Stąd też stosunkowo niska kwota miesięcznych apanaży, oscylująca w granicach 12 tysięcy euro i możliwość wypowiedzenia umowy bez odszkodowania przez prezesa Wisły w przypadku porażki w batalii o mistrzostwo Polski oraz europejskie puchary. Kryzys w gospodarce nadszarpnął nieco sakiewkę Bogusława Cupiała. W związku z tym wybrał on wariant oszczędnościowy w postaci Kasperczaka, który jest ponoć cztery razy tańszy od awizowanego Schafera, a nie wydaje się, by merytorycznie aż tyle odbiegał od swojego niemieckiego kolegi.
Heraklit, poza regułą wariabilizmu, wprowadził do słownika filozofii pojęcie "suchej duszy". Jest to dusza człowieka, który panuje nad sobą i swoimi emocjami, myśli racjonalnie, nie daje się unosić emocjom. Dobrze, że Henryk Kasperczak i Bogusław Cupiał odnaleźli w sobie tą "suchą duszę" i odłożyli na bok wcześniejsze animozje. Oby z pożytkiem dla nich obojga i polskiej piłki. A piłkarze Wisły by - jak to się mówi - "zareagowali pozytywnie".