Szymon Mierzyński: Obserwując grę Warty, ciągle można odnieść wrażenie, że czegoś wam brakuje. Te mankamenty mają duży wpływ na wyniki...
Zbigniew Zakrzewski: Nie da się ukryć, że coś jest nie tak. Myślę, że mimo wszystko brakuje nam trochę szczęścia. Ostatnie mecze obfitowały w walkę, lecz nie brakowało też sytuacji. Mieliśmy wystarczająco dużo okazji, by pokusić się o większą ilość bramek.
Wykorzystywanie sytuacji podbramkowych to chyba jednak nie tylko kwestia szczęścia...
- Można tak powiedzieć. Mamy też kłopot ze skutecznym egzekwowaniem stałych fragmentów. W pojedynkach z Dolcanem i Górnikiem Łęczna było ich sporo, jednak żaden nie zakończył się golem.
W meczu z Górnikiem obie bramki padły w kuriozalny sposób. Rywale sprezentowali wam prowadzenie, ale w drugiej połowie odwzajemniliście im tą uprzejmość.
- Dokładnie. Gol dla Warty padł po dużym błędzie obrony, lecz to nie oznacza, że my musimy oddawać. Wyrównanie miało miejsce w momencie, w którym spisywaliśmy się dość dobrze. Najgorsze jest to, że taka sytuacja zdarzyła nam się nie po raz pierwszy. Uciekają nam punkty, a przecież w sobotę mamy bardzo trudne spotkanie z Podbeskidziem.
Sytuacja kadrowa też jest daleka od ideału.
- Mam nadzieję, że przynajmniej część urazów uda się wyeliminować. Bardzo liczymy na powrót kontuzjowanych piłkarzy, zwłaszcza że w meczu z Górnikiem wypadli nam Tomasz Magdziarz, Alain Ngamayma oraz Łukasz Radliński. Nie wiadomo ile czasu będą potrzebować na powrót do pełni sił.
Jeśli chodzi o spotkanie z Górnikiem, nie można powiedzieć, by kibice obejrzeli ciekawe widowisko. Pierwszy strzał odnotowano dopiero po 20 minutach. Skąd taki obraz gry?
- Myślę, że żaden z zespołów nie chciał się od razu odkrywać. Jeśli chodzi o nas, to podeszliśmy do rywala z szacunkiem. Górnik nie osiąga jakichś nadzwyczajnych wyników, ale posiada w swoim składzie kilku doświadczonych zawodników, którzy niegdyś występowali w ekstraklasie. Obraz gry, zwłaszcza na początku, był zupełnie inny niż w potyczce z Dolcanem. Przyczyna tkwi w tym, że ekipa z Ząbek jest nieco słabsza i przeciwko niej mogliśmy zagrać otwarty futbol.
W trakcie spotkania z Górnikiem wielu obserwatorów zarzucało panu małą ruchliwość. Z czego to wynikało?
- Jestem bardzo różnie ustawiany na boisku. W pierwszej połowie byłem napastnikiem, przez dziesięć minut po przerwie grałem na prawej pomocy, natomiast później przesunięto mnie na lewe skrzydło i na tej pozycji kończyłem zawody. W momencie gdy byłem na szpicy, moje zadanie polegało wyłącznie na nękaniu środkowych obrońców. Myślę, że wrażenia, jakie mają widzowie, są też związane z ogólnym obrazem gry. Nie da się ukryć, że założenia, które ćwiczymy na treningach, w spotkaniach ligowych nam po prostu nie wychodzą. Stąd nie wygląda to tak, jakby wszyscy sobie życzyli.
Czy nie jest tak, że trochę za długo rozgrywacie piłkę, zwłaszcza pod polem karnym rywala? W spotkaniach z Dolcanem i Górnikiem było to aż nadto widoczne. W sytuacjach gdy było trochę miejsca na oddanie strzału, Warta bawiła się w akcje kombinacyjne i często kończyło się to stratą. Inne drużyny grają prostszy futbol i trzeba przyznać, że niejednokrotnie jest to lepszy sposób na zdobywanie punktów w I lidze...
- Być może coś w tym jest, jednak uważam, że gra metodą "kopnij - biegnij" nie jest dobrym rozwiązaniem.
Nie chodzi o popadanie z jednej skrajności w drugą, ale wielu waszych przeciwników nie bawi się w nadmierne rozgrywanie piłki i udaje im się punktować. Nie warto byłoby spróbować tego w Warcie?
- Zgadzam się, że zbyt długo przetrzymujemy piłkę na połowie rywala. Nie możemy sobie jednak pozwolić na nadmierne upraszczanie akcji, bo stosowanie długich podań wymaga ogromnego ruchu i później mogą się pojawić problemy z kondycją. Ze swojej strony mogę powiedzieć tyle, że I liga to zupełnie inny świat niż ekstraklasa. Tutaj największe zaangażowanie idzie w walkę, a nie w rozgrywanie piłki. Z kolei w ekstraklasie mamy więcej miejsca, nie gra się aż tak ostro, jest mniej fauli.
Jak radzą sobie z tym zawodnicy tacy jak pan czy Piotr Reiss, który przez większość swojej kariery występowali w ekstraklasie?
- Cały czas się przystosowujemy. Rozmawiamy też z naszymi obrońcami i zwracamy im uwagę, że nam - napastnikom rywale nie odpuszczają. W ruch idą łokcie i nikt się nie patyczkuje. Tymczasem w Warcie niektórzy próbują grać tak jak w ekstraklasie, a więc nie atakują zbyt zaciekle i poziom agresji nie jest wysoki. To trzeba zmienić, musimy się przystosować do realiów, jakie panują w I lidze.
Co jeszcze wpływa negatywnie na wyniki osiągane przez Wartę?
- Musimy grać mądrze i dostosowywać się do sytuacji na boisku. Jeśli jest kilka akcji, w których wykonywane jest długie podanie na przykład do mnie, ale nie udaje mi się z tego zrobić użytku, bo jestem demolowany przez obrońców, to powinniśmy zmienić schemat i rozegrać piłkę po ziemi. Problem widzę również w tym, że czasem atakujemy zbyt małą ilością zawodników. Futbolówka trafia do napastnika i nagle okazuje, że w polu karnym jest on osamotniony lub w najlepszym wypadku wspierają go jedynie skrzydłowi. Nie zawsze można liczyć na to, że pod bramkę rywala ruszy Piotr Reiss, bo na jego barkach spoczywa konstruowanie akcji. Musimy popracować nad dynamiką, bo gdy jesteśmy w ofensywie, to między obrońcami a napastnikami wytwarza się luka. Przeciwnicy wykorzystują ją do wyprowadzania groźnych kontrataków.
W ostatnich pięciu meczach Warta zainkasowała zaledwie dwa punkty i porażek unikała tylko u siebie. Skąd więc czerpać optymizm przed arcytrudnym wyjazdowym pojedynkiem z Podbeskidziem Bielsko-Biała?
- Myślę, że nikt w naszym zespole nie straci wiary w sukces, mimo że ostatnio wyniki były kiepskie. Oczywiście zadanie nie będzie łatwe. Bielszczanie nie mają w składzie wielkich nazwisk, ale stanowią skonsolidowany i świetnie funkcjonujący zespół. Rezultaty osiągane do tej pory na pewno dodały im pewności siebie. Jeśli chodzi o Wartę, to nie mamy nic do stracenia. Musimy po prostu wyjść na murawę i twardo walczyć o punkty.