Po porażce ze Szwajcarami Claudio Ranieri powodów do zadowolenia mieć nie mógł. - W tym okresie nic nie idzie po naszej myśli, ale musimy nadal walczyć. Zagraliśmy mało agresywnie, zostawialiśmy za dużo swobody rywalom. Motywacja zawsze musi być na najwyższym poziomie. My takiej nie mieliśmy, albo mieć nie potrafiliśmy. W pierwszej połowie nie popełniliśmy żadnego faulu, nie odebraliśmy rywalom żadnej piłki, nie wygraliśmy nawet jednego starcia. Byliśmy nieuważni, zawsze spóźnieni - wyliczał wady swojej drużyny doświadczony szkoleniowiec.
Rozczarowania wynikiem nie krył napastnik rzymian, Marco Borriello. Wszyscy we Włoszech liczyli na łatwe zwycięstwo nad Basel. - Stawka tego meczu była spora, a my przegraliśmy przed własną publicznością. To był fatalny wieczór. Miejmy nadzieję, że nie będzie nas drogo kosztował - powiedział.
Kryzys Romy trwa w najlepsze. Giallorossi w siedmiu meczach ligowych ugrali zaledwie osiem oczek, w Champions League ich sytuacja jest równie nieciekawa. Włoskie media spekulują, że niebawem Ranieri pożegna się ze swoją posadą. On do dymisji się jednak nie poda. - Nie zrezygnuję. Nie należę do trenerów, którzy poddają się w trudnych momentach. Liczę, że drużyna zareaguje. Nic mi nie wiadomo na temat spotkania władz Romy. Widzimy się każdego dnia i nie jestem świadomy tego, że odbędzie się jakieś nadzwyczajne posiedzenie - zapewnił. Do zmiany decyzji nie zmuszą go nawet kibice. - Wiem, że protestują, ale taka jest piłka. Nie jestem tym zaskoczony. Kiedy są wyniki, kibice są po stronie trenera. Kiedy ich nie ma, są przeciwko niemu - wyjaśnił.