Od pierwszych minut do ataku ruszyli gospodarze sobotnich zawodów. Wrocławianie grali z ogromnym zaangażowaniem, podania trafiały do adresata. Już w 2. minucie po dośrodkowaniu Waldemara Soboty bliski strzału był Łukasz Gikiewicz, lecz ubiegł go Bartosz Rymaniak. Parę minut później w doskonałej sytuacji znalazł Vuk Sotirović, lecz posłał futbolówkę obok słupka.
W 9. minucie znów zapachniało bramką dla gospodarzy. Mila świetnie wrzucił piłkę w pole karne, gdzie głową uderzył Łukasz Gikiewicz, ale Bojan Isailović bardzo dobrze interweniował wybijając piłkę na rzut rożny. W odpowiedzi Wojciech Kędziora sprzed pola karnego strzelił po ziemi, ale niecelnie. Początek spotkania był bardzo emocjonujący.
Później tempo jednak opadło. Zawodnicy rozgrywali futbolówkę w środku boiska i czekali na swoje szanse. Taką zawodnicy WKS-u wypracowali sobie w 22. minucie. Z rzutu wolnego dośrodkował w pole karne Sebastian Mila, a tam najwyżej wyskoczył Przemysław Kaźmierczak, który strzałem głową zdobył gola dla gospodarzy.
Miedziowi mogli się zrewanżować pięć minut później. Świetnie z prawej strony dośrodkował Rymaniak wprost na głowę Arkadiusza Woźniaka, który uderzył ładnie i Marian Kelemen końcami palców zdołał wybić piłkę. Sędzia nakazał jednak wznowić grę od bramki. To nie był koniec emocji w pierwszej części gry, bowiem w 33. minucie powinno być 2:0. Sobota znów świetnie przedarł się prawą stroną, podał na szósty metr na głowę Sotirovica, który trafił jednak prosto w bramkarza.
Tuż przed przerwą sprzed pola karnego niecelnie uderzył rozgrywający bardzo dobre spotkanie Gikiewicz, a Amir Spahić w ostatniej chwili uprzedził Kędziorę, który mógł mieć przed sobą tylko Kelemena. Ostatecznie w lepszych humorach do szatni zeszli podopieczni Oresta Lenczyka. - Pierwszą połowę przespaliśmy. Można powiedzieć, że na nią nie dojechaliśmy - komentował Dawid Plizga, a niemal identyczne zdania był Szymon Pawłowski: - Nie zagraliśmy dobrego spotkania. Pierwszą połowę przespaliśmy, w drugiej Śląsk się cofnął, my się otworzyliśmy.
W drugiej połowie pierwsi groźną sytuację wypracowali sobie piłkarze z Lubina. Po wrzutka Plizgi z rzutu wolnego mniej więcej z miejsca, z którego celnie dośrodkował Mila przy bramce dla Śląska, Sergio Reina trafił tylko w ręce Kelemena. Odpowiedź Śląska była nokautująca. Kaźmierczak świetnym podanie ze środka pola obsłużył Sotirovicia, który strzałem w krótki róg pokonał Isailovicia. Tym razem napastnik Śląska był już bezbłędny. Chwilę później za ekspresyjne okazywanie radości arbiter napastnik WKS-u ukarał żółtą kartką.
Po zdobyciu gola przez drużynę Śląska tempo gry opadło. Lubinianie nie wykorzystali nawet dobrej okazji z rzutu wolnego. Z 18 metrów fatalnie przestrzelił Dawid Plizga. Wraz z upływem czasu przewagę zaczęli osiągać Miedziowi, którzy za wszelką cenę chcieli zdobyć kontaktową bramkę. To jednak wrocławianie stwarzali zdecydowanie groźniejsze okazje.
W 69. minucie Mila ograł rywala w polu karnym i uderzył po długim rogu. Isailović zdołał tylko odprowadzić wzrokiem piłkę, która trafiła w słupek. Całą akcję zapoczątkował nie kto inny jak Waldemar Sobota, który był pierwszoplanowym aktorem zawodów. W 74. minucie wrocławianie swoją dobrą grę ukoronowani kolejnym golem. Mila uderzył z rzutu wolnego z 18. metrów. Piłka trafiła najpierw w jeden słupek, potem w drugi. Do futbolówki szybko dopadli Gikiewicz i Remigiusz Jezierski. Pierwszy nie trafił w piłkę, ale zrobił to drugi, który chwile po wejściu trafił do siatki.
Wydawało się, że będzie to koniec emocji, jednak nie, bowiem Miedziowi zdołali zdobyć honorowe trafienie. W 79. minucie kapitalnie z 22. metrów uderzył Przemysław Kocot i Kelemen nie zdołał wybronić tego strzału. W 82. lubinianie byli bliscy kontaktowego trafienia. Piłka po strzale Mateusza Bartczaka przeleciała tuż nad poprzeczką. Do końca meczu, mimo rozpaczliwych prób Miedziowych, wynik nie uległ już zmianie. - Naszą radość słychać chyba było w szatni. Jest ona ogromna. Podchodziliśmy do tego spotkania jak kibice - że to jest jedno z najważniejszych spotkań, bo z rywalem zza miedzy czyli derby - mówił po meczu Łukasz Gikiewicz.
Wrocławianie odnieśli zasłużone zwycięstwo. - Nie wyszło nam to spotkanie. Były duże oczekiwania, ale tak się akurat złożyło, że w tak ważnym dla nas mecz nic nam nie wychodziło. Czasami tak bywa - dosadnie w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl podsumował Mateusz Bartczak.
Śląsk Wrocław - KGHM Zagłębie Lubin 3:1 (1:0)
1:0 - Kaźmierczak 22'
2:0 - Sotirović 49'
3:0 - Jezierski 74'
3:1 - Kocot 79'
Składy:
Śląsk: Kelemen - Wołczek, Celeban, Fojut, Spahić, Sobota (86' Socha), Sztylka, Kaźmierczak, Mila, Sotirović (71' Jezierski), Gikiewicz (82' Ćwielong).
KGHM Zagłębie: Isailović - Rymaniak, Stasiak, Reina, Kocot, Pawłowski, Mateusz Bartczak, Dąbrowski, Plizga, Kędziora (51' Osmanagić), Woźniak (55' Traore).
Żółte kartki: Mila, Sotirović, Wołczek, Spahić (Śląsk) oraz Pawłowski, Stasiak, Osmanagić (KGHM Zagłębie).
Sędzia: Paweł Pskit (Łódź).
Widzów: 8000.
Ocena drużyn:
Śląsk Wrocław - 4: Wrocławianie w końcu zagrali bardzo dobre spotkanie. Stworzyli wiele sytuacji ofensywnych i na dodatek je wykorzystali. Mogli oni odnieść nawet bardziej przekonywujące zwycięstwo.
KGHM Zagłębie Lubin - 2,5: Najlepszym komentarzem niech będzie wypowiedź Mateusza Bartczaka. - Nie wyszło nam to spotkanie. Były duże oczekiwania, ale tak się akurat złożyło, że w tak ważnym dla nas mecz nic nam nie wychodziło. Czasami tak bywa - powiedział pomocnik Miedziowych.