Tomasz Kozioł: Chyba nie przypuszczałeś, że tak szybko wywalczysz sobie miejsce w podstawowym składzie?
Grzegorz Sandomierski (bramkarz Jagiellonii Białystok): Każdy z nas na początku przygotowań stawiał sobie cel: to ja będę bronić. Trener wybrał mnie, cieszę się z tego i mam nadzieję, że powoli będę ten dług zaufania spłacać.
Twój główny rywal, Rafał Gikiewicz, swoim zachowaniem ułatwił ci zadanie.
- Teoretycznie tak. Ale nie ma mowy o jakimś rozluźnieniu. Cały czas muszę być maksymalnie skoncentrowany na swojej robocie. Na treningach muszę dawać z siebie wszystko, bo tylko to prowadzi do tego, aby swoją dyspozycją wspomagać kolegów.
Za wami już pięć meczów o stawkę. Zadowoleni jesteście ze swojej postawy w tym okresie?
- Z pewnością mogło być troszkę lepiej. Zabrakło nam doświadczenia w Lidze Europejskiej, nie poszczególnym zawodnikom, tylko drużynie jako jedności. Byliśmy o krok od przedłużenia tego pięknego snu.
Gdyby rumuński sędzia nie przekręcił Jagiellonii w Salonikach, najprawdopodobniej gralibyście teraz w 4. rundzie eliminacji Ligi Europejskiej.
- No właśnie... Też o tym pomyślałem oglądając przed chwilą mecz Lecha Poznań z Dnipro Dniepropietrowsk. Fajnie było poczuć smak Ligi Europejskiej, ale skoro to już za nami, nie ma co do tego wracać. Trzeba patrzeć przed siebie, bo ten sezon może być dla nas bardzo dobry.
Po dwóch kolejkach ekstraklasy Jagiellonia jest wiceliderem. Apetyty wśród kibiców są rozbudzone. Wobec kryzysu Legii, Wisły i Lecha niektórzy odważnie stwierdzają, że w tym sezonie Jaga może walczyć o mistrzostwo Polski.
- Mamy silny zespół. Jednak ja będę ostrożniejszy i nie powiem, że idziemy na mistrza. Tak na dobrą sprawę to te kilka pierwszych kolejek pokaże o co będziemy walczyć. Na pewno uplasujemy się bardzo wysoko, gdyż Jagiellonia to połączenie rutyny z młodością. Każdy z nas jest głodny sukcesu i chce go osiągnąć. Małymi kroczkami będziemy zbierać punkt do punktu i do niego dojdziemy.
Dopiero masz 21 lat, a zdobyłeś już Puchar i Superpuchar Polski, na dodatek ze swoim macierzystym klubem. Marzyłeś kiedyś, że taki scenariusz stanie się faktem?
- Marzyć - marzyłem. Ale czy tak do końca wierzyłem w te marzenia? Nie. Cieszę się, iż tak to się wszystko potoczyło, że mogę grać w Jagiellonii, dla klubu, na który jako mały chłopak chodziłem i któremu kibicowałem.
W niedzielę zagracie z Lechią Gdańsk, którą wyeliminowaliście w półfinale Pucharu Polski, by następnie to trofeum zdobyć. Na dodatek kibice obu klubów nie przepadają za sobą. Ty, jako rodowity białostoczanin, czujesz dodatkowy dreszczyk emocji?
- Pamiętam jak wcześniej byliśmy niezbyt sympatycznie przyjęci w Gdańsku. Skoro przełknęliśmy przyjęcie w Salonikach, to teraz nic nas nie zniszczy. Tam to dopiero była wielka nienawiść, którą czuło się na każdym kroku. Jesteśmy na wszystko przygotowani, po tym co przeszliśmy w Grecji. Z tego, co wyczytałem w internecie, w Gdańsku nie będzie naszych kibiców. To nas powinno zmobilizować podwójnie - dla tych kibiców, którzy zostaną a którzy mieli zamiar przyjechać, będziemy chcieli przywieźć trzy punkty.
Gdańszczanie wydają się być przeciętną drużyną. Aby myśleć o wysokim miejscu w tabeli, takie mecze trzeba wygrywać.
- Każdy gra o zwycięstwo - jedne drużyny o wyższe cele, a jeszcze inne o życie. Nie będzie łatwych spotkań. Nigdy nie będzie tak, że pojedziemy do ostatniej drużyny i w ciemno weźmiemy trzy punkty. W każdym meczu trzeba walczyć i strzelić przynajmniej o tę jedną bramkę więcej od przeciwnika, żeby móc się cieszyć z tego zwycięstwa. Gdańsk jest bardzo trudnym terenem, na którym piekielnie ciężko zdobywa się punkty.
Czego spodziewacie się po Lechii?
- Agresywnej gry i... wymuszania karnych (śmiech). A tak poważnie Lechia gra u siebie wysokim pressingiem i będziemy musieli się temu przeciwstawić, czyli grać piłką, krótkimi podaniami i zdobywać bramki.